Przyzwyczailiśmy się postrzegać barbarzyńców, jako tych, którzy przychodzą z zewnątrz, by zniszczyć obcą im cywilizację i przejąć jej materialny dorobek na potrzeby własne. Tymczasem nowy barbarzyńca świata zachodniego, to nie ten, który przenika w jego struktury, przeprawiając się przez zamarznięty Dunaj. To wróg wewnętrzny, który często nieświadomie przykłada rękę do postępującej cywilizacyjnej samozagłady.
„Dziwna to rzecz, zostać porzuconym w świecie barbarzyńców – ludzi, którzy widzą wyraźnie barbarzyństwo w każdej epoce, z wyjątkiem swojej własnej” – pisał niegdyś Ernest Howard Crosby. Cytat ten nigdy nie był bardziej aktualny, bo dokładnie tak patrzy dziś na świat homo superbius (człowiek pyszny) – oderwany od przeszłości i własnego kulturowego dziedzictwa barbarzyńca naszych czasów, który siebie samego stawia na piedestale historii.
Związek człowieka z przeszłością – coś, co Feliks Koneczny określał mianem historyzmu – to linia odgraniczająca ludzi cywilizowanych od barbarzyńców. Koncepcję tę w praktyce rozwinęła cywilizacja rzymska, a po niej przejęła w spadku cywilizacja łacińska. Ideologiczna destrukcja świata zachodniego wypaczyła jednakże wszystkie możliwe pojęcia. Ideologia, wypierając religię, sama stała się nową prawdą objawioną, obejmując niepodzielną władzę nad umysłami ludzkimi.
Neomarksizm dokonał przewrotu, za sprawą którego ludzie zaczęli postrzegać jako kulturę coś będącego jej przeciwieństwem – antykulturę. Liberalizm z kolei ze swoją apoteozą jednostki doprowadził do społecznej atomizacji, co w połączeniu z relatywizmem w sferze moralnej, doprowadziło do dekonstrukcji pojęcia prawdy, pozbawiając wspólnotę powszechnie akceptowalnego uniwersalnego systemu etycznego. Po upadku świata dwubiegunowego między neomarksizmem a liberalizmem dokonała się swoista konwergencja. Wspólnota celów współczesnych neomarksistów i liberałów – ich niewątpliwa konsekwentna praca na rzecz tożsamościowej dekonstrukcji Zachodu – staje się szczególnie widoczna w globalistycznych projektach przyszłości. Projektach rodem z osławionego „Imagine” Lennona.
Homo superbius ukształtowany pod wpływem neomarksizmu i liberalizmu, oddalając się od wspólnoty i pogrążając w życiu, którego sens zogniskował się wokół hedonistycznej konsumpcji, siłą rzeczy zatracił związek z przeszłością, odcinając się od swoich cywilizacyjnych korzeni. Wszystko, co tradycyjne i historyczne, włącznie z własnym genealogicznym rodowodem, jest dla niego zacofane, gorsze i niewarte poznania. Kultura, w której się wychował, jest dla niego balastem, a nawet czymś obcym, czymś, czego tak naprawdę nie zna i poznać nie chce. Czyż to nie właśnie całkowite odrzucenie przeszłości i fałszywe ukazanie jej jako niekończącego się pasma opresji, przemocy i wyzysku, stanowi dziś o sile i sukcesach szturmującej Zachód ideologii wokeizmu – kolejnego z wielu drążących świat post-marksistowskich wirusów?
Wokeizm – jakże adekwatnie głupia nazwa dla równie głupiego zestawu idei – jest dzisiaj obecny w umysłach ludzi na najwyższych szczeblach władzy – także III RP – co przejawia się choćby w takich działaniach, jak usuwanie z kanonu lektur dzieł literackich stanowiących fundament naszej kultury czy też deprecjonowanie znaczenia wiedzy historycznej młodych ludzi, a co za tym idzie pozbawianie ich szansy lepszego poznania i zrozumienia świata, w którym żyją. Sukcesy wokeizmu nie byłyby jednak możliwe, gdyby najpierw nie stworzono ideologicznego gruntu pod nowego barbarzyńcę, który prymitywną wokeistowską narrację łyka niczym przysłowiowy pelikan. Rozejrzyjcie się – od takich ludzi roi się wokół was i są oni w linii prostej produktem 35 lat wszystkich patologii III RP – z jej pedagogiką wstydu, odcięciem od narodowej tradycji, promowaniem postaw egoistycznych, nienawiścią do polskości większej części jej elit i obsesyjnymi kompleksami względem upadającego Zachodu.
Dlaczego superbia? Dlaczego pycha? Otóż nie ma cechy, która lepiej oddawałaby charakter nowego barbarzyńcy. Pycha to nic innego jak nieuświadomiona ignorancja połączona z wybujałą arogancją. Stąd gatunek homo superbius charakteryzuje przeświadczenie o własnej wszechwiedzy i omnipotencji, które do głów wtłaczają mu demoliberalne media. Przyzwyczajony do znajdowania się pod nieustannym ostrzałem informacji z ich strony, przestaje poszukiwać wiedzy na własną rękę – czeka, aż prawda zostanie mu objawiona, a on w swojej pysze, będzie mógł stać się jej fanatycznym, gorliwym apostołem.
Tymczasem jest to tylko „prawda”, bowiem Prawdę przez duże P w świecie demoliberalnym wyparło pojęcie „narracji”, czyli „prawdy” ubranej w takie szaty, które sprowokują ludzi do myślenia zgodnego z oczekiwaniami danego medium i sformatują u odbiorcy takie myślenie, by w pseudodemokratycznych wyborach zaznaczył krzyżyk w tym miejscu, w którym zostanie mu to nakazane. Homo superbius żyje więc w przeświadczeniu, że otrzymując na widelcu gotowe narracje, jest w rzeczywistości depozytariuszem prawdy. Nic więc dziwnego, że demoliberalna nierzeczywistość, jaką przedstawiają mu media, jest dla niego bardziej wiarygodna niż to, co widzi sam.
Zerwanie związku z przeszłością orientuje nowego barbarzyńcę na teraźniejszość. Homo superbius odrzuca więc to, co w podtrzymywaniu fikcji dobrostanu mu przeszkadza. Będąc niezdolnym do poświęceń i wyrzeczeń odrzuca wartości wyższe i w sferze moralnej przyjmuje relatywizm, stając się twórcą swojego autorskiego dekalogu. Egoistyczne nastawienie eliminuje w nim także potrzebę działania na rzecz wspólnoty – miesza się w sprawy publiczne tylko wtedy, gdy zaczyna obawiać się, że coś lub ktoś zagraża jego komfortowi lub dobrostanowi. Skoro sam decyduje o tym, co dobre, a co złe, nie potrzebuje też autorytetu innego niż autorytet mediów, z których czerpie poczucie własnej wszechwiedzy – jest samowystarczalną wyrocznią, ale jednocześnie bezwarunkowo ufa „nauce” i daje się wodzić za rączkę, gdziekolwiek główny nurt go zaprowadzi.
W rezultacie homo superbius to stworzenie szczególnie destrukcyjne i niebezpieczne. Odrzucając historię, jako nieistotną z punktu widzenia społecznego, skazuje się na życie w stanie permanentnej i wszechogarniającej ignorancji, przy jednoczesnym przekonaniu o własnej wszechwiedzy oraz nieomylności własnych osądów. Ponadto brak wiedzy o minionych wydarzeniach skutkuje nieznajomością błędów historii i skłonnością do stawiania uproszczonych, fałszywych diagnoz. Stąd jest już bardzo blisko nieświadomego powtórzenia błędów, które nieraz zaprowadzały ludzkość nad skraj przepaści.
Postępująca dyktatura wokeizmu i jego pysznych apostołów stawia przed nami nowe-stare pytania odnośnie tego, jak postępować w obliczu zagrażającej narodowi barbaryzacji – odzierania go z tożsamości, która stanowi o jego sile. Gdyż jak pisał niegdyś Milan Kundera: „Pierwszym krokiem do likwidacji narodu jest wymazanie jego pamięci. Zniszczenie jego książek, jego kultury, jego historii. Potem znalezienie kogoś, kto napisze nowe książki, wyprodukuje nową kulturę, wynajdzie nową historię. Nie potrwa długo, a naród zacznie zapominać czym jest i czym był. Świat wokół zapomni jeszcze szybciej”. Czyż nie to właśnie dzieje się na naszych oczach?
Lecz błędem byłoby zakończyć w tym miejscu, tym pytaniem, gdyż utwierdziłbym jedynie Czytelników w tak modnym dziś czarnowidztwie i przekonaniu, że na nic nie mamy już wpływu. Mamy wpływ – chociażby na siebie samych i nasze otoczenie. I to od nas samych zależy czy znajdziemy w sobie odwagę, by stawać w obronie Prawdy, kiedy wokół nas konformiści wyspecjalizowali się w zginaniu karków, a tchórze w sztuce milczenia. Pewien poeta zostawił nam po sobie pewne przesłanie:
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
Czy coś jeszcze z niego pamiętamy, czy też ulegając sączonej zewsząd propagandzie beznadziei, sami nie zamieniamy się w tych, którzy klęcząc i odwracając się plecami, swoją bezradnością przykładają rękę do dzieła zniszczenia?
Czytaj także:
Homo debilis w służbie idiokracji
Demostenes i Herostrates
Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.