Kryptonim: Polska [opinia]

6 września 2022

2 września swoją premierę w kinach miała komedia pt. “Kryptonim: Polska”. Film był zapowiadany jako komedia mająca wyśmiać dwie najbardziej radykalne strony politycznego sporu tj. środowiska LGBT i antifę z jednej strony oraz nacjonalistów stających po stronie drugiej. Wyszło tak jak można było się spodziewać po współczesnych polskich komediach.

Najpierw fabuła

Akcja filmu dzieje się głównie w Białymstoku. Zaczyna się obchodami urodzin Hitlera. Zebrani nacjonaliści zastanawiają się czy solenizant żyje, czy też jednak nie. Wątpliwości rozwiewa przywódca organizacji “Zrzeszenie Młodzieży Radykalnej” o imieniu Roman, który wizualnie bardzo przypomina Roberta Bąkiewicza i prawdopodobnie miał być parodią prezesa “Marszu Niepodległości”. Następnie w krótkim czasie mamy sekwencję zdarzeń kojarzonych z polskimi nacjonalistami jak spalenie kukły Żyda (co w filmie nie powiodło się, bo narodowcy przygotowali kukłę z materiału niepalnego) czy bitwę pod kebabem, do której doszło po dźgnięciu napastnika nożem.  

Pomiędzy akcjami związanymi z działalnością ZMR poznajemy Staszka – kuzyna Romana (warto zaznaczyć, że Dmowski miał na imię Roman Stanisław, trudno uwierzyć w przypadkowy dobór imion) oraz Polę – kobietę mieszkającą w Warszawie, powiązaną ze środowiskami lewicowymi. Stanisław to niedoszły piłkarz, którego karierę przedwcześnie zakończyła kontuzja i pracuje na parkingu bez umowy. Kiedy prosi pracodawcę o umowę to spotyka się z odpowiedzią, że na jego miejsce ma kilku imigrantów ze wschodu. Pola z kolei to studentka mieszkająca z partnerem, który ją zdradza (swoją drogą, partner ten wygląda jak typowy reprezentant kolektywów) i w końcu wyprowadza się od niego.  

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj

Staszek i Pola poznają się w Białymstoku. Pola z koleżanką poszły do baru i rozmawiają o życiu w Warszawie. W tym samym barze siedzą Roman, Stanisław oraz miernie wyglądający sztab ZMR-u. Prezes wydaje kuzynowi polecenie „pobicia lewaka”. Sytuacja potoczyła się tak, że wskazany lewak podszedł do Poli i jej koleżanki chcąc się dosiąść. Wtedy Staszek wykonuje dekret kuzyna-przywódcy i tak przypadkiem poznają się bohaterowie, którzy jak w tanim romansie zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia.  

Staszek nie chce przyznać się do członkostwa w ZMR. Kiedy Pola przychodzi do siedziby organizacji na plebanii celem przeprowadzenia wywiadu, ten zakłada kominiarkę, aby go nie rozpoznała. Skrywana przed Polą tajemnica Staszka wychodzi na jaw w trakcie bitwy pod kebabem, kiedy to para zakochanych w sobie ludzi staje po przeciwnych stronach barykady, a potem w kajdankach trafiają do jednego radiowozu. 

Prezes ZMR chce przeprowadzić atak terrorystyczny. Najpierw na synagogę i w tym celu nawiązuje kontakt z włoskim terrorystą, którego pochodzenie jest niejasne. Kiedy wychodzi z pociągu wygląda na imigranta z Bliskiego Wschodu i tak też go odbiera banda dresów pod dworcem, którzy go biją, w następstwie czego terrorysta trafia do szpitala. Tam najpierw przybiega prezes ZMR ze swoim zarządem chcąc pozdrowić swojego niedoszłego instruktora, a następnie – białostoccy lewicowi aktywiści z tęczowym transparentem z napisem „antyfaszyzm”. Ledwo żywy włoski terrorysta po zauważeniu tego transparentu czuje się źle, reagując wymownie i oczywiście – “zabierzcie mnie stąd, nie chcę z nimi mieć nic wspólnego”. Tak więc kogo miał symbolizować ten włoski terrorysta? Radykalnego islamistę z Bliskiego Wschodu czy może działacza Forza Nuova w związku z obecnością tej organizacji na prawdziwym Marszu Niepodległości? Trudno stwierdzić. W każdym razie, plan zamachu na synagogę spala na panewce. 

Wskutek splotu wydarzeń, Staszek zostaje zaproszony na spotkanie lewicowych aktywistów. W trakcie akcji zostaje zauważony, biegając w różowej koszulce z napisem “White pride”. Prezes Roman wysyła go do infiltracji spotkania, towarzyszy mu w tym jeden z członków zarządu ZMR. Po spotkaniu prezes postanawia o przeprowadzeniu zamachu na warszawskiej paradzie równości podkładając ładunek wybuchowy pod autobus wypełniony lewicowymi aktywistami. Zamach oczywiście znów się nie udaje, bo Staszek oraz członek zarządu, który to był na spotkaniu postanawiają “zdradzić” swojego przywódcę i udaremnić zamach. Staszek i Pola tworzą natomiast heteronormatywny związek. W ramach ciekawostki warto zaznaczyć, że po bitwie pod kebabem kobieta wróciła do Warszawy do swojego byłego partnera. Zważywszy na to, iż akcja dzieje się prawdopodobnie między 20 kwietnia, a końcem czerwca to niesamowita zmienność i niestałość z jej strony. Prezes ZMR na koniec zostaje wiceministrem, bo jego stary kolega wiceminister został awansowany na ministra. Twórcy filmu chyba podjęli próbę wywróżenia przyszłości Andruszkiewicza i Bąkiewicza.  

Czytaj także: Ruch Ochrony Szkoły

Z samej fabuły to tyle, o ile można nazwać to w ogóle fabułą. Film wygląda na chaos przerzucony na taśmę filmową. Jak na produkcję mającą w jakiś sposób wyśmiać “polskie piekiełko” i dwie radykalne strony politycznego sporu to tej lewej stronie poświęcił bardzo mało uwagi. Sytuacje, w których występuje próba zażartowania z lewicy, można policzyć na palcach jednej ręki. Film oczywiście skupiony jest wokół nacjonalistów.  

Oglądając ten obraz może pojawić się myśl, że środowiska demoliberalne i lewicowe utknęły w czasie jakieś 20 lat temu. Wówczas nacjonaliści w Polsce faktycznie mieli wizerunek wyłącznie łysych ulicznych zadymiarzy, którzy wyglądali tak samo. Bez względu na to jak oceniać poszczególnych przedstawicieli organizacji nacjonalistycznych w Polsce oraz podziały w środowisku – trzeba przyznać, że istnieją ośrodki publikujące profesjonalne analizy oraz publicystykę jak Nowy Ład, organizowany jest największy narodowy marsz w Europie, Ruch Narodowy z list Konfederacji wprowadził do Sejmu swoich posłów itd. Wizerunek narodowca jaki dalej nieustannie starają się wykreować środowiska demoliberalne już dawno uległ dezaktualizacji. Lewica nie zna prawicy. W każdej dziedzinie życia porusza się w sferze stereotypów, prawica w sferze pojęć. I tu to widać. Wizerunku głupiego prymitywa już nikt nie kupi. Tylko lewica wylała kolejną wywrotkę z betonem na swoje władze poznawcze.

Nawet jeśli to komedia mająca wyśmiać polskich nacjonalistów to trzeba napisać wprost, że można było to zrobić lepiej. “Bękarty wojny” to film, który można określić mianem komedii. Tam jednak główny antagonista – pułkownik Hans Landa – nie jest odrealnionym głupkiem szukającym czegoś po omacku. Gdyby prezes Roman został uczyniony przebiegłym i nadzwyczaj inteligentnym “łowcą gejów” (jak Landa “łowcą Żydów”) to film byłby o wiele ciekawszy i mniej tandetny. 

Każdy chyba kojarzy serię animowanych filmów pt. “Epoka lodowcowa”. W przerwie między losami głównych bohaterów widzimy wiewiórkę całe życie goniącą żołędzia. W Kryptonim Polska do szczytu kiczu zabrakło tylko roli takiej wiewiórki, którą mógłby zagrać, np. Paweł Tanajno z pizzą hawajską, którą by rozwoził i przypadkiem śledził głównych bohaterów filmu. Sceny i teksty mające być śmieszne powinny również zostać okraszone śmiechem w tle, co by podpowiadało widzom kiedy powinni się śmiać.  

Warto również pochylić się nad zagadnieniem “przesiąkania poglądami”. Każdy chyba słyszał słowa Janusza Korwin-Mikke o “przesiąkaniu przez kobiety poglądami partnerów”. Słowa te wywołały bardzo duże oburzenie w środowiskach wrogich wspomnianemu politykowi. Film natomiast sugeruje, że ten mechanizm działa jednak odwrotnie.

Można doszukiwać się w produkcji ukrytego przekazu – kobiety, “nawracajcie” nacjonalistów. Część z nich można jeszcze uczynić dobrymi obywatelami demoliberalnego państwa. A ci co się nie dostosują to zrobią kariery w PiSie lub trafią do więzienia. Przecież bycie nacjonalistą wynika wyłącznie z braku kobiety, braku stabilnej pracy i środków finansowych. Za tym nic więcej nie stoi – tak myślą demoliberałowie.  

Komedia ta nikogo nie obraża – co najwyżej rozum i godność człowieka bez względu na poglądy widza. Jeśli twórcy tego filmu uważają, że kogoś to rozśmieszy to chyba żyją w odseparowaniu od społeczeństwa, bez względu na to jakie Polacy mają poglądy. Prezes Bąkiewicz oglądając tę komedię zapewne uśmiałby się z tego, jak bardzo jest niedoceniany przez swoich oponentów. Intelektualiści narodowej prawicy – również, bo mało rzeczy tak cieszy jak sytuacja, w której rywal cię lekceważy, gdyż wtedy zyskuje się nad nim przewagę.  

Świat przedstawiony w tym filmie nie różni się zbytnio od obiegowej opinii warszawki o tym, jak wygląda Polska. Szaro – bura smętna rzeczywistość, zaludniona przez ćwierćinteligentnych troglodytów – nieudaczników. Którzy wciąż pochłaniają wielkie ilości narkotyków i rozmawiają wulgaryzmami. Jak widać, twórcom filmu wydaje się, że u nas wciąż jeździ się furmankami, a po ulicach grasują białe niedźwiedzie. Dla nich wybrać się poza Warszawę to jak wyprawa życia na safari. „Kryptonim Polska” nie pokazuje, jak naprawdę wygląda Polska, ale jak ją sobie wyobrażają twórcy tego filmu i ich sympatycy. Zachowania społeczne, pokazane w filmie, rzeczywiście się zdarzają, ale u nich samych, w ich loftach i apartamentach. To nie jest zachowanie narodu, to oni sami mają taki behawior, zanurzony w transie, wyrażanym przez pulsujący potok wulgaryzmów.

Jako widzowie mamy prawo domagać się minimalnej chociaż satysfakcji artystycznej. W końcu nawet od propagandowego produkcyjniaka czegoś się wymaga. Niestety, doznajemy tu zawodu, i nasze potrzeby w zakresie sztuki filmowej nie zostają zaspokojone. Dla kontrastu może przywołajmy jeszcze w tym miejscu typ aktora zagrożonego wyginięciem, Krzysztofa Majchrzaka: „Kiedy zachęcam: stwórzmy razem jakąś formację, jakiś punkt odniesienia, nie widzę chętnych. Bo w tym czasie trzeba czekać na telefony od producentów, które mówią: Skurw się! Skurw się za grosze!”

Należy też zastanowić się, jaki właściwie był cel nakręcenia tego filmu. Dla odtwórców – wiadomo, chęć zysków. Ale dla twórców i inwestorów? Mieli taką wewnętrzną potrzebę naprawić społeczeństwo? A może dostali polecenie? Z jakichś powodów ktoś ważny uznał, że polska prawica narodowa jest na tyle istotnym problemem, że warto poświęcić pieniądze, aby ją zaatakować za pomocą X muzy. To pokazuje, że jednak warto się starać i być aktywnym.

Ludzie, którzy tworzą i odtwarzają takie rzeczy, uważani są w społeczeństwie i przez samych siebie za artystów. Jeśli tak, to najwyraźniej oprócz Majchrzaka rację miał też Kazik, gdy układał o nich song.

Pewne rzeczy się nie zmieniają