Obraz tytułowy: https://stockcake.com/i/global-strategy-planning_985765_845983
Wcześniejsze części:
początek wojny, cz.1. Trump przeciwko światu
początek wojny, cz.2 Walka o dominację
To, co piszę w kwestii tej wojny ma po części charakter hipotez. Ani bowiem ja, ani większość ludzkości nie znamy wielu okoliczności zachodzących wydarzeń, tajnych planów rządów i organizacji, skrywanych zamysłów ludzi podejmujących i mających wpływ na decyzje. Każdy jednak chciałby wiedzieć, co przyniesie przyszłość, jak układać swoje plany i jak reagować na to, co może nastąpić. Chciałbym to wiedzieć i ja, więc analizuję i wyciągam wnioski, takie, jakie są możliwe. Będę starał się odróżnić to, co można wnioskować na podstawie przesłanek pewnych, a co na hipotezach.
Poprzednie dwa artykuły ukazały większość teatrum, w którym dają obecnie sztukę pt. „Być może trzecia światowa”. Aktorzy nauczyli się ról i zostali odpowiednio rozstawieni, sufler zajął miejsce, klakierzy rozmieszczeni na widowni, a publika przygotowana do spektaklu. Przygotowanie objęło wcześniejszą Zimną Wojnę z jej groźbą nuklearnej zagłady (por. filmy „Dzień po” i „Ostatni brzeg”). Podobnie widzów urobiono do łykania katastrofy klimatycznej (np. „Pojutrze”, „2012”) i globalnej zarazy (np. „World War Z”, „Contagion: Epidemia strachu”). O ile jednak katastrofa klimatyczna i zaraza są wymysłem scenarzystów teatru świata i nie mają raczej możliwości wyjść poza scenę, o tyle dramat o światowej wojnie jak najbardziej może, już zresztą braliśmy udział w takich przedstawieniach, i to jako aktorzy. Wszystkie spektakle w teatrze świata wymagają udziału widowni w charakterze wykonawców, a scenarzystom, reżyserom, inspicjentom, garderobianym, rekwizytorom, scenografom i maszynistom teatru zależy przede wszystkim na tym, aby publika zawsze grała według scenariusza i nie podjęła własnej gry. Teatr świata jest to bowiem realne życie, i wszystko prędzej czy później staje się serio.
Sama numeracja wojen jest umowna, równie dobrze za pierwszy światowy konflikt można uznać Wojnę Siedmioletnią 1756-1763, lub wojny napoleońskie. Nawet, jeśli poprzestać na tradycyjnej numeracji, można śmiało przyjąć, że III Wojna Światowa rozpoczęła się 11 września 2001 r., i trwa w najlepsze, a my obserwujemy tylko kolejne kampanie tego konfliktu. Publika tego nie wie, bo nie ogłoszono ze sceny. Ja idę jeszcze śmielej, uważam bowiem, że od czasu buntu Lutra większość wojen w Europie i tam, dokąd dotarli Europejczycy jest tym samym konfliktem, trwającym wieki – Wojną Przeciw Narodom, prowadzoną rękami samych narodów z użyciem rządów jako aktorów dramatu. Reżyserami i scenarzystami są natomiast ludzie, których określam mianem gnostyków, a których inni badacze teatru świata określają jako Bestię. Większość natomiast rewolucji od tamtego momentu jest tą samą Rewolucją Lucyferyczną, której cel polega na odwróceniu porządku dobra i zła. Warunki takiego odwróconego porządku mogłyby zaistnieć w państwie światowym, obejmującym cały glob, wszystkich ludzi i ich sprawy, dlatego należy ściśle ze sobą łączyć wojny i rewolucje. Cel jest tensam, inne zaś środki. Cel wyznacza Rewolucja Lucyferyczna, a środków dostarcza Wojna Przeciw Narodom.
Wojna nuklearna
Każdy, słysząc o Trzeciej Wojnie Światowej myśli o nuklearnej zagładzie całego ludzkiego życia na planecie. Jest to technicznie możliwe, ale wymagałoby uruchomienia arsenałów głównych mocarstw atomowych, mających środki do przenoszenia. Takie warunki mogłyby nastąpić, gdyby w bezpośrednim konflikcie przeciwko sobie wystąpiły Stany Zjednoczone i Rosja. Dlatego każdy zatarg między nimi, ich strefami wpływów i ich sojusznikami rodzi zaraz obawę o los świata. Użycie broni atomowej przez któregoś z pomniejszych aktorów teatru świata oznaczałoby zniszczenia lokalne. Dla ludzi na zaatakowanym terytorium oznaczałoby to śmierć i cierpienia, ale reszta globu pozostałaby względnie nietknięta.
Zniszczenie świata
Wiemy już, że główni aktorzy teatru dysponują środkami do starcia ludzkości. Pytanie pytanie brzmi, czy chcieliby to zrobić. Odpowiedź brzmi, z całą pewnością nie, bo jednocześnie zniszczyliby wszystko, co zapewnia im potęgę, co jest dla nich cenne i siebie samych. Pragnąć tego mógłby tylko człowiek szalony lub opętany. To oczywiście jest możliwe, ale wcale nie tak łatwo jest uruchomić atak atomowy, wymaga to autoryzacji grupy osób. Możliwy jest natomiast sabotaż. Nie jest to jednak tak, że jakiś samotny, szalony geniusz mógłby się włamać do systemu i zniszczyć świat. Dokonanie takiej operacji wymagałoby wielkich środków, a takimi dysponują tylko państwa, więc znowu grupa. Wchodzimy jednak już w obszar fantastyki, na gruncie praktyki uruchomienie procesu zniszczenia ludzkości wymagałoby decyzji politycznej, a ta nie zależy od woli jednego człowieka, tylko współdziałania aparatu decyzyjnego państwa.
Następne istotne pytanie, czy istnieją ludzie, tworzący zorganizowane grupy, mający wpływ na główne rządy świata, którzy mogą chcieć zniszczenia świata. Wzrok od razu kieruje się ku gnostykom, wszak dążą do absolutnej władzy i prowadzą Wojnę Przeciw Narodom. Niewiele pewnego o nich wiadomo na poziomie szczegółów, ale ich ogólne motywacje są rozpoznane. Kierują się dwoma celami: materialnym i duchowym. Cel materialny to władza absolutna w światowym państwie, i na tej drodze nie mają żadnych skrupułów. Muszą jednak mieć czym i kim rządzić, nie mogą więc pozwolić sobie na zniszczenie wszystkiego i zgładzenie wszystkich. Opowieści, że wystarczą im roboty i sztuczna inteligencja można włożyć między bajki. Oni potrzebują ludzi jako biologicznych robotów, myślących algorytmami sztucznej inteligencji. Potrzebują więc materii, czyli również ludzi, gdyż ona im pozostała po odrzuceniu Boga, dobra i miłości. Zamiast tego ich główną motywacją jest żądza: posiadania, władzy, wszystkiego, i na tej żądzy budują swą duchowość. Człowiek bowiem jest bytem materialno-duchowym, więc pierwiastek metafizyczny pozostaje zawsze, nawet, jeśli zostanie ukryty pod materializmem.
Ta duchowa operacja jest jednak gwałtem na duszy i żaden człowiek nie może jej na sobie wykonać bez głębokich ran duchowych i psychicznych. Gnostycy, dążący do absolutnej władzy i absolutnego posiadania bardzo pożądają materii, a jednocześnie nienawidzą jej, jako tej, która oddzieliła ich od Boga. Stąd wynika ich ambiwalentny stosunek do świata: jednocześnie go nienawidzą i pożądają. Takie rozdarcie tworzy osobowość patologicznie schizofreniczną, która jednak nie jest szalona, potrafiąc bardzo sprawnie używać rozumu instrumentalnego. Cecha ta jest przekazywana z pokolenia na pokolenia na zasadzie nawykowej, nie jest więc wrodzona, lecz nabyta. Inteligencja i spryt stają się bardzo wyćwiczone, ale mądrość pozostaje nierozwinięta. Z tej dwoistości wynika pewna groźba dla świata. Gnostycy cały swój wielowiekowy trud i całą nadzieję na własną nieśmiertelność zawiesili na realizacji planów zaboru świata. Osobowości mają psychopatyczne, żadnych skrupułów, brak miłości bliźniego, a to, co nade wszystko kochają i ubóstwiają, to własne żądze. Zdobyli również wpływ na większość rządów, w tym na USA, Wielką Brytanię i Francję, czyli państwa, posiadające atom. Jednocześnie przez wieki bardzo strzegli swoich tajemnic i zawsze wysługiwali się kimś innym, sami pozostając w cieniu. Teraz, gdy znaleźli się tak już blisko realizacji swojego celu, gdy zapragnęli radować się swoją zdobyczą, zaczęli się ujawniać, a jednocześnie zdobycz okazała się nie taka łatwa do zdobycia i wyślizguje im się z rąk. W połowie 2025 roku wiadomo już, że nie ma szans na budowę państwa światowego. Osobowości psychopatyczne są w stanie zniszczyć swój przedmiot pożądania, gdy same nie mogą go posiadać, aby nie należał do nikogo innego. Tym bardziej, że dla gnozy materia jest zła, a uwolnienie człowieka polega na oderwaniu się od materii, która jest więzieniem duszy. Zwykle gnostycy oferują ludziom uwolnienie od więzów w ten sposób, że sami poświęcają się dla ludzkości i przejmują władzę nad wszelką materią, nie tylko ziemią, surowcami, plonami, produkcją, pieniędzmi, ale też nad materią ciał ludzkich. Gdy utracą możliwości tej władzy, mogą zapragnąć zniszczenia tego, co krępuje ducha.
Istnieje zatem ryzyko, że w akcie desperacji gnostycy użyją swoich wpływów na rządy, aby rzucić przeciw sobie dwa mocarstwa nuklearne. Zablokować ten ruch mogą dwa powody: że nie będą mogli lub że nie będą chcieli. Niemoc użycia aparaty władzy nuklearnego mocarstwa wynika z tego, że gnostycy zawsze działali z cienia, inspirując, korumpując, uzależniając, zastraszając, szantażując. W chwili najwyższej próby jednak człowiek może okazać się człowiekiem, nie golemem. Niechęć do nuklearnej zagłady wynika z tego, że gnostycy sami też są ludźmi, i w nich też odzywa się instynkt samozachowawczy.
Jak widać, są to sprawy zawiłe i dla większości ludzi całkiem nieznane, a przecież normują one codzienną rzeczywistość. To jednak nie wyczerpuje problemów z gnostykami. Poza celem materialnym mają oni również cel duchowy. Pozbyli się co prawda własnej duchowości w służbie materii, ale poza raną na duszy jest jeszcze inny koszt – cyrograf. W zamian za dostęp do wiedzy, która daje władzę nad materią oddali szatanowi swoje dusze, a to oddanie muszą potwierdzać tym, że dążą do społecznej władzy Lucyfera. Polega na na tym, że ludzie żyją w ciągłych grzechach, i grzech staje się dla nich niezauważalną codziennością i pożądaną cnotą. Mają też umierać bez pokuty i pojednania, bez łaski uświęcającej, mając sumienia obciążona niewyznanymi grzechami ciężkimi. W ten sposób Lucyfer zyskuje to, czego najbardziej pragnie – jak najwięcej dusz ludzkich w piekle. Sam będąc jednak duchem, potrzebuje do tego materialnych ludzi, i tą wysługę pełnią gnostycy, dążący do władzy światowej, którzy z kolei przybierają sobie sługi niższego rzędu. Celem więc duchowym tej gromadki jest doprowadzenie ludzi do śmierci bez nawrócenia. Każdy człowiek ma jednak taką możliwość aż do śmierci, aby przed Bogiem wyznać swoje grzechy i okazać skruchę, jeśli nawet nie może tego uczynić przed spowiednikiem. W chwili zagrożenia życia nawet najgorszy grzesznik ma jeszcze ten czas na nawrócenie, chyba że jest to śmierć nagła i niespodziewana. Lucyfer ma wobec ludzkości stosunek ambiwalentny, tak samo, jak gnostycy. Z jednej strony nienawidzi nas, tak samo, jak wszystkiego, co Bóg stworzył. Z drugiej strony pożąda naszych dusz do swojego piekła. Zależy mu więc na życiu ludzi, ale by to życie było grzeszne i kończyło się śmiercią w grzechu. Zagłada nuklearna przerwałaby życie ludzi, więc zakończyłaby się też walka Lucyfera o dusze, bo nie byłoby już o co walczyć. Jeśli chodzi zaś o ludzkość obecnie żyjącą, te z górą 8 miliardów, zgładzenie wszystkich byłoby silną pokusą, gdyby dałoby się wszystkich zabić od razu, w jednej chwili, w pełni życiowej aktywności bez pojednania się z Bogiem. Uruchomienie zagłady nuklearnej takiej możliwości nie daje. Część ludzi owszem, zginęłaby od razu, ale przy dzisiejszych środkach łączności większość dowiedziałaby się o nadchodzącej śmierci i miałaby dość czasu, aby żałować za grzechy i prosić Boga o przebaczenie.
Nie tak łatwo jest zabić wszystkich ludzi, trudniej, niż wydaje się tym, którzy wieszczą wielką łatwość zagłady ludzkości. Jest to co prawda możliwe i są nawet ludzie, potencjalnie w tym zainteresowani, im też jednak nie jest łatwo w ich zbrodniczych planach. Co do nas, nie możemy liczyć, że ta okoliczność zwolni nas od starania się o dobro wspólne. Niektórzy z tych, którzy straszą innych niechybną zagładą chcą w ten sposób zwolnić samych siebie z odpowiedzialności za to, że oprócz straszenia i narzekania nie robią niczego, aby poprawić stan spraw publicznych. Wbrew temu bowiem, co głoszą zwolennicy wszechpotęgi spisków, zwykli ludzie mają wiele do powiedzenia, a nawet więcej – to od nich zależy ostateczny kształt tych spraw. Zajmijmy się więc tym na naszym, polskim podwórku. Zastanówmy się, z kim Polska powinna związać się sojuszem. Od razu trzeba zastrzec, że państwo polskie nie może być obecnie wiarygodnym partnerem żadnego sojuszu, chyba jako podmiot całkowicie podporządkowany. Polska nie prowadzi własnej polityki od czasów Sanacji. Kolejne rządy w Warszawie osadzane są przez zewnętrznych organizatorów i realizują ich cele. Obecnie żaden racjonalny wniosek nie ma szans wpłynąć na politykę rządu w Warszawie, co oznacza, że Polacy mają niewielkie możliwości decydować o sojuszach Polski. To jednak nie pochodzi tylko z potęgi naszych zarządców, ale z naszej słabości mentalnej. Większość Polaków bowiem albo nie interesuje się wcale, albo daje się prać kłamliwej propagandzie i ma w głowach kłamstwa. Problemem naszym jest więc świadomość, sfałszowana przez naszych wrogów. Im szybciej ją zmienimy u jak największej ilości Polaków, tym szybciej odzyskamy zdolność do decydowania o sojuszach. Sytuacja taka nadciąga, gdyż porządek światowy się kruszy, a wielkie koło historii właśnie szykuje się do obrotu. Trzeba prowadzić refleksję geopolityczną, pomimo, że Polska nie jest graczem, tylko pionkiem na geopolitycznej szachownicy. Trzeba to robić, aby wiedzieć, jak grać, gdy odzyskamy pozycję gracza. A także po to, aby inni gracze światowi, ci, co rzeczywiście liczą się w rozgrywce wiedzieli, że jest z kim w Polsce usiąść do gry.
poradnik świadomego narodu-wesprzyj wydanie książki
Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.