Kto ma media, ten „ma” prawdę

23 października 2024

W grafice wykorzystano słynny obraz Jana Matejki Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska. Wielu współczesnych Polaków wygląda dokładnie tak, jak Stańczyk na powyższym obrazie, siedząc przed telewizorem w godzinach emitowania programów informacyjnych.

W demokracji rządzi ten, kto kształtuje świadomość mas. W warunkach XXI wieku fundamentalną rolę w tym procesie odgrywają media. Stąd też to właśnie je postrzegamy za najważniejsze narzędzie w całym mechanizmie sterowania demokracjami – zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Różnice bowiem między Zachodem a Wschodem się zacierają. I chociaż mądre liberalne głowy histerycznie krzyczą z telewizorów o autorytaryzmach i totalitaryzmach nawet tam, gdzie ich nie ma (czego przykładem choćby Węgry i Słowacja), to jakimś cudem na kwestie jawnych naruszeń praw obywatelskich w państwach „demokratycznego Zachodu” spoglądają przez „oczy szeroko zamknięte”.

Obłuda i hipokryzja zachodnich pseudoelit, ich intelektualna niechlujność oraz nieuczciwość osądów, przyprawiają do prawdy o odruch wymiotny. Widzimy to na co dzień w naszym smutnym kraju, gdy te same autorytety przez 8 lat krzyczą o braku praworządności, po czym chwilę później gimnastykują się, jak mogą, by usprawiedliwiać chaos i bezprawie, wprowadzane przez – tym razem – właściwą bandę renegatów. A to tylko jeden z wielu przykładów tej obłudnej gry, w którą naiwny naród daje się z łatwością wciągać, pasjonując się niczym igrzyskami, partią szachów rozgrywaną przez dwóch gangsterów.

Cała ta demokratyczna degrengolada, w jaką popadł Zachód, to nieustanne przekraczanie granic absurdu i gwałt na zdrowym rozsądku, logice i rozumie, nie byłyby jednak możliwe, gdyby nie wiodąca we wszystkich tego typu procesach gnilnych rola największego narzędzia dezinformacji i manipulacji w historii świata – środków masowego przekazu. Wystarczy dzisiaj spojrzeć na to, co stało się z mediami amerykańskimi, które aktualnie zajmują się robieniem swoim obywatelom wody z mózgu, przedstawiając kandydatkę o minusowym IQ, jako wybitną intelektualistkę, choć ta nie potrafi złożyć samodzielnie nawet pojedynczego zdania, które miałoby jakikolwiek głębszy sens, a na wiecach powtarza w kółko jedno i to samo przemówienie, którego wobec swoich oczywistych ograniczeń, nie potrafi się nawet dobrze nauczyć na pamięć. Tak, wiem – dla wielu zabrzmi to jak przesada. Nic dziwnego skoro widzowie polskojęzycznych telewizji nie mają o tym pojęcia, bo pokazuje im się jedynie wycięte i przetłumaczone fragmenty z przemówień p. Harris. Dziwnym trafem wycina się akurat właśnie takie fragmenty, na których nie robi ona wrażenia, jak to się dzisiaj inkluzywnie mówi, „osoby dotkniętej problemem”, podczas gdy przedstawiając jej kontrkandydata, demoliberalne media postępują całkowicie odwrotnie, próbując zrobić z niego kompletnego idiotę.

Przeczytaj więcej o tym, jak media zakłamują rzeczywistość: O propagandzie

III RP wygląda pod tym względem nie lepiej, a stan rzeczywisty w niej aktualnie obowiązujący, jest jedynie świadectwem żałosnego poziomu świadomości społeczeństwa w kwestiach ważnych. Oto żyjemy w kraju, w którym niemalże każdy może uprawiać dowolną propagandę sprzeczną z narodowym interesem Polski i polskiego społeczeństwa. I może robić to bezkarnie i do woli.

W jednym ze starszych tekstów pisałem, że nie ma lepszego dowodu na to, że III RP weszła w stan przedagonalnych konwulsji, niż fakt, że państwo to stało się niereformowalne, gdyż w ramach systemu nie funkcjonuje żadna taka siła, która – po pierwsze – miałaby w ogóle ochotę przeprowadzać gruntowną systemową reformę, a – po drugie – miałaby na taką reformę plan. Jeżeli ktoś w to jeszcze powątpiewa, to niech rzuci okiem na skalę deficytu w planowanym na 2025 rok budżecie. Stąd też od dłuższego czasu zaznaczamy w naszej publicystyce dość jednoznacznie, że mrzonki o naprawie państwa polskiego za pomocą demokratycznych cudów nad urną należy włożyć między bajki, a jedyne co w perspektywie długofalowej ma dzisiaj sens, to długofalowa, organiczna praca społeczna i intelektualna, której owocem byłaby nowa koncepcja ustrojowa – taka, która służyłaby temu, komu służyć powinna, czyli narodowi.

Do kwestii tego, jak szczegółowo powinna taka strategia działania wyglądać, wrócimy zapewne w najbliższych tygodniach. Zostańmy jednakże przy temacie przewodnim niniejszego tekstu i odpowiedzmy na zasadnicze, absolutnie kluczowe z punktu widzenia polskiej suwerenności pytanie: dlaczego media z obcym kapitałem stanowią przeszkodę na drodze do tego, by państwo polskie mogło być suwerenne?

Wnioski na ten temat możemy wysnuć zarówno z teorii, jak i praktyki. Zacznijmy więc od tej pierwszej, a następnie porównajmy ją ze stanem faktycznym. Otóż czysto teoretycznie, media stanowią w warunkach XXI wieku sferę szczególnie ważną ze strategicznego punktu widzenia państwa. Tradycyjne środki kształtowania świadomości człowieka – Kościół, szkoła, uniwersytet, lokalna społeczność, rodzina – straciły na znaczeniu na skutek albo obniżenia prestiżu tych instytucji, albo ich rozkładu. Jednocześnie możliwości oddziaływania na świadomość człowieka za pośrednictwem coraz szerszego spektrum mediów wzrosły lawinowo. Spowodowało to ogromną rewolucję informacyjną w skali światowej – zdecydowanie największą od czasu rozpowszechnienia się druku w XV wieku. Współczesny człowiek to człowiek od mediów i napływu nieselekcjonowanych informacji uzależniony od najmłodszych lat, a to ma z kolei ogromny wpływ na sposób funkcjonowania systemów politycznych na całym świecie.

Media nie są więc żadnym niewinnym narzędziem rozrywki. Nie służą też wcale rzetelnemu informowaniu społeczeństw o tym, co faktycznie się dzieje. Naczelną rolą mediów jest kształtowanie konkretnej świadomości, a to, jaka ma to być świadomość, zależy tak naprawdę od jednej tylko rzeczy – tego, kto dane medium posiada oraz sponsoruje i jakie interesy chce za jego pośrednictwem realizować. Media to dzisiaj najważniejsze narzędzie w globalnej wojnie informacyjnej i tak właśnie powinniśmy je postrzegać, zwłaszcza w sytuacji, w której jako naród nie posiadamy nad nimi żadnej kontroli. 

Medioci, zwani także na naszych łamach tefauenoidami, nie przyjmują tej zasadniczej prawdy, bo też nigdy nie zastanawiają się nad strukturą własnościową mediów, które śledzą. Tymczasem sprawa w przypadku polskim jest skomplikowana szczególnie. Wiele z najpopularniejszych środków masowego przekazu, śledzonych codziennie przez miliony Polaków, dla których stały się one zasadniczym źródłem wiedzy o „rzeczywistości”, to media, które na terytorium naszego państwa rozsiewają propagandę służącą interesom obcym, a do tego promują zachowania, które z punktu widzenia moralnego należy postrzegać jako społecznie degenerujące. Mogą to robić, bo przepisy prawne nie regulują tych kwestii dostatecznie, a samo społeczeństwo postrzega ten fakt za pozytywny, gdyż pozwoliło sobie wmówić, że demokratyczne media nie kłamią, a jeśli już kłamią, to na pewno nie wszystkie, zwłaszcza nie te zachodnie.

Kolejny już raz ujawnia się tutaj problem – przepraszam za mocne sformułowanie – polskiego zapóźnienia na gruncie myślenia politycznego. W naszym kraju sposób postrzegania polityki – zarówno na poziomie światowym, europejskim, jak i krajowym – pozostaje niemalże niezmienny od roku 1989. Nasze pseudoelity, a za nimi i pospólstwo, wierzą, że świat w gruncie rzeczy wygląda prawie tak samo, jak wyglądał, gdy walił się Związek Radziecki, dlatego jako państwo nie musimy dostosowywać się do zmieniających się realiów, ani aktualizować swoich o tym świecie wyobrażeń.

Tymczasem zdolność dostosowywania się do zmiennych realiów, to cecha, która determinuje możliwość długofalowego przetrwania danego bytu państwowego. Kiedy zatraciliśmy taką zdolność w XVIII wieku, nie potrafiliśmy uchronić się przed rozbiorami. Kiedy zatraciliśmy tę zdolność w dwudziestoleciu międzywojennym, liczyliśmy, że kawaleria wystarczy nam, by przeciwstawić się dywizjom pancernym. Teraz kolejny raz jako naród zatracamy kontakt z rzeczywistością i tkwimy w szeregu zbiorowych przekonań na temat polityki światowej i lokalnej, które już dawno całkowicie się zdezaktualizowały. Żyjemy w czasach, gdy instytucje ponadnarodowe konsekwentnie zawłaszczają sobie kolejne kompetencje przynależne państwom narodowym – wysługując się przy tym właśnie służalczymi względem nich mediami, stanowiącymi narzędzie globalistów do przekonywania ludzi, że to jest właśnie dla nich najlepsze – podczas gdy społeczeństwo w swojej masie nie chce tego oczywistego faktu przyjąć do wiadomości, bo wszystkim wydaje się, jakoby w polityce światowej karty ciągle rozdawały państwa, a nie podmioty ponadnarodowe! Ten anachroniczny sposób myślenia powoduje, że nie jesteśmy zdolni właściwie identyfikować współczesnych zagrożeń naszej suwerenności, a uwaga Polaków skupia się na kwestiach z punktu widzenia przyszłości państwa i narodu całkowicie nieistotnych.

Podobnie więc nie możemy dzisiaj patrzeć na media w ten sam sposób, w jaki patrzeliśmy 20 czy 30 lat temu, gdyż ich sposób działania, a także proporcja reprezentowanych interesów, uległy znaczącej zmianie. Media, poza reprezentowaniem partykularnych interesów obcych mocarstw, stały się także narzędziem w rękach wielkiego kapitału i wielkich korporacji, od których uzależniona jest ich stabilność finansowa. Utracenie wpływów reklamowych może dane medium doprowadzić do upadku, podczas gdy służalcza realizacja interesów swoich mocodawców gwarantuje wielkie zyski. Obserwowaliśmy to z bliska, chociażby w latach 2020–2022, kiedy to media odegrały główną rolę w rozsiewaniu pandemicznej histerii, której największymi beneficjentami okazały się… wielkie korporacje, w tym przede wszystkim przemysł farmaceutyczny. A jaką rolę w utrzymaniu mediów odgrywa przemysł farmaceutyczny? Wystarczy obejrzeć choćby jeden blok reklamowy i policzyć wszystkie reklamy różnego rodzaju „cudownych środków”. Gwarantuję, że w godzinach szczytu nie wystarczy do tych obliczeń palców u rąk. Te tzw. wolne media, o których tak dużo się w ostatnich latach mówiło, to w rzeczywistości media najbardziej zniewolone, gdyż w całości uzależnione od swoich reklamodawców.

Jaki z tego wszystkiego wniosek? Jeżeli media stały się globalnym narzędziem prowadzenia wojen informacyjnych, regulacje prawne powinny chronić społeczeństwo danego państwa przed ich potencjalnym destrukcyjnym wpływem. I powinny być to regulacje wynikające wprost z konkretnych zapisów konstytucyjnych. Przestrzeń medialna powinna więc zostać zdefiniowana jako obszar o szczególnym znaczeniu strategicznym z punktu widzenia państwa. Oczywiście kwestia ograniczenia możliwości funkcjonowania na terytorium Polski mediów z obcym kapitałem problemu wcale nie rozwiązuje – w międzyczasie powstało w Polsce przecież multum równie szkodliwych szmatławców z polskim kapitałem. Niemniej jednak jako społeczeństwo musimy sobie czym prędzej uświadomić, z jak niezwykle istotnym problemem się w tym miejscu stykamy i jakie szkody ponosi nasze państwo przez to, że po 1989 roku nikt nie spróbował nawet tej kwestii uregulować.

Quid est veritas? – oto ponadczasowe pytanie Poncjusza Piłata. W tym konkretnym przypadku prawda jest oczywista: Polska nie ma nawet szans być suwerennym krajem, dopóki na jego terytorium bez żadnych ograniczeń mogą funkcjonować media z obcym kapitałem, które kształtują społeczną świadomość tak, by ludzie myśleli kategoriami interesu obcego, a nie własnego.

Czytaj także:
Dlaczego nie należy obalać III RP
Niewydolność krążenia elit

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj