Obrazek wykorzystany w grafice: Shahram Sharif, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons, https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Riots_following_Iranian_presidential_election,_2009.jpg
Zamieszki po wyborach prezydenckich w Teheranie 2009
Słowo o najnowszym wykwicie ponurej twórczości filmowej polskojęzycznych elit. Pochylmy się nad wizją świata i Polski, wyłaniającą się z umysłów postępowych artystów i intelektualistów.
Od pewnego czasu uwagą opinii publicznej w Polsce wstrząsa najnowszy obraz filmowy znanej reżyserski żydowsko-polskiego pochodzenia, Agnieszki Holland. Tytuł filmu „Zielona granica” nawiązuje do wydarzeń, trwających od sierpnia 2021 r. na granicy polsko-białoruskiej. Fabuła w zamyśle twórców nie jest luźnym nawiązaniem, lecz fabularyzowanym dokumentem tego, co dzieje się przede wszystkim po polskiej stronie. Oficjalną przyczyną sprawczą produkcji jest emocjonalna reakcja niezgody na wielkie zło, dziejące się w Polsce, a przyczyną celową – chęć odmiany serc i umysłów Polaków, ukazanie im zła, w nich tkwiącego i doprowadzenie do wielkiej narodowej katharsis poprzez odsunięcie PiS od władzy. Wejrzyjmy więc, jak Polskę, Polaków i w ogóle rzeczywistość widzi jaśnie oświecona postępowa „elita”.
Na ekranie możemy więc zobaczyć biało-czarny świat, szarą, obdrapaną Polskę niczym z końca lat 80-tych. Ten kraj ponury zaludniają równie ponurzy ludzie, łypiący nieufnie spod byka na każdego przybysza. I nagle w tym ich smutnym, lecz oswojonym świecie pojawia się iskierka nadziei na lepsze życie, odblask koloru świata, niecodzienna odmiana szaro-burej, kościółkowej bieda-egzystencji. W stronę polskiej granicy zmierzają goście z różnorodnego świata, biedni, źle traktowani przez niemiłych ludzi wędrowcy, szukający swojego miejsca na Ziemi. Oni tylko chcą w pokoju żyć w godnych warunkach, dbać o swoje rodziny, pracować dla dobra społeczeństwa, które ich przyjmie. Mają już swoje adresy, gościnny Zachód czeka, zapewniając wszystko, co niezbędne do zrównoważonego rozwoju potencjału każdego człowieka, bez różnicy dla jego pochodzenia, religii, orientacji seksualnej, tożsamości płciowej. Lecz zanim dotrą do szczęśliwej krainy praworządności i praw człowieka, muszą pokonać ostatnią przeszkodę – Polskę i jej naród, zawistnie strzegący swojego terytorium, broniący innym drogi do szczęścia.
Czytaj także: O propagandzie oraz Po co nam polityka migracyjna
Ci mili ludzie z Bliskiego Wschodu i Afryki podążają całymi wielopokoleniowymi rodzinami, wraz z niemowlętami, małymi, ufnymi dziećmi, matkami, kobietami w ciąży, troskliwymi dziadkami. Muszą przejść tylko kawałek przez tajgę, gdzie spijają chciwie krople wody z igliwia. Nagle spośród mroku wyłaniają się leśni ludzie, uzbrojeni dzicy tubylcy. Widząc kobiety, dzieci i starców powinni okazać chrześcijańskie miłosierdzie, wszak ponad tysiąc lat uczeni są tego. Pod wpływem obcych, szukających pomocy mogłyby skruszeć i stajać ich serca zatwardziałe, a pod czerepem rubasznym pojawić się iskra współczucia. Dzieje się jednak inaczej. Lud ten nie jest zdolny do tak wzniosłych uczuć. Na widok przybyszów natychmiast budzą się w nich najdziksze, pierwotne atawizmy, a jedyna myśl, do jakiej są zdolni, brzmi: „nie wpuszczać obcych!”
Następuje istna orgia dzikiej, niepohamowanej żądzy tortur. Okrutni siepacze w mundurach pastwią się nad biednymi uchodźcami na wszelkie sposoby, poją ich szkłem, kobietami w ciąży rzucają jak workiem kartofli, szarpią dzieci, tarmoszą starców błagających o pomoc. Ale nie tylko mundurowi są źli. Okoliczni mieszkańcy są takimi samymi krwiożercami, którzy agresją maskują przerażenie, jakie budzi w nich każdy obcy.
Są też jednak postaci świetlane, dające nadzieję na przyszłość. Samotny strażnik, w którym obudziło się sumienie, dzielne aktywistki, narażające życie dla innych, działacz, który ze zgryzoty z powodu polskiego patriotyzmu utracił libido, nieliczni życzliwi, przyjmujący w konspiracji uchodźców pod swój dach. Z tym nas chcą pozostawić autorzy tego filmu – ta nieliczna garstka sprawiedliwych w powodzi polskości – nienormalności będzie zaczynem nowego świata, nowej, wielokulturowej wspólnoty.
Po wyjściu z kina jednak wracamy na ziemię, i zastanawiamy się, o co tu chodzi. Planów jest kilka. Po pierwsze, fakty. Film rzekomo jest na nich oparty. Część faktów się zgadza – są pogranicznicy, policja, mieszkańcy, las, aktywiści, granica i jacyś ludzie, którzy próbują ją przekroczyć. Poza tym wszystko jest odwrócone jak negatyw. Armia nachodźców, złożona w większości z młodych, agresywnych islamskich mężczyzn została przedstawiona jako kobiety w ciąży prowadzące dzieci za rączkę. Dywersantów, sabotażystów i kolaborantów awansowano na szlachetnych działaczy lepszej sprawy. Obrońcy, z poświęceniem wykonujący swój obowiązek, stawiający czoło agresji i znoszący zdradzieckie ciosy w plecy stali się okrutnymi sługami sił zła. Obrona własnego terytorium i własnej kultury przed podbojem według twórców tego filmu i ich środowiska jest grzechem godnym najwyższego potępienia.
Po drugie, dlaczego tak się dzieje. I tu mamy trzy przyczyny. Jeśli chodzi o całą ekipę filmową i ludzi, zaangażowanych zawodowo, oni robią to, co potrafią i za co im się płaci, czyli produkują fikcję. Jeśli chodzi o tych, którzy w tej ekipie są, chociaż nie muszą, to do powodów finansowych dochodzą psychiczne. Ci ludzie są głęboko sfrustrowani, ponieważ świat nie jest taki, jak oni by chcieli. Ich własne wyobrażenia są infantylne i oderwane od rzeczywistości, oni jednak, żyjąc w bańce nie wiedzą o tym, i w ten sposób mszczą się na znienawidzonym otoczeniu, obciążając swoimi problemami cały naród. Jeśli natomiast chodzi o osobę twórczyni, jeśli przypomnimy sobie, w jakim środowisku wyrosła, i jaki był stosunek tego środowiska do państwa, narodu i kultury polskiej nie powinno nic dziwić. Jest to logiczna konsekwencja tej formacji ideologicznej, która jednocześnie ukształtowała zarządców PRL. Wtedy robiło się produkcyjniaki utrwalające władzę ludową, dziś kolejne pokolenie utrwala władzę eurokołchozu. Nie powinno więc zaskakiwać tak ciepłe przyjęcie tego i podobnych obrazów w światku filmowym. Jest on głęboko polityczny i głęboko lewacki.
Jeśli zestawimy obrazy, pokazane w „Zielonej granicy” z naszymi wspomnieniami, spostrzeżemy, że skądś to znamy. Tak, jak film pokazuje pograniczników, tak zachowywali się wobec Polaków okupanci – niemiecki i rosyjski. Oni zawsze w swojej propagandzie przypisywali nam wszelkie możliwe wady i obciążali odpowiedzialnością za swoje własne postępowanie. Okupanci mordowali Żydów, po czym oskarżenia rzucali na Polaków, i tak do dziś. Obecny film prezentuje tę samą optykę: oskarżyć przeciwnika o swoje własne wady, grzechy i żądze. Bańka lewicowo-liberalna wobec wszystkiego, co polskie przejawia jedynie pogardę, nienawiść i agresję. Plują narodowi w twarz, a potem się dziwią, że spotykają ich adekwatne reakcje. Analizując filmowe kadry, pokazujące fikcyjne zachowania naszych funkcjonariuszy wobec migrantów, możemy się obawiać, że ta „szlachetna elita” właśnie tak chciałaby postępować z polskimi patriotami.
Po trzecie, co z tym zrobić? Nasze reakcje wynikają z naszej kultury. Gdyby w jednym z krajów islamskich, z których przybywają ci afirmowani migranci ktoś nakręcił taki film o własnym narodzie, to jego twórcy najprawdopodobniej szybko rozstaliby się z życiem. Gdyby Polska była takim krajem, jak pokazali twórcy „Zielonej granicy”, a Polacy takimi ludźmi, całej tej ekipie odebrano by obywatelstwo, wywieziono na granicę i przerzucono przez płot do Łukaszenki bez możliwości powrotu. Jesteśmy jednak porządnymi ludźmi i tego nie zrobimy. Reakcja powinna być dwojaka. Państwowa – odebrać tym ludziom publiczne finansowanie. Prywatna – całkowity bojkot towarzysko-konsumencki. Nie znać ich, nie rozmawiać z nimi, nie podawać ręki, nie chodzić na ich filmy, nie czytać gazet z nimi, nie kupować niczego, co z nimi jest związane, bojkotować też firmy, które ich zatrudniają. Nie są nam oni do niczego potrzebni.
Czytaj także:
Odwiedź także nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.