zdjęcie na licencji CC BY-NC-SA 2.0, premier / prezydent Federacji Rosyjskiej na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, 2009 r. https://www.flickr.com/photos/worldeconomicforum/3488851180
Mam zaszczyt publikować artykuł nazajutrz po tym dniu. 103 lata temu Polacy przesądzili o losach bitwy, wojny, stolicy, narodu, Europy, Kościoła, i w znacznym stopniu świata. Trudno przewidzieć, jakie byłyby losy cywilizacji ludzkiej, gdyby komunistyczna rewolucja ogarnęła całą Europę. Wydarzenie to, zwane Bitwą Warszawską, będąc kluczowym momentem wojny polsko – rosyjskiej przeszło też do historii pod popularną nazwą Cudu nad Wisłą. Po latach konotacje się zacierają, ale dla współczesnych stanowiło to czytelne nawiązanie do Cudu nad Marną z 1914 r., kiedy to zwycięska armia niemiecka, wdzierająca się we francuskie terytorium w drodze do Paryża, została powstrzymana przez wojska Ententy, co zakończyło etap wojny błyskawicznej. Alianckiego zwycięstwa nie przypisywano jednak siłom nadprzyrodzonym, lecz kunsztowi dowódców, determinacji żołnierzy i wydajności machiny państwa i armii.
Czytaj także: Zagrożenia polskiej suwerenności. Część I: Unia Europejska
Nasz cud również można rozumieć różnorako. Istnieje wytłumaczenie eschatologiczne, postrzegające polskie zwycięstwo jako cud dzięki wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny, której święto Wniebowzięcia przypada w ten właśnie dzień. Inni tłumaczą to jako cudowne zwycięstwo militarne, którego nikt się nie spodziewał i nikt już na nie nie liczył. Narracja ta polega na wyszukiwaniu przypadków chaosu, dezercji, niesubordynacji, niesnasek, błędów. Taki opis, tendencyjnie wybierający tylko niektóre fragmenty złożonej mozaiki i zakłamujący rzeczywistość szczególnie leży na sercu tym wszystkim, którzy starają się pomniejszyć zdolności Polaków do prowadzenia własnego państwa i dokonywania wielkich przedsięwzięć o historycznej doniosłości.
Tego, co zdarzyła się w sierpniu 1920 r. nie należy traktować jako cud, tylko logiczną konsekwencję, która jednak wcale nie musiała zaistnieć. Wolna Polska miała ledwo kilkanaście miesięcy, kształt większości granic nie był wciąż ustalony. Ziemie nasze składały się z trzech różnych zaborów, które dopiero trzeba było scalić. Kraj był zniszczony Wielką Wojną, której okropieństw nie pamiętamy tylko dlatego, że zostały przykryte przez dopust drugiej wojny. Niedługo wcześniej toczyliśmy walki z Niemcami, Czechami, Ukraińcami, Litwinami, Rosjanami, a przed tymi wszystkimi zmaganiami ziemie polskie nie należały do najbogatszych i najbardziej zindustrializowanych w Europie. Tymczasem prowadzenie wojny wymaga nie tylko silnej, uzbrojonej i wyszkolonej armii. Wymaga też całego zaplecza – sprawnego państwa z administracją, przemysłem, transportem, łącznością, organizacją społeczną, finansami. Polacy mieli kilkanaście miesięcy, aby ex nihilo wskrzesić swoje państwo, którego nie mieli przez 123 lata. Nie było w Polsce nikogo, kto pamiętałby niepodległą Rzeczpospolitą. Wszystkiego musieliśmy nauczyć się sami, i dokonaliśmy tego, niemal wyłącznie własnymi siłami. To odróżnia tamtą od dzisiejszej wojny, którą toczy Ukraina z potężniejszym sąsiadem, że oni mają wydatną pomoc zachodnich potęg, do której i my się mocno przykładamy. Jest to pomoc bardzo konkretna i wymierna, i trudno się spodziewać, aby bez tej pomocy Ukraina była w stanie oprzeć się inwazji i zachować niepodległość.
Czytaj także: Realizm, wojna, imperium
W 1920 r. my walczyliśmy z tym samym wrogiem, ale nie mieliśmy takiej pomocy. Ówczesne mocarstwo światowe, pełniące tę samą rolę, co dziś Stany Zjednoczone, czyli Imperium Brytyjskie, kierując się swoją odwieczną zasadą równowagi sił nie chciało dopuścić do dalszego osłabienia Niemiec. Dla nich niepodległe państwo polskie stanowiło zachwianie europejskiej równowagi sił, dlatego Brytyjczycy zwalczali Polskę, wspierając politycznie Rosjan. Niemcy, odwiecznie wrodzy wobec polskich dążeń dążyli do likwidacji Rzeczypospolitej, traktując ją jako „bękarta Traktatu Wersalskiego”, państwo sezonowe, które niechybnie upadnie. Pozwoliłoby im to odzyskać utracone ziemie i na nowo połączyć Prusy Wschodnie z resztą Niemiec. Nie do przecenienia były też kwestie ambicji urażonej pruskiej buty. Czechosłowacja, rządzona przez prezydenta Masaryka również była niechętnie nastawiona do Polski z powodu konfliktu o Śląski Cieszyński. Litwini z powodu aspiracji do Wilna i obaw o kulturową i polityczną dominację Polski woleli zawrzeć porozumienie z bolszewikami, niż sojusz z nami. Ukraińcy dążyli do stworzenia swojego państwa, którego terytorium częściowo pokrywało się ziemiami, które dla nas były oczywiście polskie. Jedynie z Rumunią nie toczyliśmy wojen i sporów granicznych.
Przemysł istniejący na ziemiach odrodzonej Rzeczypospolitej był stosunkowo słaby, niejednorodny, niekompatybilny, spustoszony w wyniku Wielkiej Wojny. Nie mieliśmy własnych zakładów zbrojeniowych, a dostawy materiałów wojennych były blokowane przez strajki robotników, organizowane w całej Europie przez sowieckich agentów pod hasłem „ręce przecz od kraju rad”. Gdańscy dokerzy odmówili rozładunku statków z materiałami dla Polski, a portu w Gdyni jeszcze nie było. Mimo tych przeszkód rozładowaliśmy statki bez urządzeń portowych, za pomocą łodzi. Sprzyjała nam Francja, ale w owym czasie była to pomoc bardziej polityczna, niż militarna. Wspomogli nas Węgrzy, przysyłając tak potrzebną amunicję. Tak skomplikowane było więc tło, na którym rozgrywał się jeden z największych dramatów w historii człowieka, a który Europa Zachodnia postanowiła spokojnie przeczekać, gardząc naszym narodem, który walcząc o swe własne przetrwanie, przy okazji uratował ją przed czerwonym stosem.
Czytaj także: Okupacja unijna i co dalej
W maju ruszyła wyprawa kijowska, której cel był bardziej polityczny, niż militarny, skierowany na budowę niepodległego państwa ukraińskiego. Po początkowych sukcesach polskiej inicjatywy ruszyła rosyjska ofensywa z kierunku białoruskiego, znad Auty i Berezyny, kierująca się na Warszawę. Siły polskie na tym odcinku nie były w stanie zatrzymać ataku. Istniała wówczas prawidłowość, że strona atakująca zawsze ma przewagę w początkowym stadium ataku. Dowództwo polskie zarządziło odwrót na całej linii. Próbowano zmontować skuteczną obronę na linii Niemna i Szczary, potem na linii Bugu, jednak bez powodzenia. Cofał się cały front. Sowieci uruchomili swoją propagandę i agentów w Polsce, w celu wzniecenia strajków i protestów ludności. Jednocześnie na konferencji Ententy w Spa Anglicy próbowali nas zmusić do tak daleko idących ustępstw, że w praktyce oznaczało to poddanie się sowietom. Nastroje w delegacji polskiej były tak minorowe, że premier Grabski podpisał wszystko, w nadziei, że uratuje to chociaż kadłubową niepodległość. Na szczęście Naczelnik Państwa odrzucił porozumienie w Spa, zdymisjonował Władysława Grabskiego i powołał rząd obrony narodowej z premierem Wincentym Witosem.
Wydawało się, że los nowo wskrzeszonego państwa polskiego jest już przesądzony. W łonie najwyższych władz wojskowych i państwowych powstały konflikty, zaczynał szerzyć się defetyzm, przedstawicielstwa dyplomatyczne opuszczały Warszawę, wybuchały strajki. Jednak nuncjusz apostolski ksiądz arcybiskup Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI pozostał. Okazało się, że więcej do zwycięstwa nie trzeba. Gdy bowiem cyniczni obserwatorzy spisali Polskę na straty, bywalcy salonów wśród dystyngowanej paniki zwyczajnie brali tyłki w troki, a ludzie małej wiary jedno, co potrafili robić to dygotać ze strachu, naród nie zawiódł swoich własnych nadziei. Wezwani do obrony ojczyzny Polacy czasu wojny zamienili lemiesze na pałasze. Inteligencja, szlachta, studenci, uczniowie, skauci, sokołowcy, peowiacy, członkowie różnych partii ruszyli bronić swojego państwa. Wielka nadzieja komunistów – robotnicy i chłopi, ten proletariat Rzeczypospolitej, stan trzeci, gdzie indziej ścinający królów, plądrujący dwory, mordujący księży, gwałcący zakonnice – tu z błogosławieństwem swych kapłanów zakasał rękawy, splunął w spracowane dłonie i tak, jak ruszał do codziennej pracy dla chleba powszedniego, tak chwycił krzepko oręż, by przegnać precz swego największego wroga – bezbożną, wielogłową, czerwoną bestię, chciwą krwi i pożogi.
Czytaj także: Utopia w praktyce, czyli totalitaryzm w walce z religią
Wielkie były nadzieje sowietów na pokonanie Polski. Zdawało się im, że Polska już leży zniewolona u ich stóp. Byli pewni, że armia jest w rozsypce, że morale upadło, panuje chaos i Wojsko Polskie nie stawi im zorganizowanego oporu. Byli też pewni, że społeczeństwo polskie, wcześniej poddawane komunistycznej propagandzie sercem jest po stronie bolszewików. Srogie ich czekało rozczarowanie. Polskie władze bezpieczeństwa wyłapały wszystkich znacznych agentów bolszewickich w Warszawie, społeczeństwo nie dało się oszukać propagandzie i wybrało swoje własne państwo zamiast komunistycznego raju, a opór wojsk polskich stężał i stał się skuteczny. Jednocześnie dzień i noc trwała praca najtęższych umysłów, analizujących sytuację strategiczną i wyciągających wnioski. Dowództwo polskie potrafiło dostrzec i wykorzystać błędy przeciwnika, wyzyskując jednocześnie swoje własne atuty. Spostrzeżono bardzo korzystną dla nas sytuację na południu, między wojskami Tuchaczewskiego, starającymi się obejść Warszawę od północy, a armią Jegorowa, stojącą pod Lwowem. Kreślono plany, ale też potrafiono zmieniać je szybko, wraz z fluktuacją okoliczności. Gdy bolszewicka ćma, pijana już powodzeniem, dysząca żądzą mordu, gwałtu i grabieży przestała patrzeć, co ma z tyłu i z boku, dowództwo nasze wydawało rozkazy i szykowało manewr w wielkim stylu.
Najpierw 1 Armia generała Latinika powstrzymała natarcie Rosjan pod Zegrzem i Radzyminem. Następnie 5 Armia Generała Sikorskiego wykonała zwrot zaczepny znad Wkry, zaskakując wroga. Operacje to pozwoliły zająć siły i uwagę Rosjan. Jednocześnie trwały nasze manewry po liniach wewnętrznych. W ciągu dwóch dni część naszych dywizji, walczących pod Warszawą została w tajemnicy przed wrogiem przerzucona na południe, nad Wieprz, co wymagało wielkich zdolności organizacyjnych i logistycznych. Wróg nie dostrzegł zagrożenia, toteż wyprowadzone 16 sierpnia uderzenie znad Wieprza uzyskało wielkie powodzenie, tak, że armie sowieckie szturmujące Warszawę, aby uniknąć całkowitego pogromu zmuszone zostały do odwrotu, coraz bardziej chaotycznego, obracającego się w klęskę. Obrona Warszawy i manewr znad Wieprza przekształciły się w pościg za uchodzącymi sowietami. Bitwa była wygrana. Nasze powodzenie zostało jeszcze potwierdzone Bitwą pod Komarowem i Operacją Niemeńską.
Zmagania militarne Bitwy Warszawskiej nie zasługują na miano cudu. Wygrana była logicznym skutkiem szeregu przyczyn. Wśród nich pewną rolę odegrał, jak zwykle, przypadek i wojenne szczęście, ale główna zasługa leży w ludziach, którzy potrafili zbudować państwo, stworzyć armię, zaplanować działania, dostosować je do zmiennych okoliczności, wykorzystać okazje, wyzyskać słabości i błędy przeciwnika, maksymalnie spożytkować zasoby własne. Należy też mieć na uwadze istotne okoliczności. Nasze państwo dopiero co powstało, nie mieliśmy przemysłu, ziemie nasze były objęte Wielką Wojną, byliśmy ubodzy, nie mieliśmy potężnych sojuszników, za to potężnych wrogów, a większość naszych granic nie była bezpieczna. Walczyliśmy z największym państwem świata, uzbrojonym w zbrodniczą ideologię, która potrafi uwieść i upoić miliony.
Czytaj także: Rewolucja jako kontra
Przed nami kolejna przełomowa bitwa w dziejach świata, porównywalna co najmniej z Bitwą Warszawską. Globalna władza, będąca emanacją tej samej siły, która stworzyła bolszewików, mająca ten sam cel, co oni, czyli panowanie nad światem skoncentrowała swoje hufce i zmierza do decydującej bitwy. Stawką są nie tylko ciała wolnych ludzi i ich byt materialny, ale przede wszystkim ich dusze. Ofensywa idzie bowiem tą właśnie drogą: poprzez podbój dusz, a więc odebranie rozumu i skrępowanie woli globalna władza dąży do absolutnego panowania nad światem materialnym. Póki co narody dopiero zaczynają się orientować, że w ogóle toczy się wojna przeciwko nim. To tak, jakby znad Niemna i Szczary ruszał kolejny etap wrogiej ofensywy, a ludzie w ogóle nie wiedzieli o istnieniu wroga i trwającej wojnie. I tak, jak na początku sierpnia 1920 r. zwycięstwo wydawało się niedosiężne, a wielu było pewnych przegranej, tak samo jest i dziś. Ci, co już się zorientowali, że trwają zmagania zwykle albo truchleją ze strachu, albo wykonują chaotyczne, nieskoordynowane ruchy, bez znaczenia strategicznego. Tymczasem my, wiedząc o nadchodzącej bitwie, musimy powtórzyć to, co po klęsce Powstania Styczniowego zrobiła grupa świadomej inteligencji i duchowieństwa. Dzięki swej pracy zmienili bezkształtne masy chłopstwa i robotników w naród, świadomy swych interesów, jedności i wiary. Dziś, po klęsce II Wojny Światowej i okupacji, po 45 latach jawnej komuny, po 34 latach komuny niejawnej, która bodaj największe spustoszenia w duszach dokonała, należy się otrząsnąć z niemocy i podjąć intensywną pracę nad świadomością dusz, żebyśmy mogli wygrać nadchodzącą bitwę. Potrzebne nam są trzy cechy psychiczne, odpowiadające trzem cnotom ewangelicznym: Wiara, Wiedza i Wola, w tej właśnie kolejności. Wiara w Boga w Trójcy jedynego i w Jego prawa; Wiedza, czym jest globalna władza, czego chce, jak działa i jak ją pokonać; Wola, żeby wcielić te zamiary w czyn. Wiarę pobudzić trzeba w sobie rozumem w odpowiedzi na łaskę Bożą. Wiedza stąd się bierze, że rozum chce ją odszukać, przyjąć i wyciągnąć wnioski. Wolę działania należy pobudzić w sobie świadomą decyzją. Co do nas, Wiedzą chętnie służymy, bo jest to treścią naszej misji. Co do Wiary i Woli, te już zależą od Waszych wyborów, drodzy Czytelnicy.