Początek wojny cz.4. Wady i zalety USA.

4 lipca 2025

Obraz tytułowy: https://www.needpix.com/photo/1368777/american-americana-americanflag-flag-autumn-background-fall-foilage-tree#google_vignette

Artykuł niniejszy stanowi czwartą część z minicyklu o wojnie, sprowokowanej przez małe państwo Chazarów i wywołanej przez wielkie Anglosasów. Pierwotnie miał mieć trzy części. Pierwszy artykuł omawia sprawy amerykańskie, drugi – światowe, a trzeci – polskie. Zaszła jednak potrzeba, aby rozbudować treść o kilka ważnych kwestii. Część trzecia dotyczyła wierzeń podżegaczy do wojny światowej, część czwarta traktuje o wadach i zaletach USA jako sojusznika.

Wcześniejsze części:

Początek wojny, cz.1. Trump przeciwko światu.

Początek wojny, cz. 2. Walka o dominację.

Początek wojny, cz.3. W co wierzą podżegacze.

Europa

Omówienie Ameryki poprzedzam wstępem dotyczącym Europy, niedługim, bo nie ma zbytnio o czym mówić. Nasz nieszczęsny kontynent jęczy pod okupacją wrogiej siły chazarskich gnostyków, którzy kupili lub w inny sposób przejęli rządy państw europejskich. Przegląd kreatur politycznych Europy, należącej do tzw. kolektywnego Zachodu przyprawia o mdłości. Prezydenci, premierzy, kanclerze, koronowane głowy, elity polityczne i społeczne, jakże daleko odeszli oni od łacińskiej cywilizacji swoich przodków. Pod takim przewodnictwem Europa stacza się w otchłań, i z uporem maniaka niszczy sama siebie. Część zachodnia kontynentu to masa upadłościowa, tyle, że jeszcze nie ogłoszono tego publicznie. Być może zrobią to nachodźcy, sprowadzani milionami. Ludność Europy niewiele lepsza, ogłupiona, zdebilizowana, wyprana. Upadłość ich państw pozwoli tym ludziom, po otrząśnięciu się z szoku, na odbudowę swojej rzeczywistości. Trzeba będzie przypomnieć sobie, kim się jest – tożsamość narodową, kulturową, religijną, i przeprosić się z pożyteczną pracą. Na razie jednak Europa jeszcze jedzie po ślepym torze. Awantura Chazarów i Anglosasów z Persami pokazała rozmiar degrengolady europejskich przywódców. Pomimo, że każdy normalny człowiek bez trudu widzi, że agresorem są Chazarzy, tamci głoszą winę Persów i nakazują im, aby przestali. Ciekawe, kiedy ktoś im nakaże, aby przestali już żyć. Tak samo prezydent Duda jedyne, co miał do powiedzenia, to że jeśli Ameryka zaatakowała, to dobre jest, widocznie był powód. Podobnie zachowali się politycy obecnej ekipy warszawskiej.

Oznacza to, że strategiczny sojusz z państwami europejskimi obarczony jest wielkim ryzykiem, z dwóch powodów. Po pierwsze, mogą w każdej chwili zmienić politykę państwa, wraz ze zmianą ekipy po kolejnych wyborach. Po drugie, ich polityka jest zależna od ukrytych sił, które z cienia wydają polecenia ich politykom. Po co więc dogadywać się z figurantami, lepiej od razu poszukać ich właścicieli i dogadywać się bezpośrednio. Unia Europejska nie jest obecnie żadnym partnerem geopolitycznym, i nigdy nim nie będzie, chwała Bogu. Z liczących się państw europejskich Hiszpania opanowana przez lewaków, Francja przez masonów, Brytania przez Rotszyldów, Niemcy przez wiadomo kogo, a wszyscy po jednych pieniądzach służą gnostyckim Chazarom. Niemcy ponadto tradycyjnie traktują nas jako obszar ekspansji i nie zamierzają traktować jako partnera. Sami się tego dopraszamy, poprzez polityków merdających ogonkami do Niemiec i Unii. Poza tym Europa, mimo, że dysponuje wielkim potencjałem, jest zarządzana celowo fatalnie i stoi przed wielorakimi kryzysami. Polska oczywiście również pogrążona jest w problemach, co dobitnie wyrażają np. takie parametry, jak dług publiczny i demografia. My jednak mamy dużo szczęścia – jesteśmy na tej upadającej Unii obrzeżach.

Ameryka

Mam na myśli oczywiście USA, anglosaskie państwo założone przez masonów i politycznie okupowane przez gnostyckich Chazarów. Zostało wybrane do roli światowego hegemona, o czym pisałem w części I cyklu. W tej chwili Ameryka, jeśli chce utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję musi stoczyć dwie walki. Pierwszą, łatwiejszą już toczy, a jest to walka o kontrolę strefy atlantyckiej, czyli utrzymanie imperium amerykańskiego. Nie jest to hegemonia globalna ani państwo światowe, tylko własne imperium. Zakłada ono zmodyfikowaną doktrynę Monroe. USA musi liczyć się z rosnącym znaczeniem państw, skupionych w BRICS, położonych również w Ameryce Południowej, a także z tym, że musi kontrolować Europę, ale ma coraz mniej możliwości. Europa jest bowiem złączona z Azją, a tam znajdują się dwie potęgi, których znaczenie musi uznać imperium amerykańskie: Rosja i Chiny, a także zyskujące na znaczeniu Indie. Te potęgi także mają swoje aspiracje i nie chcą uznać nad sobą żadnej hegemonii, a to oznacza, że Ameryka, która chce poukładać swoje sprawy musi dogadać się co do modus vivendi, które zaakceptują co najmniej Rosja i Chiny. To sytuacja nowa, kształtująca się dopiero kilkanaście lat, więc mnóstwo rzeczy wciąż jest do poukładania. Sprawę przesądzają parametry statystyczne, pokazujące rosnącą pustotę dolara, w miarę, jak używany jest do produkcji fikcyjnego pieniądza, oraz spadek zdolności sterowniczych USA na tle równoległego wzrostu Azji. Oprócz tych trudności ekonomicznych, które kiedyś doprowadzą Zachód do bankructwa, Ameryka ma do rozwiązania trzy najważniejsze problemy polityczne: co zrobić z Europą, co zrobić z państwem Chazarów, i co zrobić z gnostyckimi Chazarami, okupującymi USA.

Druga więc walka, którą Ameryka musi stoczyć, aby zachować swoją uprzywilejowaną pozycję to rozwiązanie problemu gnostycko-chazarskiego. To, co świat z zapartym tchem ogląda na Bliskim Wschodzie jest tylko odbiciem tego, co dzieje się w Ameryce i Europie. Nie byłoby problemu chazarskiego, gdyby nie infiltracja całego państwa i narodu amerykańskiego przez tych ludzi we wszystkich aspektach życia. W Europie jest podobnie, choć w mniejszym stopniu. Waga tego problemu zaczęła się objawiać z całą mocą właśnie teraz, gdy maski opadają. Poparcie Trumpa dla inwazji na Iran sprawiło, iż pojawiło się podejrzenie, że Ameryka nie zamierza podjąć tej walki i całkowicie się poddała. W chwili, gdy piszę ten artykuł sytuacja wciąż nie jest jasna, ale wiele wskazuje na to, że jednak prezydent Trump podjął grę o uwolnienie Ameryki spod chazarskiej okupacji, korzystając z napięcia wokół Iranu. Pokazuje to historia dziwnej wojny Izraela z Iranem, połączonej z interwencją USA. Nieoczekiwane i dramatyczne zmiany zachowania największego (póki co) mocarstwa świata przyprawiły ten świat o zawrót głowy i dezorientację. Wciąż nie wiadomo, co było prawdą, a co inscenizacją, co Trump musiał, a co chciał zrobić. Na dzień 2 lipca 2025 roku trwa rozejm między Izraelem a Iranem, a USA, poza jednym nalotem nie zaangażowały się głębiej. Również Iran poza jednym symbolicznym atakiem na amerykańskie bazy, o którym uprzedził Amerykanów powstrzymał się od dalszych działań. Prezydent Trump oficjalnie ogłosił, że technologia jądrowa Iranu została całkowicie zniszczona, pomimo przecieków raportów wywiadu USA, który stwierdza uszkodzenia powierzchowne. Dodatkowe światło na scenę rzucają przecieki, podawane m.in. przez Tehran Times, jakoby agenci chazarscy zamierzali spowodować bardzo silny wybuch w jednym z amerykańskich miast, aby zrzucić winę na Persów. Podczas spotkania w Białym Domu Zelenski ostrzegał Trumpa: „poczujecie wojnę u siebie”. Trzeba być czujnym i zwracać uwagę na detale.

Co będzie dalej z rozejmem, tego na dzień 2 lipca 2025 roku nie da się jeszcze stwierdzić z całą pewnością. Albo więc Ameryka spróbuje otrząsnąć się z wrogiej siły, i wówczas utrzyma pozycje mocarstwa, albo tej sile ulegnie, a wówczas najpierw wzbije się w chwilową złudną potęgę, a później pogrąży się w upadku. Obecna sytuacja Ameryki daje podstawy do dwóch przeciwnych interpretacji. Obydwie zakładają, że Izrael rozpoczął atak na Iran dzięki wsparciu i technologii USA. Oto interpretacja pierwsza, podległościowa. Gdy Iran zaczął zadawać ciosy Izraelowi, a zasoby izraelskie zaczęły się wyczerpywać, słowem, gdy temu państwo groziło coś poważnego, natychmiast urządziło histerię w Ameryce i wezwało Amerykę do pomocy. Ameryka jest okupowana przez siły, związane z Izraelem, władza w Ameryce jest uzależniona, a prezydent szantażowany. Suma tych wpływów sprawiła, że Ameryka została wciągnięta do wojny. Eskalacji zapobiegła interwencja Chin, które tajnymi kanałami zagroziły swoim zaangażowaniem. Dlatego Trump wykonał atak pozorowany na Iran i poprosił Chiny o pośrednictwo z Iranem, aby ten dokonał pozorowanej odpowiedzi. Deeskalacja konfliktu i zawieszenie broni były więc zasługą dyplomacji chińskiej. Oznacza to, że Ameryka rozpoczyna wojnę przez Izrael, a kończy przez Chiny i Rosję. Oznacza to również, że USA nie prowadzą polityki suwerennej i zależą od sił zewnętrznych.

Interpretacja druga, niepodległościowa również zakłada, że atak USA na Iran był wynikiem presji Izraela, dzięki potężnym wpływom w tym państwie. Trump jednak nie chce ulegać dłużej Izraelowi i postanowił zastawić pułapkę na siły okupujące Amerykę. Uzgodnił sprawę z Chinami, Rosją i Iranem. Strony te wiedziały, że atak USA i odpowiedź Iranu będą pozorowane, a cała awantura zakończy się szybkim rozejmem po to, by odsłonić Izraela i chazarskich gnostyków. Dlatego Trump użył pojęcia „wojna dwunastodniowa” (być może drwina z Wojny Sześciodniowej). Izrael pokazał, jak bardzo jest zależny od USA, odsłoniły się słabości systemów obronnych i samego państwa, Iran udowodnił, że Izrael można pokonać, a wszyscy teraz będą się zastanawiać, co się naprawdę stało, i wszędzie dostrzegać wpływy służb i tajne działania chazarskich gnostyków.

Można postawić też trzecią interpretację, której wszelako nie daję wiary, lecz ujawniam ją z kronikarskiego obowiązku. Tu też Izrael nakłonił Amerykę do zaangażowania przeciw Iranowi, wywołując wojnę, której nie miał szans wygrać, ze względu na różnicę potencjałów ludnościowych. Zaangażowanie wielkiego brata zostało uzyskane starymi metodami, czyli korupcją i szantażem. Siły agresora jednak wyczerpały się szybciej, niż przypuszczał, a pociski, miotane przez napadniętych Persów okazały się dolatywać częściej i wyrządzać większe szkody, niż założyli chazarscy autorzy sytuacji. Poprosili wówczas wielkiego brata, aby tak zaaranżował sytuację, by chazarskie państwo mogło dostać czas na zaleczenie ran. Dlatego nie daję wiary tej interpretacji, ponieważ gnostyccy Chazarowie nigdy nie przejmowali się komfortem życia swoich poddanych, a nawet samym ich życiem. Zawsze te kwestie traktowali instrumentalnie, wydając wyroki na swoich rękami obcych i na obcych rękami swoich. Od dawna wykorzystują takie sprowokowane przez siebie fakty i zmyślone narracje do szantaży moralnych i prawnych. Celem istnienia chazarskiego państewka nie jest wcale jego potęga, ale zdolność destabilizacji okolicy i świata. Destabilizacja z kolei służy temu, aby zawsze utrzymywać dialektyczną sytuację nierozwiązywalnego konfliktu, tak, aby stale nad światem wisiała wojna lub jej groźba. Gdy jest wojna, można zaopatrywać i zadłużać obie strony, a gdy jej groźba, sterować zachowaniami, zakupami i zobowiązaniami rządów i narodów. Jedna i druga sytuacja uzależnia państwa od długu, zaciąganego u gnostyków, co sprawia, że ich rządy zaczynają prowadzić politykę samobójczą.

Świadomość dramatyzmu tych wyborów musi zostać uwzględniona przy planowaniu sojuszy Polski. Sojusz z Ameryką ma trzy wady. Po pierwsze, polityka USA może się zmienić co 4 lata, wraz ze zmianą prezydenta. Po drugie, USA nie są państwem całkowicie suwerennym, zależą bowiem od chazarskich gnostyków, którzy nienawidzą i jednocześnie pożądają całego świata, a jednocześnie rząd USA musi również liczyć się z rosnącą potęgą państw, nad którymi nie ma kontroli. Po trzecie, dowodzą tam Anglosasi, wyznający protestantyzm, czyli herezję, mający tendencje do instrumentalnego traktowania wszystkiego. Świadczą o tym liczne wojny, wywołane przez to państwo w jego krótkiej historii, od zaboru części Meksyku począwszy. Mają więc tendencje do wiarołomstwa, co wynika z tego, że ich system wierzeń jest strategiczną inwestycją gnostycką, zaprojektowaną i podsuniętą Anglosasom do wierzenia już w XVI wieku. Polityka amerykańska nie jest więc wyrazem konsekwentnej woli narodu, lecz skomplikowanym węzłem tajnych wpływów i zależności, co miało miejsce zawsze, ale stało się jawne dopiero w ostatnich latach. Ameryka ma też zalety. Nie można podbić jej z zewnątrz, jest ludna, ma duży potencjał gospodarczy, mamy z nimi wspólne korzenie cywilizacyjne, mają największą armię świata, wraz z atomem i środkami przenoszenia, no i sprawne służby, które potrafią obalać rządy, wywoływać wojny i usuwać niewygodnych przywódców. To są istotne powody, dla których lepiej być sojusznikiem, niż wrogiem Ameryki. Bardzo ważne jest jednak, jak ten sojusz wygląda.

Największym problemem Polski z Ameryką jest stosunek Polaków do amerykańskiego państwa. Traktujemy je jak bóstwo i uważamy za wzór cnót i zalet. To skutek bardzo sprawnej demagogii, uprawianej zresztą przez chazarskich gnostyków, gdy pracowali na potęgę państwa, które kontrolowali. Nie należy dać się zwodzić blichtrowi, państwo to jest groźne i może robić wiele złych rzeczy, szczególnie, gdy jest politycznie okupowane przez Chazarów. Kolejną wadą w postępowaniu Polaków wobec USA jest wasalny stosunek pseudoelit. Kolejne pokolenia polityków w Polsce łaszą się u amerykańskich klamek, tak samo, jak wcześniej u brytyjskich. Tymczasem tam nikt takich pętaków nie lubi i nie szanuje. Nie lubią takich ani jankesi z Północy, ani kowboje z Południa. Tam się szanuje twardych facetów, którzy nie boją się grać ostro i twardo negocjować, a jak trzeba, potrafią przywalić w zęby. Miarą niepodległości Polski będzie moment, w którym ci, którzy rządzą w Polsce postawią się Niemcom i USA. Wejdziemy na tą drogę, gdy politycy w Polsce nie będą zachowywać się głupio jak sztubacy, których się karci, ale mądrze jak mężowie stanu, którym oferuje się lepsze warunki.

Pojawia się jednak pytanie, nie zadawane dotąd w polskiej infosferze, do czego w ogóle Ameryce potrzebna jest Polska. Każdy polityk odpowie z entuzjazmem: ależ jesteśmy wschodnią flanką NATO! Dla USA jesteśmy tym, co oddziela Europę Zachodnią od rusosfery. Jeśli więc będziemy psem łańcuchowym Ameryki, który pod stołem czeka na ochłapy, będziemy strefą zgniotu, i wszelkie światowe poruszenie zawsze będzie nas przyprawiać o stres, czy te rakiety spadną na nas już teraz, czy może mamy jeszcze trochę czasu. Związanie sojuszem z Ameryką na obecnych warunkach oznacza rezygnację z własnej polityki zagranicznej, za co otrzymujemy zapewnienie o naszym bezpieczeństwie. Kto jest zaś naszym wrogiem? Rosja, oczywiście, bo to wynika z geopolitycznej koncepcji, w której pozostaniemy zamknięci tak długo, jak długo będziemy wieszać się na amerykańskiej klamce. Sojusz z USA jest więc dla nas źródłem nie tyle bezpieczeństwa, ile zagrożenia i eksploatacji przez zachodnie korporacje. Wyjaśniłem jednak wyżej, że należy traktować USA jako sojusznika, gdyż wrogość z nimi jest nam nie na rękę. Można to pogodzić, pod warunkiem zredefiniowania wzajemnych stosunków. Docelowy sojusz Polski z Ameryką powinien być nie na zasadzie wyłączności. To znaczy, że niezbędnym warunkiem sojuszu Polski z USA musi być uznanie przez to państwo podmiotowości Polski i swobody kształtowania przez Polskę własnej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Dotąd bowiem Ameryka mieszała się nie tylko do naszej polityki zagranicznej i gospodarczej, ale nawet do spraw światopoglądowych. Nie możemy być wyłącznie uzależnieni od dostawy bezpieczeństwa od Ameryki, bo to nie jest faktyczne bezpieczeństwo, ale złudne uczucie. W razie realnego ataku Rosji na terytorium Polski USA nas nie obronią, bo nie będą w stanie i nie będą chciały, tak samo, jak nasi alianci w 1939 r. USA mogą natomiast używać nas do swoich celów, strategicznych i taktycznych, np. do trzymania Rosji w szachu. Kosztem zawsze będzie bezpieczeństwo Polski i dobrobyt Polaków. Niewiele zyskujemy w sojuszu z Ameryką. Brak niepodległości, infiltracja obcych służb, służebności wobec wszystkich innych, niż naród polski, likwidacja narodowej gospodarki, drogie surowce, iluzja bezpieczeństwa, drogie uzbrojenie, pakowanie się w zagrożenie. Broń, którą kupujemy w Ameryce jest nie tylko bardzo droga, ale również zależna od kodów źródłowych, których Amerykanie nie chcą udostępniać, poza tym jej dostawy potrwają lata. Nie ma też żadnej gwarancji, że nie każą nam oddać broni, za którą zapłaciliśmy innemu państwu za darmo, np. Ukrainie lub Izraelowi. Nie mamy też pewności, czy kolejna administracja nie zechce nas wkręcić w jakąś swoją operację polityczną lub wojskową, dla nas niekorzystną. Sojusz z Ameryką jest więc drogi i niebezpieczny.

Ciąg dalszy w części piątej.

Poradnik świadomego narodu, księga 1: Historia debilizacji.

Do kupienia tutaj: https://sklep.instytutws.pl/

Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj