Obraz tytułowy: https://www.flickr.com/photos/slightlyblurred/9761853836/
Te wszystkie momenty historyczne są jednak jedynie datami symbolicznymi, ponieważ właściwe przemiany ustrojowe są procesami, gdzie trudno jest dokładnie wyznaczyć początek i koniec. Ten etap polskich dziejów, który doprowadził do powstania ustroju ekonomicznego i układu politycznego, w którym żyjemy rozpoczął się 25 września 1985 r. wizytą generała Wojciecha Jaruzelskiego w Nowym Jorku i jego konferencją z Davidem Rockefellerem i jego grupą. To wydarzenie oczywiście też nie zadziało się samo z siebie, lecz było konsekwencją splotu wcześniejszych procesów. Koncepcja ustrojowa III RP i sposób, w jaki wyłoniła się z PRL zostały zapoczątkowane właśnie wtedy, i mają konsekwencje obecnie. Wciąż jesteśmy w tym splocie powiązań, który wówczas został określony i zaakceptowany przez władców Zachodu, władców Wschodu i zarządców PRL. Dzień 25 września 1985 r. jest więc symboliczną datą źródłową III RP.
Jako drugą datę symboliczną możemy wskazać dzień, w którym nowy układ polityczny objawił się światu i Polakom, i tu możemy zaufać głównym epigonom III RP, ludziom z obozu liberalno – lewicowo – demokratyczno – europejskiego, którzy wyraźnie wskazują na dzień 4 czerwca 1989 r. jako datę odzyskania przez Polskę wolności. Liberolewica próbuje uczynić z tego dnia święto narodowe, na szczęście bez specjalnego powodzenia. Możemy więc początek historii III RP określać jako 1985/1989. Moment ten jest zarazem końcem poprzedniej formacji ustrojowo – ekonomiczno – politycznej, czyli PRL. Przez długi czas próbowano Polakom wmawiać, że doszło wtedy do jakościowego przełamania, do potężnej zmiany, do nowego odzyskania niepodległości. Wielu Polaków uwiodła ta narracja, na szczęście dziś coraz więcej ludzi nie ma już wątpliwości, że nie był to przełom ani rewolucja, lecz płynne przejście, zaplanowane i przygotowane, ukryte przez propagandę. Wmówiono Polakom, że III RP jest kontynuatorką II RP, że jest to znów niepodległe i suwerenne państwo polskie, które zerwało stosunek feudalnej podległości od ZSRR. Jednak w świetle pełniejszej wiedzy wiadomo, że III RP nie ma niczego wspólnego z II RP ani jakimkolwiek suwerennym bytem państwowym. Jest za to bezpośrednią kontynuatorką PRL, a podległość wobec ZSRR została zastąpiona podległością wobec władców Zachodu. Datę 4 czerwca 1989 r. możemy więc traktować na równi z dniem 22 lipca 1944 r. – wtedy fetowano tzw. Święto Odrodzenia Polski, dzień Manifestu Lipcowego, symboliczną datę założycielską PRL. Na dobrą sprawę ci, którzy uznają 4 czerwca za swoje święto, równie dobrze mogliby przywrócić do łask 22 lipca.
Czytaj też:
Autodestrukcja mitu Solidarności
Jest więc III RP państwem wasalnym, podobnie jak PRL, tylko bardziej. Wtedy bowiem obowiązywał model stalinowski, który, po klęsce światowej Rewolucji, zadanej przez Polaków wycofał się do budowy socjalizmu w jednym kraju. Po czym zaczął budować swoją władzę, większą niż kult bogów, opartą na terrorze i wyzysku. Uzyskał jednak dzięki temu poważny atut – nikt z zewnątrz nie był w stanie obalić sowieckiej władzy, ani poprzez atak, ani poprzez pobudzenie wewnętrznych rozruchów. Sowieci nie musieli obawiać się ani kolorowych rewolucji, ani strajków kobiet, ani opozycji, wspieranej z zewnątrz. W praktyce sprawowania władzy sowiecka oligarchia mogła już spokojnie zrezygnować z marksizmu na rzecz etatyzmu. Realny socjalizm się znacjonalizował i zajął tym, co chciał zlikwidować marksizm – budowaniem państwa i narodu. Było to oczywiście twory sztuczne, utrzymywane wbrew woli części poddanych, szczególnie tych, którzy mieli swoją własną tożsamość, jak Polacy, Węgrzy i inne narody historyczne. Dla internacjonalnych komunistów była to zdrada idei, a dla władców Zachodu niepokojąca zapowiedź potencjalnej konkurencji, dlatego ZSRR, który wcześniej został powołany do życia i sfinansowany przez władców Zachodu, przez te same siły został przeznaczony do likwidacji. Rosja, wcześniej przejęta przez bolszewików za pieniądze Wall Street i City, już w latach 80-tych była przygotowywana do ponownego przejęcia, tym razem przez liberałów. Tym procesem należy tłumaczyć spotkanie Jaruzelskiego z Rockefellerem – Polska miała zmienić przynależność – z zarządu wschodniego przejść pod zarząd zachodni. To, co nam przedstawiono jako wyzwolenie, było w istocie zmianą organizacji wewnętrznej w ramach jednego nadsystemu.
Ta zmiana była jednak dla Polski ważka. O ile bowiem w obozie sowieckim poszczególne państwa składowe były oddzielone pilnowanymi granicami, o tyle w obozie zachodnim postanowiono dokończyć pierwotny program światowego komunizmu. Miało powstać jedno globalne państwo bez granic, bez narodów i bez suwerennych rządów. Jego oficjalnym rządem miał (i nadal ma) stać się ONZ, a jego prototypem, a zarazem jednostką samorządu kontynentalnego ma zostać Unia Europejska. Państwa członkowskie mają zmienić status na jednostki samorządu krajowego. Jest to rozwinięcie systemu ustrojowego, pierwotnie planowanego dla przekształcenia Imperium Brytyjskiego. Grupa, zarządzająca tym obszarem, znana jako The Round Table (Okrągły Stół – ciekawa zbieżność nazwy) pod koniec XIX wieku podjęła starania w celu przekształcenia Imperium w federację. Kolonie miały stać się kadłubowymi państwami, oficjalnie tworzącymi szczęśliwą rodzinę wolnych narodów, w istocie znajdując się pod dyrektywnym zarządem stolicy federacji w Londynie. System ten określono jako diarchię – dwuwładzę stopniowaną. Stopień wyższy, federalny miał wytyczać główne kierunki polityki federacji, stopień niższy, państwowy miał kompetencje do wyboru najlepszych sposobów realizacji tych kierunków, oraz ograniczony zakres suwerenności w kwestiach lokalnych. Ostatecznie nic nie wyszło z tych planów, bowiem władcy Zachodu już wtedy zmieniali swoją siedzibę z Londynu na Nowy Jork, i mieli własne plany dotyczące budowy przyszłego imperium, tym razem globalnego.
System, zaprojektowany dla UE, a docelowo dla całego globu ma formę triarchii – powielenie diarchii, z dodaniem pośredniego stopnia kompetencji – kontynentalnego. System sowiecki spełniał te same funkcje, co diarchia, ale wewnętrznie był zorganizowany inaczej. Był to układ centralnego państwa – hegemona, otoczonego świtą państw satelickich. Ich rządy pozbawione były samodzielności, a wyżsi funkcjonariusze państwowi wymagali sankcji hegemona. Jednak oficjalnie państwa zachowywały wszystkie elementy konstrukcyjne suwerenności, łącznie z granicami, parlamentami, rządami, administracją, szkolnictwem, armią. Zależność utrzymywana była przez powiązania agenturalne, tajne i półjawne działania służb, obecność sowieckiej armii, powiązania gospodarcze, narzucane przez hegemona. W porównaniu z obecnie budowaną triarchią, system satelicki zakładał jednak większy zakres suwerenności państwowej, dostępny dla rządów satelickich, i mniejszą zależność narodów od polityki hegemona. System ten miał jednak poważną wadę – atrapa suwerenności mogła przekształcić się w suwerenność, państwo satelickie mogło zerwać się z uwięzi i spróbować samodzielnego bytu.
Ta wada ma zostać usunięta w obecnej triarchii. Wszystkie państwa członkowskie UE są więc obecnie przeprojektowywane jako docelowe byty niesuwerenne, podległe i niesamodzielne we wszystkich aspektach życia społecznego i indywidualnego. Obecny stan faktyczny jest zaledwie etapem na drodze przemian. Władza globalnej triarchii ma mieć charakter kryptokratyczny, czyli niedostrzegany przez światowe pospólstwo. Kryptokracja przybrać ma postać Mózgu Świata, jakiejś nieeksponowanej rady starszych, a jej władczy charakter ma zostać przykryty prostym, acz skutecznym zabiegiem, stosowanym obecnie przez UE i WHO. Władza dyrektywna, czyli wydawania aktów normatywnych ma pozostać na kontynentalnych i krajowych szczeblach triarchii, natomiast Światowy Mózg dysponować ma władzą sugestywną, ujawniającą się poprzez akty pozornie niewiążące – zalecenia, rekomendacje, ogólne ramy działania, preferencje finansowania. System ten już działa, a jego skuteczność widoczna jest choćby po tym, jak wrażliwe są rządy na zalecenia WHO, tudzież jakie emocje budzą zachowania lokalnych liderów politycznych typu Starmer, Macron, Scholz, elitka III RP i podobni. Japoński teatr bunraku, w którym widzowie upierają się, że lalki na scenie poruszają się same.
Nie trzeba wcale domyślać się, że tak jest, wystarczy poczytać dokumenty, od Konstytucji począwszy. W art.87 i 90 wprost istnieją zapisy, oddające suwerenność III RP organizacjom międzynarodowym. Podobnie konwencje ONZ, traktaty unijne, praktyka funkcjonowania UE. Dumna zasada „nic o nas bez nas” zamieniła się w realne „85% o nas bez nas”. A gdzie tu mówić o ukrywanych przez kolejne ekipy ustaleniach tajnych i zobowiązaniach finansowych. III RP nie jest więc suwerenna formalnie i faktycznie. Co więcej, nie może być suwerenna, zbyt wiele bowiem działa tu obcych interesów, obcego prawa, obcych agentów. Co jeszcze więcej, wcale nie chce być suwerenna. Do tego potrzebne są elity władzy, na bieżąco rozpoznające interes narodu i państwa, rozpatrujące najlepsze sposoby jego realizacji, odbijające zagrożenia, omijające niebezpieczeństwa. Od czasu PKWN trudno podejrzewać którąkolwiek ekipę i jej zaplecze o coś takiego. Trzeba do tego intelektu, charakteru i dobrej woli, a możemy liczyć co najwyżej na rozumek, charakterek i widzimisię. Niestety, pospólstwo, kreślące krzyżyki w kratkach, uwodzone propagandą zdaje się tego nie dostrzegać. Każde kolejne wybory są jak przysłowiowe trzy mecze reprezentacji, z pominięciem honoru.
Więcej o tym:
W momencie uświadomienia sobie tego stanu natychmiast rozbłyska myśl: „skrzyknijmy ludzi, załóżmy partię, wygrajmy wybory, odzyskajmy Polskę”. Jest to jeden z najsilniejszych zwodniczych narkotyków III RP, roztaczający piękne fatamorgany. Nie da się skrzyknąć ludzi, gdyż media opiniotwórcze należą do obcych sił. Partię, owszem, założyć można, ale system wyborczy połączony ze strukturą mediów preferuje partie duże, wymagające dużego finansowania, które zapewnia system, finansując te partie, które już rządzą. Układ zarządzający pilnuje, aby nie było zasadniczych zmian, i jeśli na widnokręgu pojawia się jakaś inicjatywa polityczna, jest zwykle sterowana przez agenturę do rozłamu lub przejmowana. Nawet, gdyby jakimś cudem udało się zawiązać partię niepodległościową, zdobyć popularność, utrzymać jedność, to do rządzenia należałoby zdobyć większość w Sejmie, Senacie, urząd Prezydenta RP, większość w sejmikach i kilkunastu dużych miastach. Nawet, gdyby jeszcze większym cudem udało się to zrobić, uniknąć przekupstwa, szantaży, rozłamów, to wszystkie agenturalne siły krajowe i pozakrajowe, z globalnym systemem finansowym na czele, ze wszystkimi organizacjami ponadnarodowymi, z większością światowych i krajowych mediów zostałyby użyte przeciw takiemu rządowi. Jeśli nie byłby posłuszny tak, jak poprzednie, zostałby bardzo szybko zagłodzony finansowo, zaszczuty politycznie, a część społeczeństwa zostałaby zbuntowana i wyprowadzona na ulice. Nie jest też pewne, jaka część służb pozostałaby lojalna. Nie da się zmienić III RP metodami III RP.
Ale to już staje się wiedzą powszechna wśród ludzi świadomych, których jest coraz więcej. Powinno w tym momencie pojawić się zasadne pytanie – „a może nie trzeba tego zmieniać, może tak będzie lepiej dla Polaków?” Pytanie postawione słusznie, a odpowiedź może być tylko negatywna. W prawie całej UE rządy krajowe reprezentują interesy zewnętrznych organizatorów, którzy nie tylko dążą do swojego zysku i naszego wyzysku, swojej władzy i naszego niedowładu. Oni wprost kompulsywnie nienawidzą takich tworów, jak suwerenne państwa, narody, chrześcijaństwo, i wszystko, co te byty przypomina. Po prostu nienawidzą normalnego świata wolnych ludzi, i nie spoczną, dopóki nie zatrują naszego życia tak bardzo, żebyśmy sami błagali ich o strzykawki – najpierw szczepionkowe, potem eutanazyjne. Na szczęście dla nas w ich szaleństwie tkwi metoda, której oni sami nie rozumieją. Niszcząc nasz świat, niszczą też sami siebie. Są bowiem naszymi pasożytami i bez nas żyć nie mogą, ale nie mogą tego zrozumieć, tak bardzo ich umysły zatruwa nienawiść i pogarda.
Pisaliśmy o tym:
Państwo demoliberalne jako struktura antynarodowa
„Cóż to za pociecha?” – spyta obruszony tubylec, który właśnie się dowiedział, co chcą z nim, jego rodziną i całym narodem począć globalno – unijne elity, wykorzystując krajowe zarządy. Otóż duża – nie da się bowiem wymazać ot, tak całego narodu. W sytuacji głębokiego kryzysu wpierw starta zostanie władza, naród ma szansę przetrwać. Na pytanie, jakim kosztem, odpowiem, że dużym. Kryzys może mieć postać potrójną – militarną, ekonomiczną, społeczną. Skala strat i zniszczeń zależeć będzie od tego, czy terytorium kraju zostanie ogarnięte działaniami wojennymi, a to będzie wynikiem splotu okoliczności globalnych, regionalnych i lokalnych, na które jako naród wpływ mamy ograniczony.
No i wreszcie docieramy do meritum niniejszego artykułu – dlaczego nie należy obalać III RP, skoro wydaje się, że na to w pełni zasługuje. Owszem, nie należy tego robić, a powody są dwa. Powód pierwszy – nie mamy niczego innego; powód drugi – i tak upadnie sama.
Powód pierwszy powinien skłonić do refleksji wszystkie gorące głowy. Już by się chciało brać, co pod ręką, i przy jakiejkolwiek okazji iść z tłumem i obalić ten rząd i to państwo. I to byłby wielki błąd. Po pierwsze, państwo według definicji Georga Jellinka to terytorium, ludność i władza. Terytorium mamy, wraz z granicami, nie chcemy chyba się go pozbywać. Ludność też jest, co prawda zdezorientowana, otumaniona, wewnętrzne rozbita, ale wciąż nasza. Władza to nie tylko najwyższe organy, ale też różne działy administracji, niezbędne do zarządzania krajem i usługami dla ludności. To, że centrum decyzyjne jest takie, jak opisano wyżej, nie znaczy, że mamy się pozbywać całego aparatu administracyjnego. To, że jest on w wielu obszarach przerośnięty i wadliwy, nie stoi na przeszkodzie, abyśmy go nie mogli naprawić. Nie możemy pozbyć się państwa i dalej żyć sobie w świętym spokoju ludzi wolnych. Skrajni wolnościowcy są święcie przekonani, że najwyższym złem jest państwo jako takie, a szczególnie państwo polskie, bo ściąga podatki, ma policję, szkoły, przepisy, przymus państwowy. Sądzą oni, że całe zło tego świata zniknie, jak państwo się od nich odczepi, a oni będą sobie żyć w lesie, odżywiać się tym, co zbiorą i upolują, a dzieci będą uczyć sami sztuki przetrwania. Jest to naiwny anarchizm, całkowicie oderwany od realiów. Potrzebujemy systemów, aby mieć zaopatrzenie w wodę, żywność, energię, bezpieczeństwo, dostęp do transportu, komunikacji, służby zdrowia, szkolnictwa i wielu dóbr cywilizacji. Problemem nie jest państwo jakie takie, a tym bardziej państwo polskie. Problem jest taki, że państwo jest za mało polskie, a jego rozwiązaniem nie będzie ucieczka od państwa. Państwo euroglobalne będzie inkluzywne, i nie pozwoli, aby ktoś mógł być poza systemem. Na taki luksus można liczyć tylko w suwerennym państwie narodowym. Zamiłowanie do skrajnego anarchizmu wygaśnie, gdy trzeba będzie skorzystać ze służby zdrowia, skończy się benzyna, woda w kranie czy prąd w gniazdku, albo gdy przyjdzie banda grabieżców. Nie da się dziś uciec od państwa, trzeba natomiast wywalczyć, aby to państwo było własne, a nie obce.
Załóżmy, że zachodzi kryzys militarny – III RP angażuje się w wojnę. Nie jesteśmy dziś w stanie wygrać żadnej, bardziej prawdopodobne jest przegranie każdej. Nie mamy samodzielnego przemysłu, zdolnego zapewnić nam chociaż podstawową obsługę machiny wojennej. Mało tego, nie jesteśmy dziś w stanie własną bazą produkcyjna zaspokoić podstawowych potrzeb społeczeństwa. Nasz przemysł, tak samo, jak wszystkich krajów świata został tak zorganizowany, aby zawsze być częścią łańcuchów dostaw. Ich zakłócenie powoduje przerwanie produkcji i braki w sklepach. Nie mamy wystarczającej ochrony ludności cywilnej – schronów, środków ochrony przed skażeniami, przed sabotażem, przed zakłóceniami, systemów awaryjnego zaopatrzenia, wystarczających procedur. Przez całą historię III RP sfera ta była szczególnie zaniedbana, i pomimo pewnego postępu w ostatnich latach, wciąż państwo nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom na wypadek wojny. Całe nasze życie jest nastawione typowo na pokój. Gdyby nastąpiło wojenne zatrzymanie normalnego funkcjonowania, spowodowałoby to kryzys, w którym musielibyśmy się na nowo nauczyć żyć. A psychicznie jesteśmy rozbici, rozpieszczeni i rozleniwieni. Drugie już pokolenie Polaków wychowujemy według samobójczych zasad chowu egotycznego i psucia dzieci. Dziś to społeczeństwo nie miałoby dość motywacji do walki o państwo. Poza tym, ludzie, którzy byliby zdolni do walki, sami musieliby stanąć przed dylematem – o co walczą – o Polskę, o III RP, czy może o UE?
Pisaliśmy o tym:
Matka nieboszczka ludowa chociaż coś po sobie pozostawiła
Ostatnia kategoria – psychiczna – jest najbardziej bolesna. Czy Polacy dziś stanowią naród – na to pytanie odpowiadaliśmy już, i oceniamy ludzi obecnie świadomych narodowo na 1/3 populacji. Jednak nawet ta część nie jest zorganizowana. III RP postawiła na skrajny indywidualizm, czyli egoizm, co zostało wzmocnione pedagogiką wstydu i lewacką propagandą. Przykro to mówić, ale taka jest prawda – Polaków dziś bardziej spaja organizacja państwowa, niż miłość bliźniego. Gdyby nastał teraz ogólnokrajowy kryzys, nie mamy wykształconych niezależnych od systemów więzów społecznych, wydajnych na tyle, aby dać sobie radę bez tych systemów. To, co było naszą codziennością za komuny, gdy wszystkiego brakowało, ten pozasystemowy układ nieformalnych układów międzyludzkich odrzuciliśmy, gdy nastał kapitalizm, supermarkety, Internet i smartfony. Gdyby życie nas zmusiło, powrócilibyśmy do tego, ale koszty materialne i ludzkie byłyby potężne. Nie możemy obalać państwa, bo dzięki niemu mamy dostęp do dóbr i usług, które są nam potrzebne i niezbędne.
W obecnej chwili dla części zewnętrznych organizatorów, zakłócających od dziesięcioleci działania naszego państwa bardzo byłoby na rękę, aby wybuchły w Polsce takie zamieszki społeczne, z którymi siły porządkowe nie mogłyby sobie dać rady. Wówczas rząd skorzystałby zapewne ze swoich plecaków ewakuacyjnych, a Polacy zostaliby bez żadnej władzy. Przypomina to walenie prętem po klatce, w której siedzi goryl, aby go pobudzić do rozwalenia klatki. Wówczas można będzie goryla spętać w łańcuchy. Jesteśmy właśnie jak ten goryl. Władza jest taka, jak opisano wyżej, ale jednocześnie zapewnia funkcjonowanie administracji, dzięki której zaspokajamy swoje potrzeby. Wszystko to dzieje się w sposób nieefektywny i wadliwy, ale bez tego znaleźlibyśmy się sami jako rozproszone grupy rozbieganych, bezradnych ludzików, łatwych do pożarcia przez Marsjan z Wojny Światów Wellsa. Na chwilę obecną nie mamy czym zastąpić III RP i jej władzy. Nie ma takiej siły politycznej ani społecznej, która mogłaby zorganizować chociaż część ludzi i odtworzyć aparat decyzyjny. Nie mamy też gotowej koncepcji narodu, państwa i polityki, którą moglibyśmy zaproponować narodowi, a którą mógłby zaakceptować. Obalać teraz państwo byłoby takim samym samobójstwem, jak wywołanie Powstania Listopadowego, Krakowskiego, Styczniowego i Warszawskiego.
Powód drugi w kontekście okoliczności powodu pierwszego wydaje się napawać przerażeniem – skoro III RP i tak upadnie, a Polacy nie mają niczego, czym mogliby ją zastąpić, to jaka przyszłość przed nami? Odpowiem – świetlana, jeśli nie będziemy za bardzo głupi. Trochę możemy być, na tym świecie mało jest ludzi mądrych, ale nie za bardzo. Państwo zarządzane w taki sposób, niezgodny z interesem własnym i narodu, który go zamieszkuje skazane jest na upadek – albo na skutek zewnętrznego najazdu, albo wewnętrznych problemów. Problem ten dotyczy nie tylko nas, ale całej UE. Jak wskazano wyżej, władza, budująca konsekwentnie państwo euroglobalne, nie lubi ludzi na zarządzanym przez siebie terytorium. Niepokoje i kryzysy – społeczne, ekonomiczne, polityczne, konflikty etniczne, pogromy, wypędzenia – to wszystko przed Europą. Jak radzi sobie z tym obecna władza państw Zachodu – pokazał przykład Wielkiej Brytanii z początku sierpnia. To dopiero początek. W porównaniu z problemami, jakie zafundowano bardziej na zachód, my i tak jesteśmy w dość komfortowej sytuacji – mamy wciąż jeszcze państwo monokulturowe, zamieszkałe przez naród o silnej tradycji tożsamości i państwowości. Dziś rozbity i skołowany, w krótkim czasie może zebrać się w sobie i podjąć skuteczną próbę odzyskania suwerenności. Mamy czas, nie za wiele, ale w sam raz, aby opracować koncepcję narodu, państwa i polityki. Jeśli jej nie opracujemy i nie zaproponujemy narodowi, oczywiście w sposób niezależny od wszelkich systemów, upadniemy. Im dłużej będzie oddziaływać na nas UE, tym większe zniszczenia poczyni Zielony Ład, i tym więcej obcych znajdzie się w naszych granicach, a nas samych będzie coraz mniej. Demografia jest nieubłagana, a jej wskaźniki są jednym z największych oskarżeń wobec III RP. Padną systemy – emerytalny, ubezpieczeń społecznych, ochrony zdrowia, podatkowy, a z nimi – wszystkie inne. Natura jednak próżni nie znosi, i jeśli Polacy nie zdołają utrzymać swojego państwa, będzie tu państwo inne, nie polskie, i już nie dla Polaków. Przyspieszanie tego procesu byłoby sprzeczne z interesem narodowym, a także prowadziłoby do marnotrawstwa czasu i energii.
Towarzystwo Wiedzy Społecznej, podejmując testament Krzysztofa Karonia podjęło już działania koncepcyjne, zarówno w zakresie idei ogólnych, jak i porad szczegółowych.
Ideom ogólnym służy koncepcja Twierdzy Kulturowej:
Gdy zbudzi się naród cz.2. Twierdza kulturowa – program pozytywny – struktury
Poradom szczegółowym służy cykl praktycznych poradników, z których pierwszy jest już gotów:
Poradnik świadomych rodziców – całość do pobrania
W naszych publikacjach podpowiadamy właściwe kierunki działań:
W następnym artykule tego cyklu odpowiemy na pytanie, czy należy ratować III RP.
Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.