Po co nam własne państwo

13 września 2022

Myślenie państwowe do niedawna było niemodne. Najpierw komuna przeciwstawiła państwo narodowi, a potem III RP uznała, że państwo nie jest już potrzebne.

Za komuny było wszystko jasne – naród to byliśmy my, a władza i państwo to byli oni, czyli komuniści z nadania sowietów. Myślenie Polaków o państwie, poprzez doświadczenie zaborów każące traktować wszelką władzę państwową jako obcą i wrogą, jednocześnie pchało naród do odtworzenia własnej władzy i własnego państwa. Dzięki temu powstała Wolna Polska – II RP. Powojenna komuna, po krótkim okresie złudnych nadziei na suwerenność, mniej więcej od 1948 r. nauczyła Polaków, że państwo znów nie należy do narodu, a władza, przywieziona przez sowietów wykonuje politykę nowych okupantów. Nie mając nadziei na własny byt państwowy, Polacy skupili się na zachowaniu chociaż wolności wewnętrznej. Zwykli obywatele, przeciętni zjadacze chleba, pozbawieni większości elit przyjęli gorzką świadomość, że nie oni będą wyznaczać politykę państwa. Myślano wtenczas tak: „władza to oni, Polską rządzą obcy, polityka to jedno wielkie bagno, ale żebyśmy chociaż my, zwykli ludzie byli wolni w codziennych sprawach”. Komuna nie była więc traktowana do końca serio nawet przez zainstalowaną władzę. Dzięki temu byliśmy najweselszym barakiem w obozie. Ten stan rzeczy i umysłów skierował więc społeczeństwo w sferę prywatną, ku zabieganiu o swój codzienny byt, możliwie niezależny od władzy, państwa i polityki. Taka też była oś oporu przeciw sowieckiej władzy. Nie walczono o wolne państwo, lecz o podstawowe cele życiowe – osobistą wolność i dobrobyt materialny. A ponieważ ani państwo okupacyjne, ani socjalizm tego zapewnić nie chce i nie może, było jasne dla wszystkich, że dla osiągnięcia tych podstawowych celów trzeba obalić komunę.

Czerwcowe wybory, będące wynikiem układu pomiędzy postsowieckimi postkomunistami a opozycyjnymi kryptokomunistami, z cichym, acz znaczącym błogosławieństwem globalistycznych liderów wydały się narodowi odzyskaniem upragnionej wolności i otwarciem szerokiej bramy do dobrobytu. Wolność i owszem, dostaliśmy jej aż za dużo, zachłyśnięci miłym hasłem „róbta, co chceta”. Wraz jednak z wolnością wlało się do nas szeroką strugą kłamstwo. Spuszczeni jak pies z łańcucha, zajęci tarzaniem się w trawie, nie zauważyliśmy jednak, jak systematyczne i planowo odbiera się nam dobrobyt. Pozwolono nam robić co chcemy również w sferze gospodarczej. Zostaliśmy więc wolnymi kapitalistami, takimi jak Carrington z „Dynastii”, tyle, że bez kapitału. Kapitał mieli globaliści, którzy sprzymierzeni z postkomuną i wcześniej opozycyjną kryptokomuną gładko sobie wzięli, co im było potrzebne, i zlikwidowali, co im przeszkadzało. Nam zostały resztówki i wolność tworzenia własnego dobrobytu, w wolnej konkurencji z bajecznie bogatymi kapitalistami z Zachodu.

Transformacja ustrojowo – gospodarcza z pewnością mogła odbyć się inaczej. Ale to wymagało elit państwowotwórczych, mających wizję państwa, narodu i rozwoju gospodarczego, czyli polską rację stanu. Takich elit w tym czasie nie mieliśmy. Bo któż mógłby je tworzyć? Postkomuniści, kryptokomuniści, proglobaliści nienawidzą suwerennego państwa, tak, jak nienawidzą też narodu i tradycji. Ówczesna refleksja polityczna została zdominowana przez bałamutną myśl Fukuyamy o końcu historii, a „elity” opiniotwórcze, wyposażone przez globalistów w ideologiczny arsenał postmodernizmu i neomarksizmu zadbały, aby każdy Polak miał wykonane pranie mózgu przez pedagogikę wstydu. Nie mieliśmy być dumnym narodem, obywatelami suwerennej Polski, samodzielnymi ludźmi, tworzącymi wspólny i osobisty byt. Mieliśmy stać się tym, czym postnarody na Zachodzie – mieszkańcami regionu, włączonego do postkulturowej niby-wspólnej Europy, zarządzanej przez niemiecko – francusko – holendersko – globalistyczne elity. W tym tworze quasi-państwowym uprawiano marketing, iż państwo to przeżytek, naród to obciach, katolicyzm to zabobon. Wstyd było nawet przyznawać się do takich „wstecznych” wartości.

Przez długi czas większości społeczeństwa wydawało się, że dla zbudowania dobrobytu należy trzymać się od tych wartości jak najdalej, bo to właśnie one stoją na drodze do bogactwa. Znalazły się więc w poniewierce i pogardzie, na rzecz postępowej nowoczesności. To błędne przekonanie było skutecznie podtrzymywane przez kolorowe paciorki z Zachodu w postaci funduszy europejskich. Państwo narodowe, własna tożsamość, katolicyzm, tradycja – to zacofanie i bieda. Wielokulturowość, różnorodność, „wspólna” Europa – to postęp i bogactwo. Zbyt długo śniliśmy ten narkotyczny sen.

Czytaj także: zabór globalistyczny czy niepodległość?

Na szczęście zaczynamy się budzić. Zjednoczona, federalna Europa nie jest wcale wspólna, tylko należy do pozbawionej moralnych zasad grupy trzymającej władzę. Ta fałszywa wspólnota opiera się na trzech głównych wartościach europejskich – nakaz, zakaz, kara. Ta nowa władza quasi – państwowa gwarantuje mieszkańcom zarządzanych przez siebie obszarów dwie rzeczy: niewolę i nędzę. Jest więc ta federalna Europa w istocie Europą feralną.

O co więc trzeba nam teraz walczyć ? O własne, narodowe, suwerenne państwo, rządzone przez własną elitę państwowotwórczą, kierującą się racją stanu własnego narodu, a nie jakichś wyimaginowanych, narzuconych z zewnątrz wspólnot.

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj

Postawienie takiego poglądu z pewnością u wielu Polaków spowoduje reakcję negatywną. Obruszą się: „jak to, przecież my sami sobie nie poradzimy, podbije nas Rosja, jesteśmy za biedni, nie potrafimy się rządzić, trzeba będzie wyjechać z Polski za chlebem, bo tu bieda, a tam bogactwo, a są przecież globalne problemy, z którymi nie poradzimy sobie sami, a jest ocieplenie klimatu, a katastrofa klimatyczna nadciąga, a matka – ziemia jęczy pod naszym butem, a dwutlenek węgla z metanem nas zaduszą”. To wszystko są przesądy, silnie tkwiące w naszej mentalności, jednakże co do joty narzucone przez obcą, polskojęzyczną propagandę. Prawda wygląda całkowicie odmiennie. Rozejrzyjmy się dokoła, spójrzmy na naszą własną ziemię. Przecież to jest kraina mlekiem i miodem płynąca. Złote pola, rodzące obfitość plonów. W sadach drzewa uginające się od owocu. Zielone łąki, zdatne dla bydła. Szerokie lasy, pełne swych darów i zwierzyny. Jeziora i rzeki, szeroki dostęp do morza na północy, góry na południowych rubieżach. Nasza ziemia nam odpłaca za naszą ciężką pracę nad nią. A pod ziemią: bogactwa naturalne, tylko sięgnąć. Przez naszą ziemię przechodzą szlaki z północy na południe i ze wschodu na zachód. Nasza ziemia jest bogata i ważna, tylko daliśmy sobie wmówić, że Polska jest biedna i pozbawiona znaczenia, więc spokojnie możemy oddać ją w zarząd obcym, a sami udać się na emigrację zmywakową. Trzeba odtworzyć w świadomości narodu mentalność, że o nasze bogactwa walczyć warto i należy.

Czytaj także: Okupacja unijna-i co dalej?

Mamy miasta urządzone, wioski gospodarne, a w nich mieszkają nasi ludzie, mówiący naszą mową, wyrośli z naszej ziemi. Nie patrzmy na tą puszącą się elitkę, strojną w tanie piórka, wylewającą się z ekranów. Ci byli ludzie, skundleni za garść mamony, szczekają na swój naród, swoje państwo, swoją kulturę i religię, bo im za to karmę do miseczek sypią. To nie jest polski naród. Chcecie go ujrzeć, nie idźcie do modnych centrów handlowych w wielkich miastach, lecz udajcie się raczej do wiosek i miasteczek, gdzie znajdziecie normalnych, porządnych ludzi pracy. Ci jednak bez narodowej elity intelektualnej są jak owce bez pasterza, dlatego ulegają obcym wpływom. Ta obca inkulturacja wciąż jednak jest powierzchowna i stosunkowo łatwo możemy odzyskać duszę narodu.

Czytaj także: Nie ma wolności bez wielkości cz.1

Czytaj także: Nie ma wolności bez wielkości cz.2

Trzeba, aby wszyscy polscy ludzie mieli świadomość, czym naprawdę jest posiadanie własnego państwa. To nie są tylko hasła, to nie tylko „Bóg, Honor, Ojczyzna”. To nie jest tylko obowiązek, by walczyć i ginąć. To nie jest życie w cieniu narodowych klęsk. Przeciwnie – własne państwo to wolność, dobrobyt i godne życie, zgodne z własnymi potrzebami. Każdy lubi smacznie jeść, każdy chce kochać, każdy lubi wygodnie mieszkać, każdy po pracy lubi wypocząć. Gdy nie ma polskiego państwa, prędzej czy później powiela się ten sam scenariusz. Rodziny są rozdzielane bez żadnych względów i litości. Mężczyźni zabijani, zamykani w więzieniach lub obozach, wywożeni daleko na wschód lub na zachód – do niewolniczej pracy. Kobiety i dziewczęta są gwałcone i uprowadzane jako niewolnice do pracy, seksu i rozpłodu. Dzieci są kradzione i przerabiane na wrogów. Własność jest odbierana. Majątek grabiony lub niszczony. Wolność zostaje odebrana, zamieniona na niewolniczy obowiązek wykonywania rozkazów, poleceń, zaleceń, wytycznych, wskazówek, rekomendacji. Godność ludzka zostaje podeptana, zastąpiona przez ocenę użyteczności jednostek jako hodowlanych zwierząt.

Nie będzie wygodnego życia, nie będzie wolności, nie będzie poszanowania praw, nie będzie własności, dobrobytu, nie będzie nawet miłości między dwojgiem ludzi bez własnego, polskiego państwa narodowego. Wszystko to, co dla ludzi tak bardzo cenne, od dawna jest już obiektem pożądania globalistycznych elit. Ci wpływowi bogacze umyślili sobie pozbawić ludzi wszystkiego, co dla nich cenne, aby to później wydzielać po kropelce w zamian za niewolnicze posłuszeństwo. A bramą do tego jest przekonać narody, że ani nie potrzebują państwa, ani religii ojców, ani nawet nie potrzebują już być narodem. A bramą do tej bramy jest przekonać ludzi, że mają być „odnoszącymi sukcesy” obywatelami świata. Takimi, którzy nie mają niczego, i są szczęśliwi. Szczęśliwi, że ich nowi panowie łaskawie pozwolili im przeżyć kolejny dzień.

Szczęście osobiste, wygodne życie, dobrobyt, wolność, godność możliwe są tylko we własnym państwie. Dla Polaków jest to narodowe państwo polskie. I nie każemy dla Polski umierać, ale by nauczyć się w Niej żyć, dla siebie i dla swoich.

Czytaj także: Narodowy kult klęsk i katastrof

źródło zdjęcia: George Grimm Howell „Cornucopia”, licencja creative commons CC0 public domains