Podczas gdy oczy świata zwrócone są na wschód, a społeczeństwa zachodnie dopiero co zaczynają budzić się z dwuletniego koszmaru restrykcji i ograniczeń, w Europie – po cichu i z dala od kamer – zachodzą demograficzne przemiany, które na przestrzeni najbliższych dekad zmienią oblicze Starego Kontynentu.
Zachód znajduje się w stanie głębokiej cywilizacyjnej zapaści. Procesy takie jak rozkład tożsamości narodowej oraz kulturowej, agresywna oikofobia, dechrystianizacja, kult i promocja toksycznych ideologii czy wreszcie ideologizacja prawa i masowa produkcja antykulturowej tzw. sztuki prowadzą Europę na cywilizacyjne dno. Jakkolwiek żaden z tych procesów degeneracji społecznej, kulturowej i politycznej, którym na co dzień możemy się przyglądać nie pogrzebie Europy sam w sobie. Do pogrzebania Europy potrzebny jest jej grabarz.
Według Feliksa Konecznego nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Nie jest też możliwe, aby płynnie, w sposób sztuczny za sprawą społecznej inżynierii dokonało się „zlanie” cywilizacji. Koneczny twierdzi, że „cywilizacje krzyżować się nie dadzą; przynajmniej dotychczas historia nie zna zachęcającego przykładu krzyżowania”.[1]
Jeżeli dwie cywilizacje koegzystują jednocześnie na jednym terytorium prędzej czy później musi nadejść rozstrzygnięcie, które zdaniem Konecznego wypada korzystnie dla cywilizacji stojącej na poziomie niższym. Jak pisze Koneczny: „przy równouprawnieniu zwycięża zawsze kierunek niższego rzędu”.[2]
Jak długo taki stan koegzystencji czy też równouprawnienia może trwać? W warunkach nowoczesnych, kiedy przemiany społeczne i kulturowe nabierają tempa niespotykanego w historii, nie jesteśmy tego w stanie przewidzieć. Wiemy natomiast, że za sprawą katastrofy demograficznej rdzennych Europejczyków, do roli grabarza predestynowana wydaje się dynamicznie rosnąca na kontynencie w siłę cywilizacja islamska (arabska w terminologii Konecznego).
Ciężko jest zresztą w dzisiejszych czasach jednoznacznie określić jaka cywilizacja panuje na kontynencie europejskim. Koneczny twierdził, że „nie było nigdy i nie ma żadnej cywilizacji ogólnoeuropejskiej, ale bywają frazesy, na które, zdaje się nie ma rady”.[3] Z historycznego punktu widzenia dominowały na niej dwie cywilizacje: łacińska i bizantyńska. Ponadto istotnym czynnikiem wpływającym na te dwie cywilizacje była trzecia – istniejąca za sprawą licznej mniejszości żydowskiej w wielu europejskich krajach – cywilizacja żydowska, a także czwarta – nadciągająca ze wschodu – cywilizacja turańska. Są tacy, którzy uważają, że cywilizacji łacińskiej w Europie tak naprawdę już nie ma, a górą z cywilizacyjnego starcia wyszedł bizantynizm, którego ośrodkiem centralnym w Europie stały się Niemcy („zainfekowane” nim od Bizancjum już w X wieku). Takie stwierdzenia zdają się jednak uproszczone i nie biorą pod uwagę specyfiki kulturowej panującej w poszczególnych państwach. Inni z kolei zaryzykowaliby być może tezę, że Europa staje się acywilizacyjna – z jednej strony za sprawą utraty własnej tożsamości, a z drugiej strony ze względu na wielość cywilizacji napływowych rozwijających się na jej terytorium. Jaka jest prawda trudno jednoznacznie orzec. Żeby uniknąć niepotrzebnego chaosu, na potrzeby tego artykułu posługiwał będę się przede wszystkim terminem „Zachód”, który zdaje się dość dobrze oddawać charakter kumulatywnego dorobku cywilizacyjnego obszaru euroatlantyckiego.
W tym miejscu wypada jednak wspomnieć o tym, że bezsprzecznym fundamentem cywilizacyjnym Europy jest fundament łaciński zbudowany na filarach prawa rzymskiego, filozofii greckiej i religii chrześcijańskiej – bez względu na to jak ogromnym wynaturzeniom uległ on w przeciągu ostatniego stulecia.
Polityka kolejnych demokratycznych rządów uzasadniana czynnikami ekonomicznymi oraz ideologicznymi doprowadziła do sytuacji chaosu cywilizacyjnego w Europie. Póki co chaos ten, przybierający często formę konfliktu, widoczny jest pod postacią zamachów terrorystycznych, ataków nożowniczych czy gettoizacji społeczności napływowych. Są to metody działania wynikające siłą rzeczy z ciągłej przewagi liczebnej ludności lokalnej (przy czym nawet jeżeli odrzuca ona zachodnie dziedzictwo cywilizacyjne tkwi w nim w mniejszym lub większym stopniu, świadomie bądź też nie), które ulegać będą zmianom wraz ze wzrostem populacji muzułmańskiej w nadchodzącej przyszłości. Jest to nieuniknione, gdyż demografię Europy w XXI wieku charakteryzują dwa stałe trendy: dodatni przyrost naturalny społeczności napływowych oraz ujemny lub znikomy przyrost naturalny społeczeństw europejskich. Trendy te nie dotyczą pojedynczych państw. Są to trendy ogólno-kontynentalne i łatwo je zweryfikować poprzez analizę dostępnych danych demograficznych. Trendów tych – przynajmniej w najbliższej przyszłości nie da się ot tak odwrócić. Ich konsekwencji doświadczymy już w przeciągu nadchodzących lat i dekad.
Tak jak wspomniałem – metody działania ludności napływowej będą się jednak zmieniać wraz z upływem czasu. Czas bowiem gra tylko i wyłącznie na korzyść cywilizacji islamskiej, gdyż to ona jest dzisiaj siłą rozwijającą się prężnie i energicznie, a obecne wśród przynależących do niej społeczności silne poczucie odrębnej tożsamości i gotowość do przedstawienia wartości cywilizacyjnych ponad wartości indywidualne (jak np. własne życie) stawia ją w kontraście ze zniewieściałym, tchórzliwym, zajętym konsumpcją i pozbawionym tożsamości Zachodem. Mamy więc do czynienia z dynamicznym rozwojem mniejszości świadomej swoich celów i wartości, przy jednocześnie zapadającej się demograficznie większości pogrążonej w głębokim kryzysie tożsamościowym.
Ostatecznym rezultatem tych dwóch nakładających się na siebie procesów będzie rewolucja cywilizacyjna. Państwa, w których muzułmanie uzyskają wystarczającą siłę demograficzną i społeczno-polityczną nie będą w stanie zrealizować roszczeń mniejszości cywilizacyjnej na drodze demokratycznej. Jedynym rozwiązaniem konfliktu cywilizacji będzie więc odwrócenie ról i narzucenie swoich zasad drugiej stronie. Jeżeli społeczność rdzennie europejska w danym kraju nie będzie w stanie stawić czoła wyzwaniu rzuconemu przez społeczność napływową, dojdzie do niewyobrażalnych przemian społeczno-kulturowych oraz politycznych, które unicestwią tradycyjnie europejski charakter kontynentu, grzebiąc jednocześnie na zawsze demoliberalizm (jeżeli ten nie zdąży pogrzebać wcześniej sam siebie).
Charakterystyczną cechą współczesnej lewicy zachodniej jest agresywny i prymitywny antyklerykalizm i walka ze zorganizowaną religią. Przede wszystkim podstawowym obiektem ataku jest Kościół Katolicki jako najpotężniejsza religijna instytucja świata, a przy okazji bastion tradycyjnych wartości oraz tradycyjnego chrześcijańskiego ładu (dzisiaj niestety już tylko w sferze symbolicznej). Lewica nie ma przecież większego problemu z koegzystowaniem z ruchami protestanckimi, które są swoją drogą często przez nią wykorzystywane. Kościoły protestanckie w Europie z pozoru ubrane w szaty Chrystusa, pod przykrywką tych szat przemycają w sferę życia religijnego lewicowe ideologie. Można zastanawiać się z jakiego powodu kościoły te ulegają tak silnym wpływom środowisk lewicowych – czy są one tak dogłębnie zinfiltrowane, czy też odgrywają rolę klasycznych „pożytecznych idiotów”? Fakt jest jednak taki, że dumnie kroczą one w awangardzie przemian tak jak m.in. luterański Kościół Szwecji czy Kościół Ewangelicki w Niemczech (Evangelische Kirche in Deutschland) bezrefleksyjnie spełniające kolejne postulaty środowisk lewicowych (posługa kapłańska kobiet, śluby homoseksualne czy generalna afirmacja homoseksualizmu). Wykorzystanie kościołów protestanckich jako taranu do zaprowadzenia przemian świadomościowych w społeczeństwach odgrywa szczególnie doniosłą, dekonstrukcyjną rolę w krajach, gdzie tradycyjnie kościoły te „rywalizują” o wiernych z Kościołem Katolickim. Widać to szczególnie na przykładzie Niemiec, gdzie Kościół Katolicki „rywalizujący” z Kościołem Ewangelickim o wpływy i wiernych (a co za tym idzie finansowanie, które odgórnie reguluje niemiecki system podatkowy) uległ procesowi głębokiej protestantyzacji, a jego hierarchowie coraz częściej i śmielej realizują agendę ideologiczną nie mającą z katolicyzmem nic wspólnego.
Kwestia postępackich kościołów protestanckich choć odgrywa w całym procesie dechrystianizacji rolę istotną jest jednak zdecydowanie mniej istotna niż kwestia tzw. euroislamu. Lewica zachodnia wykorzystuje dziś muzułmanów jako jeden ze swoich eksportowych proletariatów zastępczych. Jest to grupa społeczna przydatna do walki z chrześcijańskimi fundamentami cywilizacji łacińskiej, a więc wspieranie jej z tego punktu widzenia pomaga lewicy w dokonywaniu „dzieła” kulturowej i tożsamościowej dekonstrukcji Europy. Taką postawę lewicowego establishmentu Zachodu można podsumować w dwóch prostych słowach: hipokryzja i krótkowzroczność.
Hipokryzja lewicy polega na tym, że wykorzystuje jedną religię do zwalczania innej – religię mniejszości dla zwalczania religii większości (niekoniecznie większości definitywnej, a raczej większości spośród osób wierzących). Krótkowzroczność za to wynika z braku jakiejkolwiek realistycznej wizji odnośnie tego, w jaki sposób wkomponować islam w system demoliberalny w momencie, w którym stanie się on religią większości (oraz zacznie odgrywać znaczącą rolę jako polityczny podmiot). Nikt poważnie nie bierze chyba pod uwagę masowej ateizacji muzułmanów w Europie?
Tutaj lewica wpada w sidła, które sama zastawiła na swoich wrogów. Poprawność polityczna mająca w tych środowiskach status sakralny blokuje bowiem możliwość jakiejkolwiek realistycznej debaty na temat roli islamu w przyszłości Europy. Celowo po raz kolejny odmieniam przymiotnik „realistyczny”. Lewicowi intelektualiści (co brzmi swoją drogą jak oksymoron) rozważają bowiem ten problem, lecz czynią to w sposób, który określić można co najwyżej magicznym lub życzeniowym. Jest to wizja „islamu ugłaskanego”. Najpierw muzułmanie po prostu pomogą w dokończeniu dzieła dekonstrukcji tradycyjnej Europy, a później zostaną magicznie wtopieni w jej krajobraz jako folklorowy element „ugłaskany” socjalem i rozmaitymi swobodami. Rozważania te nie są i nie mogą uchodzić za realistyczne, ponieważ nie biorą pod uwagę czynnika demograficznego oraz kulturowego, czyli tego co Huntington nazwał zderzeniem cywilizacji (tworząc przy okazji całkiem zręcznie ideologiczne podwaliny pod amerykańską rozwałkę Iraku, Afganistanu, Libii i Syrii). Taki sposób postrzegania rzeczywistości, który nie uwzględnia w ogóle czynników społeczno-kulturowych jest zresztą dla lewicy charakterystyczny (co ciekawe, pod tym względem nie różni się ona od niektórych geopolitycznych proroków, którzy patrzą na mapę niczym Saruman na palantír).
Zróbmy w tym momencie przegląd sytuacji na terenach pre-rewolucyjnych. Mało kto wie, ale w Niemczech aż 15 milionów mieszkańców to ludzie urodzeni poza terenem tego państwa, a 10 milionów z nich nie posiada nawet obywatelstwa (Eurostat 2020). W okresie pomiędzy 2015 a 2020 rokiem przybyło takich ludzi w tym kraju aż 5 milionów. Oznacza to, że aż 18% populacji Niemiec nie urodziło się w Niemczech. We Francji mieszka 8,5 miliona ludzi urodzonych poza nią (12,6% populacji), w Hiszpanii niecałe 7 milionów (14,6%), a we Włoszech niewiele ponad 6 milionów (10,3%). Jakkolwiek w tych 3 krajach na przestrzeni ostatnich 10 lat nastąpił bardzo znikomy wzrost w tej statystyce. Liczną populację mieszkańców urodzonych za granicą w stosunku do całościowej populacji posiadają także Szwecja (19,4%), Holandia (13,7%), Belgia (12%), Austria (19,8%) i Szwajcaria (28,8%). Warto wspomnieć też o Wielkiej Brytanii z 9,47 mln ludzi urodzonych poza terytorium kraju (14,1%) (Eurostat 2019). Polska przed wojną na Ukrainie wypadała w tym gronie bardzo słabo (4,6%) z 1,7 mln mieszkańców urodzonych poza naszymi granicami (choć wiemy dobrze, że liczby podawane oficjalnie były mocno zaniżone). Teraz jesteśmy z kolei pod tym względem fenomenem w skali europejskiej, ale jest to temat na osobny tekst.
Populację, którą opisałem powyżej można najogólniej uznać jako „napływową”. Pamiętajmy, że te miliony to ludzie wywodzący się z rozmaitych kultur, pochodzący z różnych państw. Często są to przecież migracje wewnątrzeuropejskie.
Statystyki te są o tyle istotne, że pozwalają nam wejrzeć w realną kompozycję etniczną populacji państw zachodnich. Dla uproszczenia przywykło się mówić, że „Niemców jest 80 milionów”. Z danych niemieckiego Federalnego Biura Statystycznego za rok 2019 wynika jakkolwiek, że w Niemczech na 83 miliony mieszkańców sami Niemcy stanowią zaledwie 60,5 miliona, czyli 74% populacji kraju.
Czytaj także: Odczarowanie Niemiec
Podobnie nie możemy mówić o 10 milionach Szwedów, bo jak wynika z danych za rok 2020 co najmniej jednego rodzica pochodzenia szwedzkiego posiada tylko 7,7 miliona obywateli. Szwecja – biorąc pod uwagę jej specyficzną strukturę demograficzną – ma zresztą spore szanse na to by zostać pierwszym europejskim krajem, w którym ludność rdzenna stanie się mniejszością (nie wliczając malutkiego Luksemburga, gdzie już teraz Luksemburczycy stanowią tylko 52% populacji). I nie jest to nawet kwestia wielu dekad, lecz przyszłości całkiem nieodległej.
Teraz spróbuję na podstawie danych oszacować populację muzułmańską w krajach Europy Zachodniej. Jest to trudniejsze, gdyż oficjalne statystyki tego rodzaju są sporządzane i udostępniane rzadziej (poprawność polityczna nie pozwala przecież roztrząsać kwestii pochodzenia czy poczucia tożsamości kulturowej). Przyjrzyjmy się Francji, którą później opiszę jako najważniejsze miejsce starcia cywilizacyjnego przyszłości. Dane pochodzące z roku 2014 mówią o współczynniku dzietności u kobiet określanych jako „native” (czyli czysto teoretycznie rdzennych Francuzek) na poziomie 1,88. Ten sam wskaźnik dla kobiet pochodzenia migranckiego wynosił wówczas 2,75. Jakie napływowe grupy etniczne wyróżniają się pod tym kątem? Algieria – 3,69, Tunezja 3,50, Maroko – 3,47, Turcja – 3,12, inne państwa afrykańskie – 2,91. Jak gołym okiem widać lista ta zdominowana jest przez państwa Maghrebu i Turcję, czyli kolejne państwo muzułmańskie. Francuzi pochodzenia maghrebskiego już w 2005 roku stanowili we Francji 5,8% społeczeństwa. Z kolei badania z ostatnich lat pokazują dość niespotykaną rozbieżność jeśli chodzi o odsetek populacji tego kraju wyznający islam. Według Eurobarometer (2019) jest to 5%. Dane z Instytutu Randstad (2018) mówią o 8,5%. Natomiast według Obserwatorium Sekularyzmu (Observatoire de la laïcité) jest to zaledwie 3%. Skąd te dysproporcje? Jakie są fakty? Możemy się jedynie domyślać. Dodam tylko, że w przypadku chrześcijan proporcje te wahają się od 47% do 54,9% społeczeństwa w tych samych badaniach (katolików od 41% do 49,9%).
Niemniej jednak ciężko przypuszczać by charakteryzująca się najwyższym współczynnikiem dzietności społeczność muzułmańskich obywateli Francji pochodzących z Maghrebu mogła w przeciągu 15 lat skurczyć się (a wszystkie przytoczone badania poza Institut Randstad na to by wskazywały). Wątpię też by nastąpiła przez ostatnie lata masowa konwersja muzułmanów na chrześcijaństwo czy ich masowa laicyzacja pod wpływem życia w laickiej Republice.
Jak wynika z badań Houssaina Kettaniego[4] we Francji żyje obecnie 6,6 mln muzułmanów (10% populacji i przyrost o 2 miliony w przeciągu ostatnich 20 lat). Liczby te mogą być jednak zaniżone i nie uwzględniać muzułmanów w 2 czy 3 pokoleniu urodzonych już na terytorium Francji z francuskim obywatelstwem.
Nie są też dokładnie znane aktualne dane odnośnie wskaźnika dzietności Francuzek. Przytoczony wyżej współczynnik dzietności na poziomie 1,88 w roku 2014 jest całkowicie nierealny jeśli porównamy go ze współczynnikami w krajach z Francją sąsiadujących (1,5 to poziom odpowiadający Niemcom i Szwajcarii, a Hiszpania ma współczynnik na katastrofalnym poziomie 1,2). Gdybyśmy jednak założyli umiarkowanie realistyczny scenariusz demograficzny dla muzułmanów we Francji (populacja 7 milionów i wskaźnik dzietności na poziomie 3) oznaczałoby to możliwość rozrośnięcia się populacji na przestrzeni jednego pokolenia do 10,5 miliona ludzi.
Muzułmanów dynamicznie przybywa, rdzennych Francuzów ubywa (proces ten potęguje migracja i wymieranie starzejącego się społeczeństwa francuskiego). Każde kolejne pokolenie to zawężenie cywilizacyjnych rozbieżności. Zaczynają funkcjonować obok siebie równorzędne cywilizacje. Im większa będzie się stawać muzułmańska „mniejszość” tym większe tarcia w sposób naturalny będzie taki stan rzeczy generował.
W tym momencie dochodzimy do sedna sprawy nadciągającej rewolucji. Lewicowcom wydaje się, że islam francuski „ucywilizuje” się pod wpływem laickich wzorców, a miejscowi muzułmanie zderadykalizują się pod wpływem zachodniej propagandy. Fakty są jednak bezlitosne. Powszechnie znanym zjawiskiem jest radykalizacja ludności napływowej w drugim i trzecim pokoleniu. Powszechnie znanym zjawiskiem jest dobrowolna gettoizacja społeczności muzułmańskich czego Francja wraz ze Szwecją (a można tutaj wspomnieć też o Anglii, Holandii, Belgii i Niemczech) jest najdoskonalszym przykładem. Powszechnie znanym zjawiskiem jest także niemoc lokalnych służb mundurowych wobec wszechwładzy muzułmańskich (nie tylko zresztą) gangów w okupowanych dzielnicach, gdzie otwarcie dąży się do zaprowadzenia prawa szariatu. Populacja muzułmanów w drugim co do wielkości mieście Francji, czyli Marsylii, wynosi według szacunków 20-25%. Marsylia, całkiem przypadkowo, pojawia się właściwie we wszystkich rankingach najwyższej przestępczości oraz najniższego poziomu bezpieczeństwa w Europie co stanowi dobrą ilustrację tego czym może być zderzenie cywilizacji w pigułce. Z europejskich metropolii tylko tzw. „stolica Europy” tj. Bruksela posiada wyższy procent muzułmańskiej populacji (25%). Także w Paryżu szacowana społeczność muzułmańska osiąga wysoki odsetek, bo aż 10-15%.
Jak wynika ze wspomnianych wcześniej badań Kettaniego w innych krajach Zachodu sytuacja wygląda następująco: Holandia – 1 mln muzułmanów (5,8% populacji), Belgia – 673 tysięcy (6%), Szwecja – 524 tysięcy (5,4%), Niemcy – 4,2 mln (5,22%). Warto zaznaczyć, że są to dane dotyczące jedynie jednej społeczności obcej cywilizacyjnie. Nie uwzględniają one innych cywilizacyjnie odmiennych społeczności, które napłynęły do Europy w milionowych liczbach na przestrzeni ostatnich lat, głównie z terenów Afryki.
Dane demograficzne, choć można je określić najbardziej miarodajnym wskaźnikiem islamizacji Europy, są jednak przez europejską opinię publiczną ignorowane. Społeczeństwa w swojej masie wolą oszukiwać się, że etniczny status quo na kontynencie będzie utrzymywał się wiecznie. Niemniej jednak pierwsze refleksje w kontekście przyszłych zmian demograficzno-etnicznych na Starym Kontynencie zaczęły pojawiać się już dość dawno.
Warto przytoczyć w tym momencie postać Jeana Raspaila – wybitnego, zmarłego przed dwoma laty francuskiego pisarza. W 1973 napisał on powieść Obóz świętych, jedną z najwybitniejszych współczesnych dystopii w literaturze europejskiej. Francuski pisarz, narażając się oczywiście całemu lewicowemu establishmentowi na resztę życia, opisał w tej książce wizję zalewu Europy przez obcych kulturowo imigrantów (u Raspaila były to przepełnione wygłodniałymi nachodźcami statki z przepełnionych i wygłodniałych Indii). Raspail być może i pomylił się co do źródła, z którego fala uchodźców miała na Europę spaść. Pomylił się także nieznacznie co do czasu kiedy wydarzenia te miały nastąpić (w jego powieści był to sam początek XXI wieku). Nie pomylił się jednak co do nieuchronności samego zjawiska i reakcji politpoprawnych elit, właściwie nakreślając wyzwanie przed nimi stojące: bierność i zagłada narodowej tożsamości albo działanie i zszarganie tejże tożsamości poprzez nieposzanowanie „praw człowieka”.
Podkreślam nieustannie cywilizacyjne tło nadchodzącego konfliktu. Jednostki różnią się bowiem między sobą na wszystkie możliwe sposoby zarówno wśród społeczeństw zachodnich, jak i muzułmańskich. Różnią się też, co oczywiste, w obrębie własnych cywilizacji.
Francuski antyklerykał, niemiecki homoseksualista i polski katolik mogą być w gruncie rzeczy wykwitami jednej cywilizacji. Podobnie jest zresztą ze zeuropeizowanym Algierczykiem, zlaicyzowanym Marokańczykiem i fanatycznym Irakijczykiem (konfiguracja dowolna).
Kluczowy jest jednak pewien rdzeń tożsamościowy, który człowiek posiada. Dla jednych większe znaczenie mieć będzie tożsamość narodowa, dla innych religijna, ale prawdziwym spoiwem między nimi pozostanie tożsamość cywilizacyjna – ta, której nikt nie określa słowami, o której nikt nie mówi, o której mało kto w ogóle myśli. Tożsamość cywilizacyjna to głęboko osadzone w człowieku kulturowe DNA, które najprościej dałoby się się wyrazić poprzez umiejętność określenia tego kim jesteśmy „my”, a kim są „oni”.
Jak pisał Huntington: „Wiemy kim jesteśmy, tylko wtedy, gdy sobie uzmysłowimy, kim nie jesteśmy, nierzadko zaś tylko wtedy, kiedy wiemy, przeciwko komu występujemy”.[5]
Czytaj także: Nie ma wolności bez wielkości. Część II
Zasadniczy problem dla współczesnych Europejczyków jest taki, że w dużej mierze, pomimo swojej przewagi liczebnej są już tego kulturowego DNA pozbawieni (lub wykształcił się on u nich w tak prymitywnym stopniu, że nie ma wpływu na ich postawę). Europejczyk nie potrafi określić swojego kulturowego „ja” przez co nie potrafić znaleźć odniesienia względem tego kim są „oni”. Muzułmanie natomiast jako reprezentanci cywilizacji młodszej i mniej zdegenerowanej toksycznymi ideologiami, pozostają wierni swojej tożsamości charakteryzującej się przede wszystkim żywą obecnością wartości religijnych islamu. Pomimo różnorodności narodowej posiadają więc w postaci wiary element spajający różne muzułmańskie kultury. Współczesny Europejczyk nie posiada ani jednego elementu, poprzez który mógłby utożsamiać się z większością Europejczyków innych narodowości. Tożsamość „obywatela” Unii Europejskiej to w zasadzie jedyny sztuczny twór, który zaoferowano Europejczykom jako wypełnienie tej cywilizacyjnej pustki – twór przez swoją sztuczność i nieistnienie realnych wartości spajających narody skazany zresztą na niepowodzenie.
Czyje auta płoną na francuskich ulicach gdy reprezentacja Francji w piłce nożnej zdobywa kolejne trofeum? (Swoją drogą od kiedy sposobem świętowania czegokolwiek na kontynencie europejskim stało się palenie samochodów?) Od kiedy w Niemczech morduje się przypadkowych ludzi na ulicach maczetami? Dlaczego w wielu miastach Europy istnieją dzielnice, do których lokalna policja nie ma prawa wstępu? Dlaczego w Luton wielotysięczna demonstracja muzułmanów przechodzi ulicami miasta nawołując do powszechnego zaprowadzenia islamu i prawa szariatu w Wielkiej Brytanii jako celu ostatecznego, którego wyrzec się nie można?
[W tym miejscu planowałem umieścić wideo z manifestacji islamskich we wspomnianym Luton, które miały miejsce przed dziesięciu laty. Ten kilkunastominutowy materiał miałem kiedyś okazję (ze sporym zdumieniem) obejrzeć. Niestety nagrania z tego wydarzenia, podczas którego uczestnicy otwarcie nawoływali do zaprowadzenia szariatu w Wielkiej Brytanii zostały z portalu youtube usunięte.]
Te wszystkie zjawiska wymienione wyżej, które są faktem, a które opinia publiczna odrzuca czy to z własnej tępoty, czy też z politpoprawnego przeprania mózgu są europejską rzeczywistością na przestrzeni ostatnich 20 lat z tendencją nasilającą się po roku 2015 i słynnym „Herzlich Wilkommen”. Te wszystkie zjawiska nie biorą się z tego, że muzułmanie czy inni przybysze są źli, okrutni i nie lubią innych. Nie da się zresztą o żadnej grupie etnicznej czy społecznej powiedzieć, że jest jednoznacznie zła, bo każda grupa społeczna składa się zarówno ze złych, jak i dobrych jednostek.
Zjawiska te są po prostu naturalną konsekwencją funkcjonowania na jednym terytorium całkowicie odmiennych od siebie cywilizacji, a problemy mnożą się wraz z wyrównywaniem się w społeczeństwie populacji o odmiennym cywilizacyjnym pochodzeniu.
Aby odrzucić wszelkie potencjalne zarzuty o islamofobię, śmiało mogę stwierdzić, że konflikt cywilizacji byłby tak samo nieuchronny gdyby to Europejczycy zaczęli masowo zasiedlać terytoria państw islamskich (w pigułce mogliśmy to zaobserwować za sprawą intercywilizacyjnych interwencji wojskowych w Iraku i Afganistanie, gdzie nasiliły się jedynie tendencje antyzachodnie). Konflikt cywilizacji nie jest więc szowinizmem, rasizmem, ksenofobią, islamofobią, chrystianofobią czy jakąkolwiek fobią. Konflikt cywilizacji to po prostu konflikt cywilizacji. Jak pisał Koneczny: „Cywilizacje nie łączą ludów Ziemi, lecz dzielą je i nigdy dzielić nie przestaną. Historia powszechna składa się z dziejów cywilizacji i ich wzajemnych stosunków.”[6] My możemy te proste fakty przyjąć lub dla komfortu psychicznego zwyczajnie odrzucić.
Społeczeństwa zachodnie nie rozumieją ponadto, że idea Europy jako koronnej zdobyczy islamu wcale nie przestała istnieć z tego względu, że zachodnie korporacje zaczęły drzwiami i oknami pchać się na muzułmańskie rynki. Idea ta, owszem, osłabła i zniknęła z oficjalnej agendy świata muzułmańskiego, ale wynikało to z jednej prostej przyczyny – po upadku Imperium Osmańskiego świat muzułmański zatracił swoje naturalne centrum, wokół którego możliwe było zbudowanie jakiejkolwiek szerszej wizji islamskiego ekspansjonizmu. Wiek XX był w gruncie rzeczy wiekiem wielkiego upokorzenia świata islamskiego. Rozczłonkowany, słaby i zmarginalizowany stał się obszarem wyniszczających, wieloletnich konfliktów zbrojnych, destabilizujących poszczególne państwa o dużym potencjale na wiele dekad. Militarne działania, zwłaszcza te organizowane już w XXI wieku pod płaszczykiem zaprowadzania demokracji, a w rzeczywistości będące formą dokonywania ekonomicznego drenażu, doprowadziły do doszczętnego zniszczenia wielu muzułmańskich państw, zaszczepiając jednocześnie w sercach niewinnych przecież w większości ludzi poczucie wielkiej krzywdy wołającej o pomstę.
XXI wiek przynosi stopniowe odradzanie się siły muzułmańskich państw. Poszczególne z nich takie jak Turcja, Arabia Saudyjska czy Iran dysponujące największym potencjałem militarnym, demograficznym i gospodarczym rywalizują między sobą o pozycję hegemona w świecie, który instynktownie takiego hegemona będzie szukał.
Amerykańskie interwencje militarne, które po akcji chaotycznego wycofania wojska z Afganistanu zostały okrutnie skompromitowane, być może w ostatecznym rozrachunku nawet przyspieszą tempo konsolidacji państw świata muzułmańskiego. Turcja pod przywództwem Erdogana przerodziła się w militarnego potentata świata muzułmańskiego, z którym szczególnie za sprawą sprawnego zarządzania „kartą” migracyjną, ale także umiejętnie prowadzonej polityki zagranicznej muszą liczyć się wszyscy najważniejsi gracze regionu. Jest to bowiem państwo, które swoim działaniem jest w stanie w krótkim okresie czasu całkowicie zdestabilizować sytuację na kontynencie europejskim. Jednocześnie Turcja pozostaje państwem ekonomicznie niestabilnym i wewnętrznie podzielonym o wiele bardziej niż z zewnątrz mogłoby się wydawać, a przenikające się wzajemnie cienie ery Wielkiego Imperium oraz ery kulturowej autodestrukcji w wykonaniu Ataturka tworzą sytuację niezrozumiałego na Zachodzie dysonansu cywilizacyjnego, prawdopodobnie najsilniejszego w świecie muzułmańskim.
Arabia Saudyjska to z jednej strony potęga surowcowa, a z drugiej centrum religijne świata muzułmańskiego (Mekka i Medyna). Ma jednak najmniejszy potencjał demograficzny z trzech wspomnianych wcześniej kandydatów do roli hegemona, bo liczy zaledwie 34 miliony mieszkańców (i ludzie mówią, że Polska jest „małym” krajem?). Jest to jednak populacja młoda, ciągle dynamicznie się rozwijająca. Dane demograficzne pokazują olbrzymią nadwyżkę populacji męskiej względem populacji żeńskiej w wieku 30-50, czyli populacji najcenniejszej z militarnego punktu widzenia. Z drugiej strony nadwyżka populacji męskiej w tym wieku generuje możliwość znaczącego wzrostu bezrobocia, eksalacji nastrojów rewolucyjnych oraz masowych migacji. Arabia Saudyjska posiada także olbrzymi wpływ na muzułmańskie społeczności w Europie oraz rozbudowaną agenturę na jej terenie. Podobnie jak Turcja chętnie finansuje budowę europejskich meczetów co samo w sobie pokazuje, że odbywa się między tymi państwami rywalizacja o wpływy w euroislamie.
Iran natomiast, jako państwo o populacji 83 milionów oraz kluczowym położeniu z geostrategicznego punktu widzenia, odgrywa kluczową w kontekście potencjalnej konfrontacji USA i Chin o pozycję światowego hegemona. Ze swoim szyickim dziedzictwem odstaje pod względem religijnym od zdominowanego przez sunnizm świata islamu, ale jako kultura o starożytnym rodowodzie nie przestaje zadziwiać nieustającą prężnością rozwoju co kłóci się z dominującą na Zachodzie narracją o zacofanym, fanatycznie religijnym i agresywnym kraju.
Wyznawcy islamu o wiele większą pogardą darzą ateistów niż innowierców. Ateizm jest po prostu głęboko sprzeczny z muzułmańską mentalnością. Zlaicyzowani islamscy lewicowi aktywiści coraz częściej zaczynają odgrywać na Zachodzie istotną rolę polityczną (zwycięstwo Sadiqa Khana w Londynie to pewnego rodzaju cezura). Nie zmienia to jednak faktu, że formacja intelektualno-moralna jaką reprezentują lewicowi islamscy intelektualiści przez jeszcze długi, długi czas pozostanie dla zwykłych muzułmańskich społeczności nieakceptowalna. Muzułmańscy intelektualiści na Zachodzie, którzy „zostawiają swoją wiarę na wieszaku” zanim wejdą do budynku parlamentu nigdy nie osiągną wśród muzułmańskiej społeczności pozycji, z której mogliby tą społecznością kierować. Wręcz przeciwnie – stając się kolaborantami „obcych”, przestają być „swoimi”.
Istnieje zjawisko charakterystyczne w systemach demoliberalnych kreowania poprzez media „naszych ludzi”. Chodzi o wykreowanie postaci reprezentującej daną grupę etniczną, mniejszość czy jeszcze inną grupę, której reprezentanta opłaca się mieć pod ręką i prezentować w mediach w celu ocieplania wizerunku danej grupy mniejszościowej. Zabieg ten stosowany jest w propagandzie bardzo często na różnych płaszczyznach w sposób tak sprytny, że ludzie nie mają zielonego pojęcia, że może kryć się za tym jakiekolwiek drugie dno. Kiedy Polakom stręczono swego czasu akcesję do Wspólnoty Europejskiej (Unia Europejska istniała w 2004 roku jedynie na stercie papierów z Maastricht, a Polacy do dzisiaj nie wiedzą nawet do czego się pchali) propaganda telewizyjna hitowym uczyniła program rozrywkowy „Europa da się lubić” (ta nazwa nie sugeruje absolutnie niczego!). Zapraszano do niego „naszych” Niemców, Anglików, Hiszpanów, Włochów (któż dziś nie pamięta tak sympatycznych, uśmiechniętych postaci jak Steffen Moeller, Paolo Cozza czy Konrado Moreno?). „Nasi” Europejczycy pojawiali się w programie gdzie ich głównym zadaniem było przy użyciu uroczej często polszczyzny opowiadać tubylcom o Polsce i Europie, oczywiście w samych superlatywach, zachwalając przy tym podprogowo międzynarodową współpracę i powszechnie panujące europejskie „braterstwo”. Program zaczął być emitowany w lutym 2003 roku, a ostatni odcinek pierwszego sezonu programu przypadał na 1 czerwca tego samego roku.
Całkiem przypadkowo tydzień później miało miejsce tzw. referendum unijne, w którym Polacy ochoczo zrzekli się suwerenności na rzecz neomarksistowskiego bytu politycznego, o którego rzeczywistej istocie nie mieli pojęcia.
Czytaj także: Okupcja unijna – i co dalej?
Lewica próbuje i będzie próbować w dalszym ciągu wykorzystywać „swoich” muzułmanów do ogłupiania „nie-swoich” muzułmanów. Rolę testera tej strategii wzięła na siebie poniekąd lewica w Stanach Zjednoczonych, gdzie za pośrednictwem czarnoskórych muzułmańskich działaczy rasistowskiego ruchu BLM próbuje się za pomocą mediów utożsamiać jednocześnie kwestię reprezentacji praw mniejszości rasowej oraz religijnej z interesem politycznym sił lewicowych. Specyfika kontekstu amerykańskiego czyni jednak przełożenie go na warunki europejskie niemożliwym. W przypadku BLM problem rasowy jest o wiele istotniejszy od problemu religijnego. W przypadku europejskim to religia, a nie rasa jest trzonem tożsamości dla społeczności muzułmańskiej w Europie.
Oznacza to, że jeśli kiedykolwiek doszłoby do rewolucji islamskiej w Europie wystąpią wszystkie mechanizmy podobne do tych jakie mają miejsce aktualnie chociażby w trakcie talibańskiej kontrrewolucji w Afganistanie, gdzie na listach proskrypcyjnych w pierwszej kolejności znajdują się kolaboranci wroga, kobiety na stanowiskach urzędniczych, feministki czy działacze mniejszości seksualnych. Niektóre z tych grup, które wyrosły przecież na gruncie ideologii neomarksistowskich są bowiem charakterystycznym pseudointelektualnym wykwitem zdegenerowanej i zbolszewizowanej cywilizacji „neoeuropejskiej” i w żaden sposób, w żadnym miejscu, o żadnej porze dnia i nocy nie da pogodzić się ich z ideologią radykalnego islamizmu.
[1] Feliks Koneczny. Do metodologii nauk o cywilizacji.
[2] Feliks Koneczny. Cywilizacja Bizantyńska.
[3] Feliks Koneczny. Cywilizacyjne tło odsieczy wiedeńskiej.
[4] Houssain Kettani. „Muslim Population in Europe: 1950–2020”. International Journal of Environmental Science and Development, Vol. 1, 06.2010.
[5] Samuel Huntington. Zderzenie cywilizacji.
[6] Feliks Koneczny. O ład w historii.