Adwersarzami byli Dawid Mysior, publicysta internetowy i obrońca Tradycji katolickiej, oraz Marcin Zieliński, znany charyzmatyk, lider wspólnoty religijnej, główna twarz posoborowych i synodalnych zmian w Kościele, i także publicysta internetowy. Czytelników może interesować odpowiedź na główne pytanie – czy uda się pogodzić te nurty w jednym Kościele, i odpowiedzi na to dostarczyła nam debata Mysior-Zieliński: nie uda się. Zanim jednak zawiedzeni czytelnicy zaczną szukać winnego wśród uczestników debaty, apeluję, aby wpierw poznali istotne okoliczności sprawy. Wykażmy więc główne kości niezgody.
Msza Trydencka i Novus Ordo Missae
Obecny ryt został przyjęty przez Pawła VI w 1969 r na fali zmian po Soborze Watykańskim II. Pojawiło się wtedy hasło aggiornamento – dostosowanie do dnia dzisiejszego, co oprócz nauczania Kościoła objęło tez liturgię. Zwolennicy zmian argumentują do dziś, że nowa msza zapewnia lepsze uczestnictwo i zrozumienie dla wiernych, czyli jest bliższa ludziom, bo w ogóle Vaticanum II stanął pod hasłem, że Kościół ma być bliższy ludziom, a poza tym powraca do prostych form pierwotnego Kościoła pierwszych chrześcijan. Większość katolików, niezorientowanych w temacie uważa, że obrona Mszy Trydenckiej to tylko takie przywiązanie starszych osób do tego, co poznali w dzieciństwie, albo płytki sentymentalizm, połączony ze snobowaniem się na łacinę. W istocie jest inaczej. Msza Trydencka nie została stworzona przez Sobór Trydencki, ale została uroczyście potwierdzona przez Piusa V w 1570 r. w nurcie postanowień Trydentu. Oznacza to, że Pius V po pierwsze oczyścił Mszę z naleciałości i powrócił do odwiecznych źródeł, po drugie że potwierdził, że to jest właśnie pierwotny ryt, odprawiany w Kościele od zawsze. Jednocześnie zatwierdził kilka innych szacownych rytów, które wówczas były starsze niż 200 lat, nie różniących się co do istoty. Liturgiści tradycyjni dowodzą, że w Mszy Wszechczasów wszystkie gesty i modlitwy kierują uwagę człowieka do Boga, gdyż celem Mszy nie jest zebranie ludzi, ale cześć, oddawana Bogu. Msza jest ważna nawet wtedy, gdy nie ma wiernych poza kapłanem. Istotą Mszy jest Przeistoczenie, czyli realna obecność ciała i krwi Chrystusa w chlebie i winie. Msza Wszechczasów co do zasady jest ważna zawsze, niezależnie od słabości samego kapłana i wiernych. Wszelkie zmiany, jakie przez wieki pojawiały się w Mszy, były jedynie uściśleniem istoty, a nie jej zmianami, i zwykle pojawiały się wtedy, gdy trzeba było jakąś prawdę, głoszoną przez Kościół ochronić przed heretykami. Natomiast NOM jest radykalnym zerwaniem, z Mszy Wszechczasów pozostawia ok. 18%, a resztę czasu wypełniają elementy wzięte z rytu anglikańskiego, luterańskiego i judaizmu.
Czytaj także:
reformacja papieża Franciszka cz.I z II
reformacja papieża Franciszka cz.II z II
Nowa Msza co do zasady jest ważna, ale niegodna. Istnieje w niej ryzyko, że niedoskonałości osobiste kapłana lub jego braki w wierze spowodują, że do Przeistoczenia nie dojdzie i Msza nie będzie ważna. Nowa Msza jest poza tym skierowana na człowieka, co uosabia odwrócenie kapłana. Prowadzi to do stopniowego zaniku wiary w Chrystusa i ubóstwienia człowieka zamiast Trójcy Świętej. Krótko po wprowadzeniu nowego mszału zaczął się festiwal nadużyć liturgicznych, godzących nie tylko we wiarę, ale nawet w dobry gust. Trudno bowiem zachować wiarę, gdy nie da się zachować powagi, a o tą trudno, gdy kapłan staje się dobrowolnym klaunem.
Sobór Watykański II i zmiana nauczania
Zwolennicy zmian w Kościele powołują się Vaticanum II i nauczanie, rozwinięte po tym wiekopomnym wydarzeniu. Zwykle powołują się na dokumenty tego Soboru oraz posoborowe wypowiedzi i dokumenty hierarchów. Z wcześniejszego nauczania Kościoła biorą wybiórczo tylko pewne frazy, pasujące brzmieniem do tego, w co sami uwierzyli. Sprawia to wrażenie, jakby moderniści byli kontynuatorami całej Tradycji. Mało tego, wierzenia swoje popierają archeologizmem, czyli pozornym powracaniem do wcześniejszych jakoby pewnych i niezmąconych rozwiązań, które zostały zniekształcone przez późniejsze naleciałości. Nośnikiem tak pojmowanego archeologizmu są opinie modernistycznych teologów, które przed Vaticanum II były potępiane jako heretyckie i niezgodne z nauką Kościoła. Od tego Soboru stały się natomiast głównym nurtem nauczania. Podstawy twierdzeń modernistów można więc lapidarnie określić jako herezje, zatwierdzone przez doczesną władzę w Kościele. Posoborowe zmiany dotknęły tak wielu aspektów, że choćby ich pobieżne wyliczenie przekracza rozmiary tego artykułu. Wskażę tylko na dwa aspekty: antropocentryzm i ekumenizm
Antropocentryzm
Kościół jest mistycznym ciałem Chrystusa na ziemi, i składa się z następujących części: Chrystus jako głowa, dusze zbawionych w niebie, czyli Kościół Triumfujący, dusze pokutujące w czyśćcu, czyli Kościół Cierpiący, oraz ziemskie struktury, czyli Kościół Walczący. Ziemskie struktury składają się z konsekrowanych i świeckich. Konsekrowani to osoby, posiadające święcenia różnego rodzaju, mające swoją hierarchię. Na jej czele stoi papież, pełniący też funkcję biskupa Rzymu. Świeccy to wszyscy pozostali. Spośród konsekrowanych szczególną rolę pełnią kapłani, gdyż tylko oni mogą sprawować Ofiarę, czyli dokonywać Przeistoczenia. Spośród kapłanów szczególną rolę pełnią biskupi, czyli następcy apostołów, sprawujący opiekę duszpasterską nad wiernymi w swoich diecezjach i administrujący nimi. Hierarchiczna struktura Kościoła, opisana szczegółowo prawem kanonicznym zakłada obowiązek posłuszeństwa stopni niższych wobec wyższych. Posłuszeństwo nie jest jednak bezwzględne, obejmuje bowiem tylko ten zakres kompetencji, jaki wynika ze stanowiska w hierarchii. Ani więc biskup, ani nawet papież nie mogą wszystkiego, są bowiem ograniczeni prawem kanonicznym oraz Tradycją. Nade wszystko jednak wszyscy w Kościele winni posłuszeństwo wobec jego założyciela i głowy – Chrystusa, i temu, co przekazał apostołom, a to jest zawarte w Ewangeliach i w Tradycji. Takie są granice władzy doczesnych struktur Kościoła. Nikt, nawet papież, ani biskup, ani kapłan, ani teolog, ani żaden inny konsekrowany, ani świecki nie może twierdzić i czynić tego, co jest niezgodne z Tradycją, i nadal twierdzić, że jest to katolickie, a tym bardziej powoływać się na Chrystusa i Ducha Świętego. Może więc zaistnieć sytuacja, że osoba, będąca członkiem ziemskich struktur Kościoła, nawet papież popadnie w błąd lub fałsz, głosząc herezje lub nawet dokonując apostazji, Wówczas ci, którzy są tego świadomi, powinni napominać ich, a jeśli to nie odnosi skutku, przestrzegać innych przed błędem, aby również inni go nie powielali. Kierując się obowiązkiem posłuszeństwa Chrystusowi, apostoł Paweł napomniał apostoła Piotra, sprzeciwił się Kefasowi, który na to zasłużył. Wbrew temu, co twierdza moderniści kwestie wiary i nauczania nie są na tyle niejasne i niezrozumiałe, aby człowiek kierujący się prawym rozumem nie mógł ich zrozumieć i wyjaśnić innym. Prawy rozum poszukuje prawdy, a kto poszukuje prawdy, odpowiada na łaskę Bożą, która skierowana jest do każdego człowieka, nie każdy natomiast z niej skorzysta. Kościół swoją prawdę ma już od dawna wyjaśnioną i ujawnioną, a niejasności wprowadzali doń zawsze heretycy, a obecnie moderniści. Po Vaticanum II twierdzą oni, że nic nie jest pewne, nie ma jednej prawdy, poza tą, jaka jest odczuwana. Tradycja wyjaśnia, że celem życia doczesnego jest osiągnięcie przez człowieka wiecznego zbawienia duszy, które zależy od bożej łaski. Aby jej dostąpić, należy w życiu doczesnym w Boga wierzyć, Boga miłować i Bogu służyć. Należy więc przestrzegać ściśle Dekalogu, który najlepiej wyjaśniony jest przez przykazanie miłości, przekazane przez Chrystusa. Miłość bliźniego wypełnia się przez uczynki miłosierdzia co do duszy i co do ciała. Skoro więc celem życia jest zbawienie wieczne, więc najważniejszymi uczynkami miłosierdzia są te, które bliźniego prowadzą do zbawienia duszy, a nie do dobrostanu doczesnego. Tradycja twierdzi za Chrystusem, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Największe miłosierdzie oznacza więc nawracanie bliźniego, aby stał się częścią Kościoła i by żył tak, jak nauczał Chrystus. Miłość Boga do człowieka jest bezwarunkowa, Bóg kocha każdego człowieka, dlatego odkupił go z grzechu pierworodnego na krzyżu i dał każdemu możliwość zbawienia. Jest ono pewne, co oznacza, że jeśli człowiek będzie żył tak, jak Bóg przykazał, czyli życiem sakramentalnym, z pewnością otrzyma łaskę zbawienia. Jest zarazem warunkowe, gdyż człowiek ma wolną wolę i wcale nie musi zostać zbawiony, jeśli nie chce. Może żyć inaczej, niż Bóg przykazał, co oznacza odrzucenie łaski, a wówczas przez uczynki swojego życia czeka go wieczne potępienie w piekle.
Moderniści twierdzą, że miłość boża jest nieskończona. Bóg tak kocha człowieka, że odkupił wszystkich ludzi na krzyżu, przez co zbawienie jest bezwarunkowe. Człowiek zaś ma główny obowiązek miłości. Ma kochać Boga, co określają jako stosunek uczuciowy, i kochać bliźniego, co moderniści wyjaśniają jako afirmację każdego człowieka i akceptację wszystkiego, co on robi. Modernistyczne nauczanie eliminuje więc grzech, oprócz tego, co aktualna władza w Kościele określi jako grzech, np. grzech ekologiczny lub grzech zamykania granic przed islamskimi migrantami ekonomicznymi. Nowe nauczanie dokonało również destrukcji małżeńskiego życia sakramentalnego, i dziś głównym celem małżeństwa stało się zadowolenie małżonków, a nie miłość ich dwojga do Boga, co jest jedną z głównych przyczyn kryzysu małżeństw. W dojrzałym modernizmie, czyli synodalności Franciszka władza akceptuje już każde zachowanie, jakie chce, a niektóre grzechy nawet afirmuje, np. nieczystość, cudzołóstwo, grzech sodomski. Ponieważ po soborze Kościół stał się antropocentryczny, więc liczy się człowiek przed Bogiem, a za tym władza w Kościele przyłącza się do tego, czego chce dla ludzi władza światowa. Jaskrawym przykładem antropocentryzmu posoborowego jest przyłączenie się do masońsko-lucyferycznej Agendy 2030 i poparcie akcji szczepionkowej kosztem sakramentów.
Ekumenizm
Skoro władza w Kościele przyjęła antropocentryzm i najważniejsze stało się to, co ludzie chcą sami dla siebie, albo co dla ludzi chce władza, sprawowana przez ludzi, Kościół nie może już dalej nawracać innowierców, odstępców i heretyków. Skoro więc ludzie wyznają różne wiary, niezgodne lub sprzeczne z odwieczną doktryną Kościoła, a nie należy już ich nawracać, bo może być im przykro, to władza obrała zwrot dokładnie odwrotny – skoro Bóg przyszedł do wszystkich, kocha człowieka bezgranicznie i odkupił już każdego, to Bóg chce, aby ludzie robili to, co robią. Uznano więc, że każda wiara prowadzi do Boga i do zbawienia, a jeśli ktoś nie wierzy, to tak naprawdę i tak wierzy, tylko nieświadomie, bo przecież Bóg nie dopuści, aby jakakolwiek dusza nie została zbawiona. Idąc dalej, skoro każdy zostanie zbawiony, więc można przyjmować każdego nie nawracając go i akceptując to, co każdy robi. Judaiści mają w Talmudzie, że wszyscy poza nimi to zwierzęta z ludzką twarzą, Chrystus gotuje się w piekle we wrzących ekskrementach, Matka Boska uprawiała seks z rzymskimi legionistami, biologicznym ojcem Chrystusa był legionista Panteras. Judaim nie jest bowiem starszym braterstwem w wierze, ale wtórnym systemem wierzeń, będącym wrogą reakcją na chrześcijaństwo. Prostestanci uważają, że Kościół katolicki to nierządnica babilońska i odrzucili większość sakramentów lub zgoła wszystkie. Islam chce podbić świat chrześcijański, zamieniając go w Dar al-harb, czyli dom wojny, abo doprowadzić do Dar al-Islam, czyli dom islamu. Religie Wschodu wyznają z grubsza różne odmiany panteizmu, głoszące, że świat, czyli coś, co stworzył Bóg jest samym bogiem, a celem człowieka jest roztopić się w absolucie. Ateiści zaś mają to wszystko za nic i chcą żyć tak, jak żyją, kierując się swoimi życiowymi doczesnymi potrzebami. Mimo tak fundamentalnych różnic jest jednak możliwa zgoda, wypracowana w dwóch systemach wierzeń: masonerii i judaizmie. Masoneria postuluje wprowadzenie jednej globalnej tzw. religii rozumu dla wszystkich bez żadnych różnic, opartej na zaspokajaniu podstawowych potrzeb psychofizycznych. W judaizmie tradycja rabiniczna wypracowała religię Noachitów, opartą na Siedmiu Prawach Noego, możliwą do przyjęcia przez wszystkich nie-żydów. Ważne jest tylko, aby żyli wedle tych praw. Kto uwierzy w ich boskie pochodzenie, uznany będzie za „sprawiedliwego obcego”, a kto będzie je stosował bez tej wiary będzie traktowany jako „mądry goj”.
Po owocach ich poznacie
Owoce Soboru łatwo możemy obserwować w świecie, każdy ich doświadcza na co dzień. Bezbożność, masowa apostazja, obojętność religijna, kryzys rodzin, spowodowany kryzysem małżeństw, zanik praktyk religijnych, odejście od sakramentów, chaos w nauczaniu i posłudze, brak właściwej opieki duszpasterskiej, skandale obyczajowe, spadek wiarygodności całej instytucji. To w Kościele, a w narodach dawniej katolickich kryzys demograficzny, korupcja polityczna i nieuczciwość w życiu publicznym, powszechna niemoralność w życiu prywatnym, pogłębiające się kryzysy psychiczne, panoszące się lewactwo, zmiana struktury etnicznej i religijnej kontynentu, kryzysy polityczne. Świat, który niegdyś był chrześcijański w opętańczym pędzie zbliża się do przepaści, jakby ludzie w postchrześcijańskim świecie chcieli popełnić masowe samobójstwo.
Charyzmatycy
Na nakłada się ruch charyzmatyczny, obecny w Kościele od 1967 r., dokąd przeniknął z sekt zielonoświątkowych. Bardzo posoborowy, bardzo synodalny i bardzo ekumeniczny, spotykający się na wspólnych ceremoniach z protestantami i wyraźnie sympatyzujący z judaizmem. Praktyki charyzmatyczne polegają na dużych imprezach masowych, gdzie występują liderzy, często wraz z kapłanami formalnie katolickimi. Zawsze jest oprawa muzyczna i świetlna, jak na koncertach rockowych. Bardzo to przypomina imprezy protestantów, rozwijane już od XVIII wieku w ramach tzw. Przebudzeń, czyli fal masowych pobudzeń religijnych. Zawsze byli charyzmatyczni liderzy, wzywający do wiary i nawrócenia, często towarzyszyła im fama cudotwórców. Ludzie przybywali tłumnie, licząc na uzdrowienie z chorób somatycznych, uleczenie z nałogów, pomoc w sytuacjach życiowych. Generowano wielkie emocje, dochodziło do uzdrowień i nawróceń. Wzmożenie trwało od kilku miesięcy do kilku lat, po czym sprawy wracały do poprzedniego stanu. Obecnie trwa piąte Przebudzenie protestanckie, którego odłamem są analogiczne praktyki w Kościele katolickim. Poza tradycją Przebudzeń mają one wiele wspólnego z masowymi imprezami rockowymi, rozpoczętymi przez festiwal Monterey w 1967 r., kontynuowanymi przez Woodstock, Glastonbury i wiele innych. Wpierw jednak dopracowano formułę masowych imprez dla młodzieży w Esalen Institute w Big Sur, California, w latach 1964-1971. W ośrodku tym na zlecenie agend rządowych USA prowadzono zaawansowane pracę nad psychodelicznym sterowaniem umysłem za pomocą psychoterapii, narkotyków, muzyki i innych technik i socjotechnik. Był to jeden z głównych ośrodków, skąd na Zachód przeniknął ruch New Age. Imprezy charyzmatyczne, zarówno te oryginalne u zielonoświątkowców, jak te franczyzowe u katolików bardzo mocno zanurzone są w psychodelii. Muzyka w stylu mantry, zmysłowy śpiew, przechodzący w miłosny niemal szept, światła sceniczne, dziewczyny, tańczące na scenie z flagami (to wzięte z kultów egipskich, gdzie flagi symbolizują skrzydła Izydy, odganiające niepożądane duchy). Uczestnicy głęboko przeżywają przyjemność zmysłową, upajając się nastrojem tłumu i własnymi emocjami religijnymi. Liderzy uzdrawiają z chorób w imię Jezusa i ewangelizują. Dużo mówią o Jezusie, Duchu i nawróceniu. Nie można im odmówić im skuteczności, trudno bowiem nie nawrócić się na taką wiarę. Emocje, wszechogarniające uczucie miłości, błogość, wypełnienie duchem, wszystko potwierdzane przez zapewnienia liderów o konkretnych uzdrowieniach konkretnych osób z konkretnych chorób. Niektórzy kładą się na ziemię, co zwane jest „upadkiem w Duchu” lub „zaśnięciem w Duchu”. Najważniejsze jednak jest napełnianie duchem, na wzór Zesłania Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, gdy wśród wielkiego szumu apostołowie zaczęli mówić językami wielu innych ludów, co zwie się ksenolalią. Na imprezach charyzmatycznych również jest szum, a liderzy wypowiadają ciągi sylab, co zwie się glosolalią, i według nich jest czymś podobnym, co spotkało apostołów. W klasycznej mowie charyzmatycznej napełnianie nazywa się „chrztem w Duchu”, lub „wylaniem Ducha Świętego”. Polega to na tym, że tłum kołyszących się ludzi z uniesionymi rękami i zamkniętymi oczami na wezwanie lidera otwiera się na działanie ducha, który ma na nich zstąpić, w nich wstąpić i kierować ich życiem. Twierdzi się, że chodzi o Ducha Świętego, co jednak budzi wątpliwości. Każdy katolik został już raz ochrzczony z wody w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Możliwy jest tylko jeden chrzest, jeśli wystąpił jakiś drugi, w jakiejś niejasnej formule, może to być inicjacja do innego kultu. Intencja tej ceremonii przypomina wierzenia gnostyckie i masońskie, w których wszystko jest jednym bytem, który jest bogiem. Człowiek nie ma własnej duszy, bo jest tylko jedna dusza świata, przenikająca wszystko, czyli Absolut. Duch człowieka jest kroplą, która emanuje z Absolutu i wciela się w jego ciało, ożywiając je. Jeśli obrzędowi temu poddają się chrześcijanie, może to oznaczać, że oddają swoją własną duszę komuś tajemniczemu, a przyjmują ducha świata. Może to oznaczać masońską inicjację lucyferyczną i zarazem bardzo pasuje do religii Noachitów.
Czytaj też:
Krótki ten przegląd nie wyczerpuje całości tego, co dzieje się w Kościele od Vaticanum II, a tylko zwraca uwagę na główne okoliczności. Bardzo trudno jest dziś rozmawiać o tym, gdyż zawarte powyżej poglądy natychmiast spotkają się z emocjonalnymi zarzutami o niezrozumienie, nieczułość, nienawiść, rozbijanie Kościoła, sprzeciwianie się Bogu, pychę, i inne jeszcze gorsze. Trudno jest wytłumaczyć ludziom, wychowanym w Posoborowiu, że wzrastali w częściowym fałszu, oddalając się coraz bardziej od prawdziwej Wiary. Jeszcze trudniej rozmawiać z tymi, którzy wsiąkli w charyzmatyzm, wspaniałe imprezy masowe i emocjonalne uniesienia. To tak, jakby przekonywać fanów Beatelsów i Elvisa do porzucenia ich fascynacji. Trudno jest bowiem zrozumieć ludziom tak głęboko zanurzonym w modernistyczne praktyki, że jeśli coś jest miłe, przyjemne, łatwe i operuje imieniem Jezusa, może w rzeczywistości być zwodzeniem przez duchy złe, które po tym świecie krążą, używając ludzi jako nieświadomych wrogów Kościoła.
Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.
Nie da się pogodzić Tradycji, czyli katolicyzmu z tym, co dziś katolicyzmem bywa nazywane, a co jest z katolicyzmem sprzeczne. Błąd i fałsz nie mogą zgodzić się z prawdą, nie da się pogodzić religii ze sobą sprzecznych, a jedyną drogą wyjścia z kryzysu nie jest eksperymentowanie z psychodelią ani ekumenizm, lecz prawdziwe nawrócenie chrześcijan, powrót Kościoła na stabilny grunt Tradycji i żmudne nawracanie innowierców na wiarę Chrystusa.
Więcej podobnych treści na różne ważne tematy w książce Poradnik świadomego narodu, księga II pt. Rewolucja Bachantek już w przedsprzedaży: