Po co nam polityka migracyjna?

12 lipca 2023

Migracja to jedna z wielu złożonych kwestii, które politycy i media starają się przedstawić społeczeństwu w sposób skrajnie uproszczony. Jest to jednak kwestia, której konsekwencje mogą być długofalowe i nieodwracalne, dlatego też taki sposób jej przedstawiania może wyrządzić w świadomości społecznej poważne szkody.

Poniższy artykuł stanowi kontynuację serii, w której zastanawiamy się nad znaczeniem poszczególnych obszarów funkcjonowania państwa. Zachęcamy do lektury wcześniejszych tekstów:
Po co nam własne państwo?
Po co nam szkolnictwo wyższe?

Na początku należy postawić zasadnicze pytanie – jakiego rodzaju zjawiskiem jest migracja? Otóż migracja jako taka nie jest zjawiskiem ani negatywnym, ani pozytywnym. Jest zjawiskiem złożonym, na dłuższą metę nieuniknionym ze względu na ludzką mobilność, będącą jedną z elementarnych cech gatunkowych człowieka. Migracja – jej skala oraz specyfika – może przybierać charakter pożądany, jak i niepożądany, w zależności od różnorakich uwarunkowań ekonomicznych, demograficznych, politycznych czy kulturowych.

Wniosek jest prosty – nie należy z jednej strony migracji całkowicie demonizować, gdyż przyjęcie tego rodzaju optyki może nabrać cech paranoidalnych. Z drugiej strony nie należy migracji całkowicie gloryfikować, ponieważ każdy rodzaj migracji niesie ze sobą potencjalne ryzyko oraz niepożądane skutki uboczne. Do niedawna na tle Europy Zachodniej byliśmy praktycznie w ogóle niedotknięci problemem imigracji, lecz z drugiej strony zmagaliśmy się z ogromnymi falami emigracji. Ostatnie lata – tj. rządy „antyimigranckiej” partii Prawo i Sprawiedliwość – definitywnie odmieniły jednak pod tym względem sytuację państwa polskiego, a co za tym idzie jego społeczno-kulturową przyszłość.

Kwestia fundamentalna – migranci a uchodźcy

Jednym z fundamentalnych problemów dyskusji publicznej na temat migracji jest nierozróżnianie przez polityków i dziennikarzy (lub niewłaściwe stosowanie) pojęć migranta i uchodźcy. W unijnej propagandzie przyjęło się nazywać wszystkich migrantów (w tym migrantów ekonomicznych) z ubogich państw Afryki i Bliskiego Wschodu uchodźcami. Przyjęcie tego rodzaju strategii propagandowej to manipulacja. Uchodźca to, jak sama nazwa wskazuje, osoba uchodząca z danego kraju przed zagrożeniem, np. wojną czy prześladowaniami. Wiemy natomiast doskonale, że tzw. „uchodźcy” w optyce unijnej to częstokroć po prostu migranci ekonomiczni, którzy przemieszczają się ze względu na brak perspektyw lub obietnicę lepszego życia na Starym Kontynencie (także z krajów, w których nie są realnie narażeni na utratę bezpieczeństwa).

Jeszcze większy chaos powodowany jest faktem, że nie każdy potencjalny uchodźca otrzymuje w miejscu pobytu status uchodźcy. Sytuacja taka ma miejsce w Polsce, gdzie dla usprawnienia procesu migracyjnego obywateli Ukrainy przyznano im z tzw. ochronę tymczasową. Rozwiązanie to przyjęto za sprawą decyzji Rady Unii Europejskiej na terenie całej Unii. Ochrona tymczasowa obejmuje szereg praw takich jak m.in.: prawo pobytu, dostęp do rynku pracy, mieszkania, pomocy społecznej i opieki medycznej czy zapewnienie natychmiastowej ochrony. Nie jest to jednak to samo co status uchodźcy, dlatego z prawnego punktu widzenia nie jest właściwe mówienie o tym, że Polska przyjęła „uchodźców” i stosowanie takiej retoryki przez polityków wynika albo z ignorancji, albo stanowi celowe nadużycie.

Minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg sama przyznała w marcu 2022 roku, że „zawarta w specustawie pomoc obywatelom Ukrainy nie jest związana ze statusem uchodźcy. Status uchodźcy jest odrębną procedurą, którą koordynuje Urząd ds. Cudzoziemców.”

Aby unaocznić jak rzadką przypadłością jest przyznawanie w Polsce statusu pełnoprawnego uchodźcy, posłużę się statystykami wspomnianego wyżej Urzędu ds. Cudzoziemców. Liczba takich osób na terytorium RP w latach 2014–2021 wahała się między 1281 a 1408. Jak pokazują dane, status uchodźcy posiada więc jedynie promil cudzoziemców przebywających na terenie kraju i nie jest to żadnego rodzaju norma jak wynikałoby z wszechobecnej propagandy medialnej.

Dominujące narracje

W mediach mainstreamowych istnieją tak naprawdę jedynie dwie dominujące narracje w kontekście migracyjnym, przepełnione ponadto infantylną emocjonalnością. Obóz liberalno-lewicowy jednym chórem woła, że należy wpuszczać każdego chętnego,  bez względu na pochodzenie, intencje czy status społeczny. Obóz rządowy z kolei stwierdza, że wpuszczać należy jedynie migrantów o podobnym profilu kulturowym, a przed „przybyszami z odległych krain” należy szczelnie zamknąć drzwi. O ile pierwsza narracja wydaje się faktycznym planem obozu lewicowo-liberalnego na przyszłość dla Polski po przejęciu przez niego władzy, o tyle w przypadku drugiej narracji retoryka całkowicie rozmija się z rzeczywistością.

W czasie rządów PiS nałożyły się na siebie dwa znaczące zjawiska związane z migracją do Polski. Po pierwsze masowo zaczęli napływać migranci zarobkowi z Ukrainy (choć trzeba przyznać, że dynamiczne wzrosty rozpoczęły się wcześniej, bo w roku 2014, czyli na początku konfliktu ukraińsko-rosyjskiego). Tylko w latach 2018–2020 wydano 882 527 zezwoleń na pracę dla obywateli tego kraju. Jednocześnie narastała coraz większa fala migracji z Azji Południowej oraz Środkowej – fala kontrolowana, gdyż obejmująca w dużej mierze tzw. pracowników kontraktowych. W analogicznym okresie pozwolenia na pracę uzyskało w Polsce 35 tys. obywateli Nepalu, 25 tys. obywateli Indii, niecałe 20 tys. obywateli Bangladeszu i 15 tys. obywateli Uzbekistanu (łącznie 95 tysięcy ludzi z zaledwie 5 państw). Jak dobrze wiemy prawdziwa eskalacja nastąpiła jednak dopiero po inwazji Rosji na Ukrainę w roku 2022 i nie była to eskalacja związana jedynie z przybyszami z Ukrainy.

W styczniu pojawiły się w internecie dane odnośnie zezwoleń na pracę dla cudzoziemców w roku 2022 autorstwa Departamentu Rynku Pracy MRPiPS. Wynika z nich, że takich zezwoleń wydano łącznie 365 490 (504 172 rok wcześniej). Spośród tych ponad 360 tysięcy zaledwie 85 tysięcy dotyczyło obywateli Ukrainy. Aż 231 tysięcy stanowili za to przybysze z Azji. Czy partia rządząca zamierza utrzymać takie tempo sprowadzania imigrantów z Azji do Polski? Jeśli tak to już za kilka lat będzie ich w Polsce ponad milion. Dla ułatwienia odbioru tych statystyk zamieszczam poniżej grafikę krążącą po internecie, która opiera się na wspomnianym wyżej raporcie.

Zanim przejdę do rozważań na temat tego czy powyższe statystyki powinniśmy odbierać w sposób pozytywny czy negatywny, należy odnieść się do kwestii wcześniej już poruszonej, czyli jak rzeczywistość i fakty mają się do politycznej retoryki obozu rządzącego w roku wyborczym. Otóż nie ulega wątpliwości, że obóz rządzący wykazuje się w kwestiach migracyjnych skrajną hipokryzją. Będąc odpowiedzialnym za największą w historii III RP falę migracji z państw muzułmańskich oraz falę migracji w ogóle, kreuje się na partię, która rzekomo nieprzerwanie od 2015 roku zajmuje twardą pozycję antyimigrancką. Sukces całego tego zabiegu propagandowego, czyli fakt, że retoryka ta działa na elektorat partii, możliwy jest tylko dlatego, że duża część tego elektoratu nie ma zielonego pojęcia o tym jakie przez 8 lat rządów tej partii były prawdziwe jej działania w kontekście migracji (pomijając kwestię migracji z Ukrainy, która jest wszystkim dobrze znana). Tak oto bohaterski opór przeciwko planom relokacyjnym UE czy garstce podstawionych „uchodźców” Łukaszenki całkowicie przysłania prawdę o sprowadzeniu do Polski kilkuset tysięcy migrantów z państw, które kulturowo z Polską nie mają nic wspólnego.

Jakich migrantów potrzebuje Polska

W tym momencie należy się zastanowić jakich migrantów tak naprawdę Polska potrzebuje, ponieważ ze względu na kryzys demograficzny, nie ulega wątpliwości, że pewna ilość migrantów – przede wszystkim ekonomicznych – jest Polsce potrzebna, aby stymulować rozwój gospodarczy oraz podtrzymać przy życiu coraz mniej wydolny system emerytalny. Polityka migracyjna musi być jednak całkowicie przemyślana i nie powinna przybierać charakteru masowego, czy też „terapii szokowej” w postaci nagłego i wielomilionowego napływu ludności, gdyż tego typu sytuacje wiążą się ze zbyt dużym dalekosiężnym ryzykiem powstawania społecznych napięć i cywilizacyjnych konfliktów.  

Wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu lat na Zachodzie stanowią idealną ilustrację tego, do czego musi prowadzić masowa i długofalowa migracja z państw o całkowicie odmiennym charakterze cywilizacyjnym. Ostatnie obrazki płonących aut na ulicach Francji to jedynie przedsmak tego co czeka Europę w nadchodzących dekadach oraz jeden z bardzo wielu dowodów na to, że cywilizacji nie da się ze sobą ot tak wymieszać w kotle, a egzystencja wielu całkowicie obcych sobie kultur na jednym terytorium prowadzi do nieuchronnych konfliktów, czego z kolei całe multum przykładów dostarcza historia (której propagatorzy utopii multikulti w ogóle się nie znają). Naszym zadaniem jako państwa powinno być przetrwanie do czasu zapaści Zachodu jako oaza bezpieczeństwa, w stronę której potencjalnie będą mogli zwrócić się wszyscy ci, którzy tego bezpieczeństwa zostaną na Zachodzie pozbawieni.

Więcej na temat przyszłości Zachodu oraz islamu na Zachodzie:
Europa i Islam: Koegzystencja czy rewolucja?
Więcej na temat nieuchronności konfliktów kulturowych:

Feliks Koneczny i teoria cywilizacji

Jednocześnie, jak już wspomniałem, sytuacja ekonomiczna wymaga od nas rozsądnego przyjmowania migrantów, którzy wspomogą rozwój polskiej gospodarki. Z naszego punktu widzenia najlepiej byłoby, aby migranci zarobkowi przybywający do Polski pochodzili z naszego kręgu kulturowego, gdyż taki właśnie rodzaj migrantów niesie ze sobą największe szansę na szybką i bezproblemową asymilację. Z kolei napływ wielotysięcznych lub nawet wielomilionowych mas migrantów w krótkim okresie czasu, tworzy ryzyko gettoizacji tych społeczności, zamykania się w swoich enklawach i poczucia braku potrzeby stania się częścią społeczeństwa. Im większe różnice kulturowe między ludnością miejscową a przybyszami, tym większe ryzyko gettoizacji.

Kiedy spojrzymy na przykłady takich „potęg migracyjnych” jak Niemcy, Szwecja czy Francja, to możemy dostrzec, że zamieszkujący terytorium tych państw przybysze z innych krajów europejskich (w tym Polacy) dość łatwo wpasowują się w miejscowe społeczeństwo, uczą się języka, akceptują obowiązujące obyczaje i nie tworzą oddzielnych enklaw, które żyją poza społeczeństwem. Z drugiej strony społeczności z zupełnie innego kręgu kulturowego mają skłonność do podtrzymywania swojej kulturowej izolacji. Jeżeli z przyczyn poprawnościowo-politycznych ktoś nie jest w stanie takiej prawdy przyjąć, niech wykorzysta okres wakacyjny na wycieczkę do Sztokholmu lub Marsylii i pójdzie na samotny spacer po tzw. strefie „no-go”. Po takich doświadczeniach bardzo szybko można wrócić na ziemię.

Właśnie z tych m.in. względów nie należy do kwestii migracji podchodzić – jak czyni to wielu ekonomistów – jedynie od strony wpływu migracji na gospodarkę. Ekonomiści mają tendencję do postrzegania ludzi przez pryzmat liczb, dlatego łatwo rzuca się im hasła, że „Polska potrzebuje 3 milionów rąk do pracy”, bez wgłębiania się w to jacy mieliby to być ludzie i jaki krąg kulturowy reprezentować. Stąd też państwo powinno potraktować kwestię migracji profesjonalnie, a nie jak ma to miejsce obecnie na „łapu-capu”.

Zamiast więc toczyć jałowe, emocjonalne spory odnośnie tej czy innej kwestii związanej z migracją, powinniśmy patrzeć na to jakie realne szanse i zagrożenia wiążą się z polityką migracyjną państwa.

Czy Polska taką politykę posiada? W tym momencie zdaje się, że tak i politykę tę można by najprościej opisać sentencją:
Wpuszczać kogo się da, ale tak by społeczeństwo nie miało o tym pojęcia.

Referendum proponowane przez opcję rządzącą z punktu widzenia polityki migracyjnej nie ma więc kompletnie żadnego znaczenia i jedynym jego celem jest skoncentrowanie uwagi wyborców na jednym konkretnym problemie, który przesłoni cały szereg nagromadzonych przez wiele lat zjawisk o charakterze patologicznym oraz napędzenie do urny ludzi, którzy pod wpływem prymitywnej propagandy nabiorą przekonania, że jeśli PiS przegra wybory to Unia Europejska wpuści do Polski miliony migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.

Konfederacja z kolei – choć mieni się opcją antysystemową – zamiast całkowicie podważyć sens tego absurdalnego referendum, wychodzi z populistycznymi postulatami poszerzenia go o kolejne tematy. Taki „prodemokratyczny” zwrot to zapewne zabieg związany z kampanią wyborczą. Oby, ponieważ gdyby brano tego typu postulaty na poważnie, byłoby to co najmniej niepokojące. Czy naprawdę powinniśmy w Polsce podbudowywać demokratyczną religię odtwarzaniem referendalnego pseudonabożeństwa, tak aby wpływ na politykę ekonomiczną czy społeczną państwa zyskali ludzie, którzy nie wiedzą czym jest inflacja i skąd pieniądze biorą się w budżecie, czy też osławiony żulik spod budki z piwem, który ma rozstrzygać o tym czy w Polsce powinno wprowadzać się rozwiązania z Fit for 55?

Referendum jako instytucję należałoby całkowicie zlikwidować, gdyż ogół społeczeństwa nigdy nie będzie w stanie pozyskać wystarczającej ilości rzetelnych informacji potrzebnych do tego, by decydować o tym co jest dla państwa dobre, a co złe.

Przeprowadzanie natomiast referendum w sprawach błahych zawsze niesie za sobą ryzyzko, że pewnego dnia zostanie ono użyte jako „gwóźdź do trumny” w sprawach istotnych. A szkody – jak to zwykle w demokracjach bywa – mogą stać się na wiele lat nieodwracalne.

Po co nam polityka migracyjna?

Wracając jednak do tematu przewodniego, spróbujmy na koniec odpowiedzieć na pytanie: po co nam polityka migracyjna? Otóż potrzebujemy jej ze względu na to, że 1) migracje były, są i pozostaną istotnym, trwałym zjawiskiem o charakterze społecznym; 2) migracje będą się nasilać na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat (prawdopodobnie będą występować „falami”), gdyż w państwach Afryki, Azji Środkowej i Południowej oraz Bliskiego Wschodu nadmiar populacji w wieku produkcyjnym będzie powodował, że coraz większe rzesze ludzi poszukujących lepszych perspektyw życiowych podejmą decyzję o emigracji, a naturalnym kierunkiem migracyjnym pozostanie bogata na tle tych regionów Europa, 3) należy dążyć do uniknięcia błędów, które popełniły państwa zachodnie, a których negatywne skutki z czasem będą dopiero się nasilać.

Polityka migracyjna musi więc być długofalowa, trwała i posiadać kilka podstawowych zasad, które nie mogą być łamane ze względu na widzimisię danego rządu, który podejmuje decyzje mające wpływ na przyszłość państwa oraz kolejnych pokoleń Polaków. Stąd też: 1) liczba przebywających w kraju migrantów nigdy nie powinna przekraczać 10% populacji państwa (przy optymalnym poziomie w granicach 5%), co powinno gwarantować stabilną sytuację wewnętrzną oraz niwelować ryzyko konfliktów międzykulturowych, 2) odpowiedni urząd państwowy powinien dokonywać rzetelnej selekcji potencjalnych imigrantów w oparciu o ich pochodzenie (krąg kulturowy), status społeczny i wykształcenie, aby do kraju trafiali ludzie gotowi do pracy oraz zdolni do asymilacji (pewne podobieństwa wykazuje polityka migracyjna Szwajcarii – być może dzięki temu, że nie należy ona do UE), 3) imigrantom żyjącym na terenie państwa krócej niż 5 lat nie powinny przysługiwać zasiłki oraz innego rodzaju benefity, aby państwo nie zachęcało do przybycia ludzi, którzy nie chcą pracować i asymilować się, a jedynie żyć na koszt innych.

Czytaj także: Okupacja unijna – i co dalej?

Warunków tych oczywiście powinno być znacznie więcej. Czy przy obecnych uwarunkowaniach politycznych w kraju możemy jednak liczyć na jakąkolwiek racjonalną debatę i jakiekolwiek racjonalne działania w tej kwestii? Odpowiedź brzmi: nie. Prawda jest niestety bolesna i bez względu na to czy nam się to podoba, zarówno obóz rządzący, jak i opozycja, zmierzają pod względem polityki migracyjnej w tym samym kierunku i jest to ten sam kierunek, który lata temu obrały państwa zachodnie.

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj