10 września, dzień urodzin Ignacego Matuszewskiego, to okazja by dokończyć artykuł z nim związany, oddając głos samemu Pułkownikowi.
Matuszewski odszedł zbyt wcześnie. Tak naprawdę u rozkwitu swoich sił twórczych, kiedy polska racja stanu potrzebowała człowieka jego formatu, a nie niegramotnych polityków, niezauważalnych dla świata, za to wygodnych dla jego możnych, pokroju Raczkiewicza (Prezydent RP na uchodźstwie) czy miernoty Mikołajczyka (Premier RP na uchodźstwie). Co nie znaczy, że Matuszewski nie zdążył zapisać się na kartach historii. Zdążył, jak mało kto, a dzięki pismom, które po nim zostały możemy przekonać się o jego talencie pisarskim, erudycji i zdolności prognozowania wydarzeń.
Najpoczytniejszym tekstem zdaje się być „Wola Polski”, napisany w 1941 r. w Londynie. Za jego sprawą Autor poruszał emocje i świadomość rodaków. Czytano go we wszystkich skupiskach, gdzie tylko Polacy znaleźli się podczas wojennej zawieruchy. Tekst nie traci na aktualności, w dużej mierze jest uniwersalny, opisujący różnice cywilizacyjne między Polską a Rosją i Polską a Niemcami. Czytając go bez wiedzy w jakim czasie został napisany, można odnieść wrażenie, że fragmenty opisują współczesność. Nie sposób też nie dostrzec zbieżności ocen z… Feliksem Konecznym i jego badaniami nad cywilizacjami.
W ostatnim czasie na naszej stronie pojawiły się dwa teksty dotyczące Niemiec. „Zmierzch bogów„ i „Odczarowanie Niemiec„. Polemiczne względem siebie. Pierwszy przedstawia Niemców, jako odwiecznych rywali Polski, ukazując ducha tego narodu, który napędza do panowania nad innymi. Drugi esej przedstawia możliwości współpracy politycznej, podpierając się solidną literaturą niemieckiej myśli politycznej. Pozwólmy Ignacemu Matuszewskiemu dołączyć do dyskusji, przedstawiając fragment broszury „Wola Polski”.
MATUSZEWSKI:
[…]Jeśli przeszłość uczy, że od początków historycznego życia obszarów, położonych między Bałtykiem a Karpatami i morzem Czarnem, ludy zamieszkujące te obszary opierały się zarówno wchłonięciu przez germanizm jak i zalaniu przez Rosję, jeśli wskazuje dalej, że jedna trwała forma polityczna, w jakiej dawały wyraz swej woli, niezawisłości, było państwo polskie – to dzieje owych szczególnych lat 135 także czegoś uczą. Zdają się one mianowicie dowodzić, że jedynie w wypadku połączonego wysiłku Niemiec i Rosji można te żywe odrębności rasowe, duchowe i kulturalne ujarzmić i obezwładnić. Tylko brutalny podział i brutalnie prowadzona zjednoczonemi siłami Niemiec i Rosji eksterminacja była w stanie owej, przez wieki żywej, woli ludów tego obszaru odebrać zewnętrzny wyraz. Natomiast żadna próba wchłonięcia czy poddania sobie tego, nie tylko geograficznego lecz przedewszystkiem historycznego obszaru przez jednego z zaborców – nie udała się nigdy. Nie udała się Rosji ani uosobionej przez Katarzynę II, ani uosobionej przez Aleksandra I, ani uosobionej przez Lenina. Nie udała się Niemcom ani podczas prostackich usiłowań Ludendorffa, ani podczas -największej w rozmachu i stylu – próby, podjętej przez Hitlera, podjętej w okresie 1936 – 1939.
Wobec każdej z takich prób Polska, desygnowana niejako przez historję mandatarjuszka wszystkich tych obszarów -stawiała opór. Opór wobec każdego z zaborców na tyle skuteczny, że musieli się łączyć, aby go złamać.
Dlatego z historycznego punktu widzenia opinja „Times”a, że „leadership” w Europie wschodniej może należeć albo do Niemiec albo do Rosji – jest jedną z największych niedorzeczności, jaką można było napisać.
Albowiem tylko wspólnie Niemcy i Rosja były w stanie opanowywać wolne ludy mieszkające wielomiljonowym pasem między niemi. Ujarzmienie możliwe było przez podział. A to dlatego, że ludy te nie chcą poddać się ani kierownictwu niemieckiemu, ani kierownictwu rosyjskiemu. Alternatywa „Times”a „albo Rosja albo Niemcy” wywołała ten sam odruch oburzenia – bądź widoczny, bądź niewidoczny -od Konstantynopola poprzez Warszawę aż do Stockholmu. Bo dla myślącego obserwatora – wrześniowa walka Polski na dwa fronty, jednocześnie przeciwko Niemcom i przeciw Rosji, i długotrwała turecka neutralność w tej wojnie – są dwiema formami tego samego zjawiska. Jest to negatyw i pozytyw tego samego obrazu, dwa bieguny tej samej woli – woli zachowania prawdziwej niezależności zarówno wobec rosyjskiej jak i niemieckiej żądzy władania. Jest to tragiczna i pogodna wersja tej samej odwiecznej baśni.
Szkoda tylko, że wyjaśnienia ambasadora brytyjskiego, słusznie przekreślające alternatywę „Times”a, zostały złożone tam tylko, gdzie tragizm tej alternatywy nie został przeżyty. Wydaje się – co w niczem Turcji nie uchybia – że w tej sprawie właśnie istniał moralny przywilej sterczącej kikutami zburzonych murów ku sprawiedliwemu niebu Warszawy nad pogodną jeszcze Ankarą.
POLSKA A WSPÓLNOTA ZACHODNIOEUROPEJSKA
Najbardziej zadziwiającem jest, czemu logiczny autor wywodów „Times”a nie pomyślał, dlaczego taka prosta i taka logiczna rzecz jak nieunikniony rzekomo wybór „albo Rosja albo Niemcy” – czemu to się nie stało, choć miało mniejwięcej tysiąc lat czasu, by się stać? Czemu, do djabła, Polska w ciągu tysiąca lat ani przez godziny nie poddała się dobrowolnie kierownictwu niemieckiemu czy rosyjskiemu? Czemu nigdy nie weszła „in close association” z tym lub tamtym z tych sąsiadów? Czemu walczyła bez przerwy nawet w najtrudniejszym okresie 135 lat niewoli? Przypisanie tego tylko przekornemu charakterowi Polaków – jest doprawdy zbyt płytkie.
Jeśli Polska w ciągu tylu wieków nie weszła ani do wspólnoty rosyjskiej ani do wspólnoty niemieckiej – to dlatego że wejść do nich nie mogła. Nie mogła zaś dlatego, że od początku swego historycznego istnienia Polska należy do innej wspólnoty.
Polska należy do wspólnoty zachodnioeuropejskiej, mimo że znajduje się na wschodzie. Kto wie czy ta antynomja nie jest główną przyczyną tragizmu jej losów. Ale tragizm walk tej daleko wysuniętej awangardy dał Europie zachodniej – i pod Lignicą i pod Cecorą i pod Smoleńskiem i pod Wiedniem i pod Warszawą i na stu innych polach bitew – swobodę wzrostu i rozwoju.
Polska należała i należy do wspólnoty zachodnioeuropejskiej… To znaczy, że Polska żyła od początku swego historycznego istnienia temi samemi ogólnemi zagadnieniami, jakiemi żyła wspólnota zachodnioeuropejska. Bo „Commonwealth” narodów Europy zachodniej nie zaczyna się z powstaniem Ligi Narodów. Przed reformacją Europa zachodnia była – pomimo wszelkich różnic regjonalnych – znacznie pełniejszą wspólnotą duchową, niż kiedykolwiek później. Polska żyła – zdaleka – tem samem życiem, jakiem żyła Anglja, Francja, Włochy; Polska kształciła się na tych samych księgach, tych samych wzorach, tej samej Biblji i tym samym Plutarchu. To nie jest przypadek, że uniwersytet krakowski powstał w tym samym okresie, kiedy powstały Sorbona, Oxford, Padwa – i o tyle stuleci wcześniej niż uniwersytet petersburski. Tak samo nie jest przypadkiem, że w Wilnie i we Lwowie podróżnego z Zachodu przywita znajomy gotyk, prawdziwy gotyk i renesans – którego napróżno szukałby w bizantyjskiej Moskwie, w kopjowanym Petersburgu. Polska żyła życiem wspólnoty zachodnioeuropejskiej duchowo i politycznie. Jak w każdym narodzie tej wspólnoty, te procesy, które nazywamy średniowieczem, odrodzeniem, wiekiem oświecenia – przebiegały w sposób odrębny i własny. Ale były to te same procesy. Każdy z wielkich prądów duchowych od krucjat i św. Franciszka poprzez reformację aż do epoki oświecenia przepływał przez mózgi i serca polskie. W formach ustrojowo-politycznych były w Polsce, podobnie zresztą jak w Anglji, odrębności większe może niż w życiu duchowem -brak np. okresu oświeconego absolutyzmu. Wolno przypuszczać, że niedorozwój okresu feudalnego i liberalno-kapitalistycznego w Polsce – czyli okresów, z których pierwszy kształtował poczucie hierarchji jako zjawiska naturalnego, drugi zaś poczucie odpowiedzialności indywidualnej – jest główną przyczyną niedomagań życia politycznego Polski współczesnej. Mimo wszelkich różnic jednak, i tu linja rozwojowa biegła analogicznie do zasadniczej linji rozwojowej Europy zachodniej.
KRAJ NIEOŚWIECONEGO ABSOLUTYZMU
Jakaż może być wspólnota takiego kraju z Rosją? Z Rosją, która żyła innem, odmiennem, dalekiem życiem przez całą swą historję? Jak znaleźć łączność duchową między Polską i krajem, którego średniowiecze jest tatarskie, który nie zna odrodzenia, w którym „oświecenie” promieniuje z Piotrowej olbrzymiej pięści, szarpiącej brody bojarskie? Jakież może być współżycie polityczne ludów, które znały nadmiar swobód i zbytek wolności – z krajem, gdzie od zarania dziejów, bez przerwy, bez zmiany, aż po dziś dzień trwa ustrój nieoświeconego absolutyzmu? Absolutyzmu teokratycznego niemal, bo ubóstwienie cara i obalenie Boga jest właściwie tak samo nałamywaniem mas, aby i to co jest boskiego także Cezarowi oddały. Gdzież znajdziemy w dziejach wspólnoty zachodnioeuropejskiej postaci analogiczne do Iwana Groźnego, do Łże-Dymitra, do Piotra I, do Mikołaja II, do Rasputina, do Sawinkowa, do Trockiego, do Stalina? Niema podobieństw – bo gdzieindziej każda, największa nawet z tych postaci, byłaby niepodobieństwem. Kulturalna Anglja napewno czyta Dostojewskiego i zachwyca się nim. Słusznie. Ale nie dosyć go czytać. Trzeba zrozumieć że to co pisze, że jego „Biesy” – to jest rzeczywistość. Ma ona nie tylko estetyczne, ma ona polityczne istnienie. Wydaje mi się czasem, iż po dziś dzień, iż do tej godziny nikt w Europie zachodniej nie wierzy, że to nie są egzotyczne opowieści – tylko że to jest naga i żywa prawda. Być może że to jest prawda piękna, wspaniała, tragiczna – ale człowiek wspólnoty zachodnioeuropejskiej nie może w niej żyć. Chciałbym aby każdy polityk angielski z tych zwłaszcza, którzy nam doradzają „ścisłe złączenie z Rosją”, wyobraził sobie, czy mógłby osobiście przenieść się do „Sieła Stepanczikowa”, żyć w Petersburgu z „Winy i kary”, egzystować realnie w świecie Stawroginów, Wierchowienskich, Myszkinów, Raskolnikowów, czy mógłby zgodzić się pozostać na zawsze nie jako turysta, nie jako widz, ale jako człowiek w atmosferze Karamazowych?
Być może, większość polityków angielskich, udzielających całemu narodowi przyjaznej rady, by się w tę realność zanurzył na wieki – nie zna wogóle Dostojewskiego. Ale w takim razie zdanie ich o sprawach rosyjskich jest tyle warte co opinja czteroletniego dziecka o astronomji. I to nie jest paradoks.
Nie chcę wchodzić w ocenę, w wartościowanie różnic polsko-rosyjskich. Chcę tylko powiedzieć, że są to różnice wyrosłe w ciągu stuleci, różnice na stulecia nie do przełamania. „Association” polsko-rosyjska, to samobójstwo jednego z tych narodów. Przed czterema wiekami, kiedy wojska polskie obozowały na Kremlu -Rosja, wbrew rachubom politycznym części bojarstwa, oparła się latynizacji, która by była nieuniknionym wynikiem polskiej dynastji. Z tego właśnie oporu wyrosła własna dynastja Romanowych, w tem jest podstawa jej sensu i sens jej trwałości. W kilkaset lat później Polska oparła się, niejednokrotnie, rachubom politycznym tych Polaków, którzy próbowali jakąś wspólnotę polsko-rosyjską zorganizować. Oparła się wiedziona tym samym instynktem samozachowawczym. Tragiczny los Stanisława Augusta, spotykającego smutną śmierć w licho pozłacanem więzieniu Petersburga; los Adama Czartoryskiego, detronizującego brata swego cesarskiego przyjaciela, w czasie wojny z Rosją, będącej ostatecznym skutkiem wszystkich jego usiłowań; los Wielopolskiego, człowieka na miarę Cavoura, odepchniętego przez własny naród – w ciągu jednego stulecia trzy straszliwe przykłady że nie ma najmądrzejszej rachuby politycznej, którą można by prowadzić wbrew instynktom narodu. A wreszcie – tak niedawno – życie Dmowskiego, odsuniętego aż do śmierci, mimo wszystkich wartości i atutów, od realnej władzy w Polsce zmartwychwstałej – czyż nie jest ponownem świadectwem, że nawet niezrealizowanym programem zbliżenia z Rosją nie można igrać w Polsce? Rozdwojenie prądu narodowego i tysiące słabości, jakie stąd dla nas wynikły, z tego właśnie źródła bierze znów początek. Ostateczne wyzwolenie z tej antynomji wymagało całego pokolenia.
Współżycie Polski i Rosji jest możliwe tylko przez separację. Tylko kiedy jeden kraj od drugiego, jeden naród od drugiego oddziela wyraźna, nieprzekraczalna linja, kiedy życie nie przenika się nawzajem, kiedy z innych zrodzone początków po innych, niezależnych wzajem biegnie torach – tylko wtedy, gdy oba państwa rozgrodzi wyraźna granica, dzieląca od zarania życia historycznego nie tylko dwa narody, ale dwa różne światy – tylko wtedy możliwe jest dobre sąsiedztwo. Wszelkie zatarcie, wszelkie zakwestjonowanie tej linji – oznacza walkę. A więc oznacza wojnę.
Tyle wieków historji tego właśnie uczy. Oznacza wojnę.
Politycy mogą nie lubić historji. Ale powinni o niej pamiętać.
KRZYŻ ŚMIERCI NAD EUROPĄ
W prostackiej logice ludzi, dla których polityka – sztuka, rozstrzygająca o całym układzie życia ludzkiego – jest rzeczą wymagającą mniej umiejętności, niż farmaceutyka czy weterynarja, wniosek będzie prosty: „skoro nie z Rosją, to z Niemcami”. Tam niema już tych różnic – te same gotyckie kościoły wznoszą się w Krakowie i w Norymberdze, w Wilnie i w Akwizgranie, podobne ratusze stoją w Zamościu i w Salzburgu. Jeśli spierać się można o przynależność Kopernika i Wita Stwosza do Niemiec czy do Polski – to dowód, że w kulturalnem życiu, w prądach duchowych musiał istnieć głęboki paralelizm…
Nie byłoby nic fałszywszego, niż taki „logiczny wniosek”. Polska bowiem prowadzi tę samą walkę na wschodzie i na zachodzie.
Oczywiście, Niemcy należą do wspólnoty zachodnioeuropejskiej. Oczywiście, są jej współtwórcami. Ale nie chcą do niej należeć.
W mylnej ocenie tego faktu tkwi przyczyna wielokrotnych i wciąż powtarzanych błędów polityki mocarstw zachodnich. Przez tyle wieków Zachód przywykł uważać Niemcy za członków swej wspólnoty, że nie może ani pojąć ani uwierzyć w to, co się stało. Bezustannie wraca przypuszczenie, że to tylko zła klika – niegdyś junkrów, dziś narodowych socjalistów -opanowała w niewytłumaczony sposób 80 miljonów Niemców i przymusza ich do popełniania niezrozumiałych zbrodni. Wystarczyłoby zatem wyzwolić „dobrych Niemców” spod panowania kliki szaleńców aby wrócili oni znowu do dawnej wspólnoty. A wówczas – aby zaspokoić ich zrozumiałe ambicje, aby zadośćuczynić ich potrzebom – można, a kto wie czy nie należy dać im mandatu całej wspólnoty zachodniej w stosunku do wschodu Europy.
Poczucie (zatracające się, z niezrozumiałych dla Anglji czy Francji przyczyn) wspólnoty – leży jednakowo u źródeł faworyzowania republiki weimarskiej, kredytów dla Niemiec, przedterminowej ewakuacji Nadrenji, traktatu w Locarno, angielsko-niemieckiej umowy morskiej, zaproszenia Rzeszy do Ligi Narodów, projektu paktu czterech, umowy monachijskiej. To samo poczucie znalazło wyraz w prowadzeniu wojny – poczynając od zajęcia R.A.F.’u rozrzucaniem proklamacyj które, miały obudzić „dobrych Niemców”, poprzez „armistice” francuski, oparty na wierze w to, że zwycięzca w ogólnym interesie wspólnoty potrafi umiarkować swój tryumf – aż do umowy angielsko-rosyjskiej, organizującej sojusz wojenny w stosunku do „National-Sozialistische Deutsche Arbeiter-Partei” – a nie w stosunku do państwa niemieckiego.
Jest w tem wszystkiem pewna doza słuszności. Mikroskopijna niechybnie – ale jest. Niewątpliwie każdy z prądów, nurtujący Europę zachodnią, ma wśród Niemców swoich pobratymców. Niewątpliwie każdy Anglik czy Francuz, czy Włoch, czy Amerykanin – może odnaleźć „swojego” Niemca, z którym mówić będzie wspólnym językiem.
To przecież co się stało, to że w ciągu niecałego stulecia Rzesza po raz trzeci napada Europę, po raz drugi rozpętuje wojnę światową, po raz dziesiąty łamie uroczyste zobowiązania, odrzuca jako niewystarczające najponętniejsze oferty – to nie jest, to nie może być przypadek. My, ludzie Europy zachodniej, mieszkający na jej wschodzie, wiemy o tem oddawna.
Naród niemiecki powstał z bronią w ręku przeciw wspólnocie Zachodu właśnie dlatego, że do niej należał i że do niej należeć nie chce. Nie tylko z przyczyn natury patologicznej zrodziło się okrucieństwo, jakiem Niemcy przerazili świat – nim się doń nie przyzwyczaił. Nie tylko z sadyzmu niszczy się bez potrzeby zamek królewski w Warszawie, nie tylko z barbarzyństwa czyni się z królewskiej sypialni św. Jadwigi na Wawelu miejsce odchodowe dla żołdactwa. Jest w tem objaw tej decyzji, która kazała palić książki po placach miejskich, która uczy dzieci denuncjować rodziców. Nie żartem i nie z samochwalstwa tylko Hitler mówi o nowem millenium.
Naród niemiecki nie chce być członkiem wspólnoty zachodnioeuropejskiej – gdyż musiałby w niej zasiadać „inter pares”. Dlatego musi tę wspólnotę zamordować. Bez matkobójstwa – niema dlań możności władania. Jeśli uznaje się pewną wspólnotę – trzeba uznawać jakieś wspólne prawa, jednakowe dla wszystkich jej członków. Wtedy można tylko współwładać – nie władać.
Dlatego zniszczenie całej kultury zachodnioeuropejskiej – od tablic Mojżesza, od kodeksu Justynjana, poprzez wszystkie przykazania chrześcijaństwa, przez wszystkie lata wspólnych dziejów, wspólnych prac, aż do zniszczenia materjalnych śladów tego na ziemi – to jest warunek prawdziwego zwycięstwa Niemiec, warunek istotnego zaczęcia nowego millenium.
Ta walka, nim stała się walką o władanie światem, była walką o władztwo nad duszą narodu niemieckiego. Trwała długo, nim skończyła się zerwaniem z Zachodem. My właśnie znamy ją od początku. Wiemy to, czego nie wiedzą i nie rozumieją nasi sojusznicy, bo oglądaliśmy z bliska, od zalążka, jak rosły głowy tej hydry. Przed pół tysiącem lat przecięliśmy pierwszą jej gardziel.
Nad każdem z miast angielskich wisi dziś groźba, nad każdą kobietą, nad każdem dzieckiem nachyla się ten sam cień ponury. Nie swastyka, nie przemijająca oznaka partji – ale odwieczny czarny krzyż podboju, czarny krzyż śmierci na każdem ze skrzydeł razem z nocą nadlatujących nad spokojne domy Anglji – to jest stary znak wojny ze wspólnotą Zachodu. W cieniu tego krzyża rozciągnęły się cmentarzyska połabskie, litewskie, mazurskie. Pod tem godłem wzrastały Prusy Wschodnie -pięść w żelaznej rękawicy wsunięta w nasze wnętrzności. Te znaki szumiały na sztandarach wojennych, kiedy Bismarck ogłaszał w Wersalu drugie cesarstwo. Tym znakiem znaczone pociski spadły przed ćwierćwieczem na Londyn jak nikła zapowiedź tego co teraz się stało. I dzisiaj to co łączy naprawdę naród niemiecki – to jest tamto, dawne, pełne historji, pełne wspomnień, okryte laurem zwycięstw, skrwawione w rzekach krwi cudzej przecięcie czarnych linij – krzyż śmierci.
Anglja zna go jako namacalną rzeczywistość od siedmiu kwartałów. My znamy go od siedmiu wieków.
Jeśli Polska nie weszła w bliższy związek z Niemcami – to dlatego, że wejść nie mogła. Nie tylko z powodu różnic rasowych, gdyż – podobnie jak ona – opierały się zespoleniu z Niemcami inne ludy, plemiennie zgoła odmienne, jak Litwa. To co się nie stało w ciągu prawie tysiąclecia – widać stać się nie mogło – Niemcy bowiem na wschodzie zawsze były tem, czem są dzisiaj Niemcy hitlerowskie dla świata.
Nie tu miejsce na analizę, jak z małego zakonu wyrosła potęga, sięgająca po glob cały. Ale jedno jest pewne: te same hasła, te same metody, te same zasady, które dziś przerażają świat Zachodu – były zawsze bronią Niemiec na wschodzie. Dziwna mieszanina cnót i zbrodni, podstępu i bohaterstwa, okrucieństwa i ładu, fałszu i posłuszeństwa, cynizmu i uniesienia, wytrwałości i obłędu, krzywoprzysięstwa i pobożności – cechowała tak samo elektorów brandenburskich, jak Fryderyka II i jego następców, jak Bismarcka, jak Ludendorffa, jak Hitlera. To tylko się zmieniło, że w każdym etapie zakon krzyżacki coraz bardziej rozrastał się w Niemczech samych, zmieniając formę – coraz bardziej własną treścią nasycał wszystko co niemieckie. Aż dzisiaj stał się Niemcami. Wojna o Niemcy została ostatecznie przez wspólnotę zachodnią przegrana. Dziś trzeba wygrać wojnę z Niemcami. Wojnę o Europę. Wojnę o coś więcej jeszcze: wojnę o samo istnienie kultury europejskiej.
Niema wątpliwości, że Niemcy są kultury tej największym, bo świadomym wrogiem. Uderzają nie na oślep, ale umiejętnie. Matkobójcy łatwiej odszukać serce matki, niż obcemu mordercy.
CZEM JEST KULTURA ZACHODU
Podstawą i istotą kultury Zachodu jest wierność słowu, jest – przez Rzym starożytny stworzona – świętość kontraktu, nienaruszalność zobowiązania zawartego w dobrej wierze. W tem prostem, niczem niezastąpionem zjawisku, że człowiek może ufać słowu innego człowieka – i nie zawieść się na tem – zamknięta jest treść kultury zachodniej.
Chrześcijaństwo uczyniło ją pełną i powszechną. Od słów: „Oddajcie Cezarowi co jest cesarskiego, a co boskiego – Bogu” – od tych słów dopiero rodzi się na ziemi człowiek wolny. Człowiek posiadający sumienie. Od tej chwili zdjęta zostaje z ludzi wszechmoc władzy i zostaje włożony na nich ciężar odpowiedzialności wobec czegoś ponad władzę wyższego, a we własnych ich sercach bezustannie przytomnego.
Od tej chwili słowo, dane przez człowieka człowiekowi, uzyskuje sankcję nadprzyrodzoną, której żadna władza uchylić nie może. Podstawą stosunków międzyludzkich staje się nienaruszalna umowa wolnych ludzi.
Może śmieszna jest próba zamknięcia w dwóch zdaniach zjawiska tak potężnego jak kultura Zachodu. Jedno wszakże słuszność zdań tych potwierdza. To mianowicie, iż przeciw tym właśnie zasadom – przeciw transcendentalnej wartości zobowiązania i przeciw suwerennej niezależności sumienia – skierowany jest duchowy wysiłek Niemiec. Wysunięcie praw narodu niemieckiego ponad wartość najuroczystszych przyrzeczeń, przekreślenie bezpośredniego stosunku między człowiekiem a Bogiem i powrót do przedchrześcijańskiego ubóstwienia wszechmocnego państwa, odrzucenie powszechnej i bezwarunkowej wartości tamtych zasad – to jest zarazem przyczyna i skutek porzucenia i przeciwstawienia się przez Niemcy wspólnocie zachodniej.
We wrześniu 1939 r. upadł – po rozpaczliwej obronie – napadnięty z dwóch stron i zalany zbrojnem i masami nowych barbarzyńców najdalej na wschód wysunięty szaniec tej kultury. Ledwie dwa lata minęły od tego wrześniowego ranka, kiedy pierwszą krew swoją oddali tam ludzie – i oto kultura Zachodu trwa jeszcze tylko na ostatnich małych skraweczkach Europy, broni się jeszcze w ostatniej -przez morze obronnej – twierdzy starej Anglji, a żyje już tylko swobodnie poza Europą na lądach Ameryki, Afryki, Australji. Poza tem – od wschodnich brzegów Atlantyku aż do Pacyfiku rozciąga się olbrzymia przestrzeń, z której kulturę realnie wygnano. To znaczy, że na tych obszarach setki miljonów ludzi żyje i codzienną próbą zwykłego doświadczenia sprawdza, że możliwe jest bytowanie nawet wtedy, kiedy odrzucono to co zdawało się do życia równie niezbędne jak powietrze, woda i chleb, kiedy odrzucono Boga, wyszydzono świętość słowa ludzkiego, przekreślono sumienie.
PRZECIWKO KAPITULACJI
Kiedy – w takiej chwili – z murów ostatniej fortecy Europy odzywa się głos, mówiący że „w przyszłości, tam, na wschodzie, gdzie obecna wojna się zaczęła, gdzie przez wieki trwał najdalszy nasz szaniec, strażnica naszej wiary – tam w przyszłości panować mają albo obcy, albo wrogowie” – to głos taki jest nie tylko dowodem braku świadomości, jaki jest cel toczącej się walki, ale jest zarazem dowodem braku siły moralnej. W egoizmie, co każe opuszczać dalekich braci, w samolubstwie, co unika zobowiązań, sięgających poza najbliższy interes, co wyrzeka się wspólnoty gdy wymaga ona wysiłku – w tem jest coś więcej niż błąd. Jest słabość.
Ci, co jak autor artykułu „Times”a stawiają dla wschodu Europy alternatywę „albo Rosja – albo Niemcy”, są defetystami. Australja oddająca „dla świętego spokoju” Singapore – to beznadziejna i do niczego nie prowadząca kapitulacja. Wielka Brytanja rezygnująca z Suezu -to kapitulacja. Wspólnota zachodnia wyrzekająca się Polski – to kapitulacja.
Tak to widzimy i tak to będziemy nazywali.
WOLA POLSKI
Bo wreszcie nie trzeba zapominać, że w tej wojnie my, Polacy, także bierzemy udział. Że mamy swoje tej wojny cele i że nie mamy zamiaru się ich wyrzekać.
Można zakwestjonować każde rozumowanie, można postawić znak zapytania nad każdem dowodzeniem. Ale poza rozumowaniami i dowodzeniami są jeszcze fakty. Jednym z takich faktów jest wola Polaków.
Jak każdy inny z nas potrafię chyba dokładnie powiedzieć co czuje, co myśli, czego chce i o co walczyć będzie każdy Polak.
Wydałoby się nam rzeczą potworną, gdybyśmy po zwycięstwie nad Niemcami mieli wyjść z tej wojny uszczupleni czy okrojeni, gdyby za wszystkie lata walki i cierpień chciano nam zapłacić krzywdą.
Niema ziemi polskiej na sprzedaż, niema ziemi polskiej do odstąpienia, ani kawałka, ani płachetka, ani dla wrogów, ani dla miłości sprzymierzeńców.
Ta Polska, którą wojna ostatnia zastała, jest Polska mała, jest Polska najmniejsza, jaka kiedykolwiek jako państwo niezawisłe istniała. Granice tego państwa, układane i uznawane w okresie absurdalnego niemal przerostu zasady etnograficzno-językowej nad prawami historji, nad wskazaniami strategji, nad zdrowym rozsądkiem nawet – są granicami, w których naród polski ledwie oddycha. Są to granice kompromisu – nie zaboru. Granice kompromisu na zachodzie – gdyż delegaci angielscy czuwali w Wersalu, by Polska nie poszła za daleko. Granice świadomego kompromisu na wschodzie, uczynionego dla trwałości pokoju – bo wówczas gdy traktat ryski odpisywano, wojska polskie stały znacznie dalej na wschód od linji, jaką Polska dobrowolnie przyjmowała.
Polska przyjęła ten kompromis i Polska go uszanowała. To inni przekroczyli te granice. Spotkali opór, który trwa i trwać będzie aż do końca – trwać będzie aż do zwycięstwa albo aż do wytępienia narodu polskiego.
Polska odrzuciła pokusy. Odmówiła przepuszczenia wojsk sowieckich do Niemiec kiedy zdawało się, po zamachu Kappa, że pomoc z zewnątrz może dać zwycięstwo niemieckim komunistom. Odrzuciła pokusę wspólnego z Niemcami marszu na Rosję, odrzuciła rolę Włoch na wschodzie Europy, nie skapitulowała z niezależności za cenę cudzej ziemi. Ale dlatego właśnie ma poczucie, że jej własna ziemia jest nietykalna, że jej granice są uświęcone nie tylko przez umowy, lecz i przez jej dobrą wiarę.
Wreszcie te ziemie są polskie. Polski jest Lwów, za który – od strzał tatarskich, od szabel tureckich, od kul austrjackich, od bagnetów rosyjskich – oddało życie więcej Polaków, niż dziś miasto to liczy mieszkańców. Polskie jest Wilno z Matką Bożą w Ostrej Bramie, z sercem Piłsudskiego śpiącem na Rossie. Nasze są poleskie równiny i mokradła, skąd Traugutt wyruszył do walki, skończonej na wysokiej warszawskiej szubienicy. Polski jest biały Krzemieniec, schylony razem ze Słowackim nad Ikwą, polski Nowogródek między dwoma księżycami, polskie cmentarze i lasy i każdy oddech tej ziemi tak samo tutaj jak w Poznaniu, jak w kopernikowskim Toruniu. To wszystko cośmy zebrali po 135 latach niewoli z Polski wielekroć większej. To wszystko, ta mała, ta najmniejsza Polska, Polska odbudowana po tylu latach podziemnego bytu najskromniej, najpowściągliwiej, najostrożniej. Przecież gdy się rodziła – uczyli nas wszyscy możni skromności i opamiętania jak niedorosłą dziewczynę. Jak niegrzecznemu dziecku przepisali poniżające prawa…
Ale przez lat 20, przez wojnę wygraną bez pomocy, przez dzieje lat ostatnich nauczyliśmy się niejednego. Dziś wiemy, że wielkie są nasze błędy, ale nie mniejsze, może większe są błędy innych. Wiemy, że ustępujemy niejednemu liczbą i bogactwem – nie ustępujemy nikomu odwagą i jakością.
Dlatego Polska obecna nie zgodzi się na kuratelę. Nie zgodzi się na żadne ograniczenie suwerenności, które miałoby ją objąć, nie dotykając innych.
Tem bardziej i tem więcej Polska nie zgodzi się na dyskutowanie jej terytorjów. Żołnierz i lotnik polski walczy dziś o całość Imperjum Brytyjskiego, nie rozważając czy i gdzie granice tego Imperjum zakreślone są zgodnie z jego osobistemi upodobaniami. – Tego samego żądamy dla siebie.
Powiedzieć trzeba więcej jeszcze. Polska nie ustąpi. Dopóki istnieć będzie żołnierz polski, dopóty strzelać będzie we łby zaborcy tak samo pod Lwowem jak pod Grudziądzem, tak samo w Zbąszyniu jak w Stołpcach – wszystko jedno czy na tym łbie będzie hełm stalowy czy spiczasta czapka. Nie dlatego odrzucaliśmy hitlerowskie propozycje „drogi przez Pomorze”, plebiscytów na Pomorzu – aby z kimkolwiek dyskutować na podobne tematy inaczej, niż ogniem karabinów maszynowych.
Francja została pokonana, bo uznała się za pokonaną. Anglja nie zostanie pokonana, bo nie uzna się za pokonaną, choćby ta wojna trwać miała całe stulecie.
My pokonani nie jesteśmy. Co więcej – wiemy z własnych dziejów, że potrafimy walczyć przeciw wszelkim rachubom, przez dziesiątki lat, doznawać porażki po porażce – i wreszcie zwyciężyć. Jeden jest tylko sposób, aby zmusić naród polski do wyrzeczenia się wolności czy ziemi – wytępić ten naród. Innego sposobu niema.
Przez 135 lat walczyliśmy – pozbawieni broni, w podziemiach, zapomniani, samotni. Nazajutrz po wyzwoleniu, znów samotni, stawiliśmy zwycięsko czoło jednemu z zaborców. W 20 lat później – świadomi tego co czynimy – podjęliśmy, jedyni w tamtej stronie Europy, wyzwanie największej potęgi militarnej świata. Wobec tych straszliwych faktów – dziecinną naiwnością byłoby przypuszczenie, że naród polski można „namówić” do kapitulacji. Do jakiejkolwiek kapitulacji.
Polska uważa się za równorzędnego sojusznika Anglji. Polska, jak Anglja, ma swoje cele w tej wojnie i żądać musi, by były one uszanowane. Cele te są skromne – niema w nich nic z zaborczości. Polska żąda, by przywrócona została wolność, całość i suwerenność wszystkim jej ziemiom. Polska musi wymagać, aby w przyszłości bezpieczeństwo jej zostało zapewnione przez naprawę granic z Niemcami przedewszystkiem przez odcięcie pięści wsuniętej w nasze wnętrzności: Prus Wschodnich. Polska wreszcie nie może się zgodzić, aby losy ludów z nią sąsiadujących, a dziś podbitych czy obezwładnionych -rozstrzygane były bez niej lub wbrew niej.
To wszystko. To niewiele. Ale nic tu niema już do ustąpienia.
Taka jest wola Polaków. Wszystkich Polaków. Ponadto – to także jest słuszność.
Kto podpisywał sojusz z Polską, ten tę wolę, nie ukrywaną wcale, akceptował.
Mała, najmniejsza Polska wchodziła w tę wojnę. Może z niej wyjść powiększona albo nie wyjść wcale. Ale nie może wyjść z niej pomniejszona. Bo broni przed takim wyrokiem nie złoży.
IGNACY MATUSZEWSKI
Wiadomości Polskie/ 05.10.1941/ Londyn/ Rok 2, Nr 40 (82)