Uwiąd mitu „Solidarności”

1 lipca 2022

33 lata III RP dały nam wszystkim wystarczająco dużo materiału do analizy. 33 lata, które społeczeństwo polskie, co ciekawe, ocenia jak najróżniej. Beneficjenci transformacji gotowi są pod niebiosa wychwalać „demokratyczny dorobek wolnej Polski” (przynajmniej do 2015 roku), a ci, których transformacja doprowadziła do ruiny, do dziś postrzegają erę post-komunizmu przez pryzmat reform Balcerowicza.

Nawet aktualny obraz sceny politycznej odzwierciedla w pewnym sensie podział na „apologetów” i „kontestatorów” transformacji ustrojowej. Jednych i drugich łączy jednak jeden i ten sam, choć różnie interpretowany mit – mit „Solidarności”. 33 lata później, w kraju ciągle dzielonym i rządzonym przez pokolenie „Solidarności”, zapomina się jednak nieustannie o pewnym istotnym czynniku – wyrosło już całe pokolenie, które wobec tej mitologii jest co najwyżej obojętne.

W tekście tym nie mam zamiaru rozbierać na czynniki pierwsze argumentów „apologetów” i „kontestatorów”, bo tak jak napisałem ich niekończące się spory o moralne prawo do tzw. dziedzictwa „Solidarności”, dla większości młodych, niedokształconych historycznie ludzi wyglądają równie absurdalnie jak wojny w powieści Swifta, gdzie wrogie sobie plemiona gotowe były wytępić się wzajemnie w sporze o to, którą stroną powinno się rozbijać jajko. Problem jest taki, że pokolenie „Solidarności” całkowicie tego nie dostrzega, a stawiając problematykę solidarnościową w centrum sporu politycznego 33 lata po transformacji ustrojowej udowadnia jedynie, że zmieniającej się rzeczywistości nie rozumie i zrozumieć nie chce.        

Zanim przejdę dalej wypadałoby jednak określić kto reprezentuje dzisiaj dziedzictwo „Solidarności” na polskiej scenie politycznej. Bez wątpienia są to przede wszystkim dwa dominujące obozy: PiS (ze swoją własną tradycją obudowaną od lat kilku kultem św. Lecha Kaczyńskiego) oraz PO (z dziedzictwem z linii KOR-owsko-bolkowskiej). Dalej są wszystkie powstające po drodze partie-spadochrony jak Nowoczesna (w pierwszych sondażach nazywana nawet „Partią Balcerowicza”) czy partia Hołowni, której nazwy nikt poza jego wyznawcami nie pamięta. Choć udają one na scenie politycznej „coś nowego”, w kwestiach kultu „S” przejmują praktycznie całościowo punkt widzenia partii-matki, czyli PO.

Ciekawym zjawiskiem jest więc w ostatnich latach wzrost zainteresowania partiami, które z mitologią „Solidarności” w żaden sposób (z jakże różnych przyczyn…) nie chcą mieć nic wspólnego – Lewicy i Konfederacji. Partie te odcinają się od sporu o to, którą stroną rozbijać jajko, skupiając się w przekazie na podkreślaniu światopoglądowej wyrazistości.

Młodych ludzi, którym zazwyczaj daleko do ubóstwiania III RP, którzy nie posiadają już osobistych doświadczeń umożliwiających im porównanie czasów zamierzchłych ze współczesnymi, nie interesują już legendy o sypiających na styropianie facetach w sweterkach i dziwacznych fryzurach. Interesuje ich za to kwestia własnej przyszłości oraz zmian, których spodziewać nie mogą się po głównych „zatwardzaczach” systemu w postaci PiS i PO. Dlaczego z kolei przekaz Konfederacji przemawia dzisiaj do młodych mężczyzn, a przekaz Lewicy do młodych kobiet, jest już obszernym i skomplikowanym tematem na osobny tekst. 

W tym momencie objawia się właśnie największy błąd pokolenia „Solidarności” w diagnozowaniu przyczyn takich, a nie innych preferencji wyborczych pokoleń post-solidarnościowych. Nie chodzi tu wcale – jak się często sugeruje – o głupotę i niedojrzałość młodych, którzy podatni na „populizm” i „ideolo” uparcie odmawiają głosowania „słusznego” z punktu widzenia systemu i mechanizmu zmasowanego ogłupiania zwanego powszechnie mediami. Przyczyny takiego stanu rzeczy sprowadzają się przede wszystkim do różnic mentalnościowych.

Pokolenie „Solidarności” uważa się za jedyne posiadające moralne prawo do dzielenia i rządzenia III RP. Pokolenia „post-solidarnościowe” prawo to w mniej lub bardziej świadomy sposób kontestują. Pokolenie „Solidarności” uważa, że transformacja ustrojowa przy wszystkich swoich wadach była jednak wielkim sukcesem, którego pamięć najlepiej byłoby pielęgnować przez zabetonowanie systemu zgodnie z dewizą jednego ze świeckich świętych i autorytetów III RP „do końca świata i jeden dzień dłużej”. Pokolenia „post-solidarnościowe” nie bardzo interesuje już to co działo się 30 czy 20 lat temu, a bardziej to co dziać się będzie przez 20 czy 30 lat następnych.

Pracowałem kiedyś z grupą nastolatków, którą zapytałem o to czy rozważyłaby wyjazd i życie za granicą. Na 6 czy 7 osób praktycznie wszyscy odpowiedzieli „tak” – bez większego zawahania. Niektórzy z nich podkreślali wyraźnie – „Jeżeli nic się nie zmieni”. Innym razem usłyszałem od kilkunastoletniej dziewczyny, że jej jedynym prawdziwym marzeniem jest „wyjechać z tego kraju”. Czy pokolenie „Solidarności” zastanawiało się kiedyś dlaczego młodzież w uformowanym przez nich (k)raju garnie się do ucieczki nie mniej niż ludzie w systemie, który został przez nich „obalony”?

Czy pokolenie „Solidarności” nie dostrzega patologii, które toczą nasz kraj w najrozmaitszych obszarach życia publicznego? Nie – zarówno przedstawiciele jednego jak i drugiego obozu mają tych patologii doskonałą świadomość, lecz wielu z nich wychodzi niestety z samobójczego założenia, że tak już musi być, że przecież nic się w tym kraju nie da zrobić. A zresztą po co? Młodzi tylko niepotrzebnie wtrącają się i próbują coś mieszać. Nie pamiętacie nawet lat 80-tych więc jakie jest wasze prawo do wypowiadania się na tematy polityczne? Skoro przez 30 lat ten kraj rozwinął się tak dobrze pomimo tych wszystkich patologii, to jakoś ten wózek pojedzie i dalej…

Owszem, kraj może i będzie się rozwijał (choć w obliczu samobójstwa energetycznego i katastrofy inflacyjnej spowodowanej nieudolną polityką rządu coraz trudniej w to wierzyć), lecz jedyna grupa ludzi, której jest to zasługą jest zasuwający od 30 lat naród, któremu rządzący z prawa i lewa konsekwentnie rzucają kłody pod nogi, pasożytując zresztą na tego narodu pracy. Jakkolwiek nic nie trwa wiecznie i choć ludzie, przyzwyczajeni do rzeczywistości myślą zwykle, że przecież zawsze będzie tak jak dzisiaj, to historia zmienia się, często w sposób bardzo zaskakujący. Tak samo przeminie więc pokolenie „Solidarności”, a Polska pójdzie w innym kierunku niż ten, który od 33 lat konsekwentnie jest nam stręczony jako jedyny możliwy.

Od tego jaki będzie to kierunek zależy to czy środowiska niepodległościowe (bo o tych, które niepodległości w zasadzie się już zrzekły nie ma nawet co mówić) gotowe będą odrzucić mentalność „solidarnościową”, zgodnie z którą III RP to ziemia obiecana, a każda propozycja poważnej reformy konstytucyjno-ustrojowej to zamach na wolność, demokrację i prawa obywatelskie. Ten system jest niewydolny i zmierza w kierunku jeszcze większej niewydolności. Trzeba więc rozbić narrację o tym, że „nic nie da się zrobić” i tworzyć realne koncepcje alternatywne. Bez nich nie będzie się czego chwycić kiedy okręt pójdzie na dno. A góra lodowa jest już w zasięgu wzroku…