W komunizmie zwierzęta, podobnie zresztą, jak ludzie nie mają lekko. W Chinach za rządów Mao niepowodzenie programu Wielkiego Skoku doprowadziło między innymi do wielkiego głodu. Władze winą za swoje absurdalne pomysły obciążyły wróble, których apetyt na ziarno miał doprowadzić do żywnościowej katastrofy. Postanowiono więc bohatersko zwalczyć plagę wróbli, włączając w to całe społeczeństwo. W efekcie w latach 1958 – 1960 wytępiono większość małych ptaków na terenie całego kraju. Poskutkowało to rzeczywistą tym razem plagą szarańczy, pustoszącej pola, i jeszcze większym głodem. Aby odbudować równowagę biologiczną sprowadzano później całe pociągi wytępionych gatunków.
Postępowy Zachód nie może być gorszy w krzewieniu nowoczesnego komunizmu. Należy wskazać jakiegoś wroga ludu, na którego skieruje się gniew współczesnych hunwejbinów, czyli wszelkiej maści aktywistów. Na razie takim wrogiem stają się koty (felis catus). Eksperci z Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody uznali to zwierzę za gatunek inwazyjny. Coraz częściej można też spotkać opinię, że kot jest odpowiedzialny za znikanie innych gatunków, na które poluje, czyli małych ssaków i ptaków. Obrońcy praw zwierząt mają więc ambiwalentny stosunek do kota. Z jednej strony jest to, bądź co bądź zwierzę (cztery nogi dobrze, dwie nogi źle), lecz z drugiej strony uznany został za nemezis innych gatunków. To przekłada się na swoistą schizofrenię wobec kociaków wśród kadr komunistycznej rewolucji. Oto więc modne jest wśród nowoczesnych feministek mieć kota zamiast męża i dzieci, a jednocześnie bojownicy przyrodozwierzęcy traktują go prawie tak samo, jak człowieka, czyli jako gatunek wrogi, godzien wytępienia. Wydaje się, że jest głębsze dno tej niechęci. Jak powszechnie wiadomo, felis catus jest zwierzęciem inteligentnym i niezależnym. Tam, gdzie mieszka kot, to ludzie są mu podporządkowani, a nie na odwrót.
Postępowy świat ma więc problem, jak traktować koty. Pojawiają się jednak na horyzoncie zdarzeń jaskółki postępu. Australia, od dawna zmagająca się z kocią plagą, co jakiś czas stosuje zakazy poruszania się kotów na określonym terytorium lub w określonym czasie. Ostatnio do awangardy globalnego postępu postanowiły dołączyć władze powiatu Walldorf w kraju związkowym Badenia – Wirtembergia. Na mocy decyzji tamtejszego landrata wprowadzono zakaz poruszania się kotów na części obszaru powiatu. Oficjalnym powodem jest ochrona dzierlatki zwyczajnej (galerida cristata) z rodziny skowronków. Koty nie mogą wychodzić z domów od kwietnia do końca sierpnia. Zakaz ma trwać przez kolejne 3 lata. Za naruszenie aresztu domowego właściciel kota zapłaci grzywnę w wysokości 500 euro. Za zbrodnię zabójstwa lub zranienia ptaka grozi nawiązka w wysokości 50000 euro (pięćdziesięciu tysięcy euro). Ptakobójstwo nie popłaca. To jednak i tak łagodniej, niż w Kodeksie Hammurabiego, gdzie obowiązywała twarda zasada „oko za oko, ząb za ząb”. Niemcy zawsze były postępowe.
Po pierwsze, sytuacja ta wydaje się absurdalna niczym skecze Monty Pythona. Brytyjscy komicy jednak, mówiąc kolokwialnie, robili sobie jaja, a tu mamy poważnych urzędników, używających przymusu państwowego. Tam był celowy absurd, a tu jest realna rzeczywistość, obowiązujące prawo, naliczane kary finansowe. Jednocześnie znając twórczość pythonów, trudno oprzeć się wrażeniu, że owi urzędnicy też ją poznali i stwierdzili, że fajnie by było zrobić tak naprawdę. A oto jeden z licznych pythonowskich wzorców postępowej współczesności.
Po drugie, jakoś nie słychać głosów oburzonych obrońców praw zwierząt, nikt ważny w postępowym świecie nie przejmuje się kocią psychiką, a Parlament Europejski nie uchwala rezolucji przeciwko Niemcom za naruszanie praworządności względem kociej mniejszości. Jeden powód podany został powyżej. Drugi jest natury politycznej. Z założenia żaden przepis, uchwalony przez jakikolwiek niemiecki organ stanowiący prawo nie może naruszać praworządności, ponieważ to właśnie Niemcy ją określają. Ciekawe swoją drogą, czy zasada ta zadziałałby, gdyby powrócono do ustrojowej praktyki obozowej.
Po trzecie, jakiż tam musi panować porządek, że oni są w stanie śledzić koty na ich ścieżkach. Jakież to wspaniałe systemy inwigilacji i kontroli muszą tam mieć, że uchwalają przepis, zabraniający poruszania się zwierzątek o długości 30 cm, i mają nadzieję go wyegzekwować pośród pól, łąk i lasów. Jeśli są w stanie to robić, to kontrola ruchu organizmów ludzkich nie nastręczy im żadnych trudności. Pytanie, co następne – a może zakaz wychodzenia z domów jednostek bez określonej dawki, lub posiadających nieuznawane przez postępową władzę poglądy. Wszak i jedno, i drugie może zagrażać aktualnej definicji bezpieczeństwa.
CZYTAJ TAKŻE: Inżynierowie świata i ich pomysł na edukację
Po czwarte wreszcie, można się zaśmiewać z nieskuteczności takiego zakazu, myśląc, że wprawdzie jest możliwe trzymanie w zamknięciu domowych pieszczochów, ale nie da się opanować populacji prawdziwych, dzikich twardzieli. Tu będą ścigać ludzi z kotami i wlepiać im kary, a dachowce i tak zrobią, co zechcą. Ale zaraz, zaraz, śmiech zastyga na ustach. Czy jesteście pewni, niefrasobliwi szydercy, że tam są jeszcze dziko żyjące koty? Że wolno tam żyć bez zezwolenia systemu? Że władza, która pozwala sobie na takie kary za naturalne kocie instynkty, nie przewidziała tego wprzódy, i nie usunęła tych, którzy mogliby łamać nowe prawa? Zostawiam to pytanie w zawieszeniu, ja nie wiem.
Wiem natomiast, że w państwie, które trzyma koty w areszcie za to, że są kotami, ludzie nie mogą liczyć na lepsze traktowanie. Parafrazując napis na bramie dantejskiego piekła, porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy do Europy federalnej wchodzicie.
Źródło zdjęcia: https://www.flickr.com/photos/53887959@N07/4985384216, licencja CC BY-SA 2.0