Media XXI wieku to największe masowe narzędzie ogłupiania ludzkości w historii świata. Zachodnie społeczeństwa zdają się być tego w zdecydowanej większości nieświadome, żyjąc w głębokim przekonaniu, że media w państwach demokratycznych nigdy swojego ulubionego demosu nie ośmielą się okłamać i zmanipulować.
W III RP dominują w przekazie medialnym trzy największe telewizje dysponujące lojalnymi „ośrodkami wsparcia” w postaci zaprzyjaźnionej prasy, radia oraz portali internetowych (często należących do tych samych podmiotów). Nie ma w Polsce i na świecie żadnych mediów, które nie pozostawałyby pod czyimiś wpływami i zapewniały stuprocentowo obiektywny i prawdziwy przekaz. Wpływy te, bywają zresztą często dość mocno zdywersyfikowane, tworząc jednakże swoisty system naczyń połączonych.
Z jednej strony istnieje zjawisko wpływów politycznych, które z łatwością możemy zaobserwować w Polsce, gdzie dwie największe stacje telewizyjne reprezentują de facto narrację dwóch największych obozów politycznych. Z drugiej strony znaczący wpływ na media mają przedstawiciele tzw. wielkiego kapitału.
Są to poszczególne wielkie korporacje, potężne instytucje międzynarodowe czy nawet całe gałęzie danego przemysłu. To one bowiem pompują w media największe pieniądze i to od nich media są często całkowicie uzależnione, gdyż wycofanie ich wsparcia finansowego mogłoby doprowadzić wiele z nich do bankructwa.
Podam tutaj pierwszy z brzegu przykład, który na własne oczy każdy może zobaczyć włączając telewizor. Bloki reklamowe są dzisiaj zdominowane przez treści o charakterze medyczno-farmaceutycznym. Wielominutowe sekwencje składają się zazwyczaj z reklam produktów na wzdęcia, hemoroidy, grzybicę stóp i paznokci, środków na ból gardła, kaszel, katar i wątrobę. W spotach zawsze gwarantowana jest stuprocentowa skuteczność danego preparatu co potwierdzają autorytety wyjątkowo sztucznie grających aktorów przebranych za lekarzy. Reklamy te oczywiście nie pojawiają się w środkach masowego przekazu przypadkowo, a media nie dopuszczają koncernów na antenę z troski o stan naszych jelit czy paznokci. Za czas antenowy ogromne pieniądze płaci wszechpotężny dzisiaj przemysł farmaceutyczny. Jeżeli ponad 50% treści reklamowych pochodzi z kieszeni tego właśnie przemysłu (a jest to szczególnie w przypadku telewizji bardzo prawdopodobne), media te stają się poprzez uzależnienie od finansowej kroplówki niewolnikami koncernów. Nie mogą więc reagować na jakiekolwiek nadużycia związane z działalnością danego przemysłu, bo w ramach „solidarnego” bojkotu mogłyby w bardzo krótkim czasie radykalnie zubożeć lub w ostateczności przestać istnieć.
Rzecz ma się podobnie z wpływami zagranicznymi, które w Polsce po 1989 roku przybrały rozmiary na kontynencie europejskim niespotykane. Podczas gdy w państwach Europy Zachodniej istnieją regulacje ograniczające zagranicznemu kapitałowi możliwości wejścia na rynek medialny (np. w Niemczech inwestycje obcego kapitału w przestrzeń medialną podlegają kontroli rządowej. Jeżeli obce udziały przekroczą w danej spółce 10% z automatu do akcji wkracza z kontrolą Ministerstwo Gospodarki i Technologii), w naszym kraju zjawisko to jest całkowicie powszechne, a społeczeństwo szkodliwości tego stanu rzeczy zdaje się w ogóle nie dostrzegać. Ba, niektórzy nawet dali sobie wmówić, że jest to zjawisko pozytywne.
Podobnie bowiem jak w przypadku koncernów farmaceutycznych, gdy uzależniona od nich telewizja nie będzie w żaden sposób podejmować działań, które temu przemysłowi mogłyby zaszkodzić, jeżeli telewizja uzależniona jest od kapitału niemieckiego, amerykańskiego, rosyjskiego czy obojętnie jakiego, nie będzie ona w żaden sposób szkodziła wizerunkowi państwa, którego interesy na obcym terytorium reprezentuje, a może za to z łatwością, bo wykorzystując polskojęzyczne dziennikarskie prostytutki, wtłaczać ludziom do głów propagandę sprzeczną z racją stanu Państwa Polskiego, bezczelnie nazywając ją „całą prawdą, całą dobę”.
Ludzie pozbawieni podstawowej wiedzy na temat sposobu funkcjonowania mediów kreują swoje opinie najczęściej w oparciu o porównania. Odkąd PiS przejął w Polsce władzę i uczynił z TVP swoją skrajnie sprymityzowaną tubę propagandową na wzór północnokoreański, wytworzyła się na polskim rynku medialnym sytuacja, którą wcześniej obserwować można było w bardzo ograniczonym stopniu jedynie w obszarze prasy. Oto nagle po wielu latach dominacji na rynku medialnym przekazu liberalno-lewicowego wyłania się przekaz konkurencyjny, który bez zbędnego kamuflażu ustawia się w opozycji totalnej do przekazu dominującego. Pomijam wszelkie analizy typu „czy to dobrze, czy to źle”, jakimi jedne i drugie media chętnie ludzi mamią. Istotne jest tutaj bowiem zupełnie coś innego. Polska „wojna” medialna w gruncie rzeczy narzuca społeczeństwu fałszywą perspektywę.
Po 1989 roku media w Polsce zdobyły całkiem spore zaufanie części społeczeństwa. Nie było to spowodowane tym, że media te tak sumiennie zapracowały sobie na wiarygodny wizerunek. Społeczeństwo żyjące przez prawie pół wieku w ciągłej nieufności do mediów będących pod całkowitą kontrolą komunistycznego reżimu instynktownie uwierzyło, że jeżeli skończył się komunizm to skończyły się też media, które kłamią. Zmiana w sposobie postrzegania mediów (a szczególnie zwracam tutaj uwagę na telewizję) wynikała więc z prostego zestawienia porównawczego, w którym media komunistyczne reprezentowały zło, a media demokratyczne siłą rzeczy musiały reprezentować dobro. Podobne zjawisko medialnego dysonansu poznawczego powstało po roku 2015.
Ludzie, którzy są święcie przekonani, że Telewizja P (reprezentująca zło) kłamie, utwierdzają się w przekonaniu, że Telewizja N (reprezentująca dobro) mówi prawdę. Podobnie też ludzie bezgranicznie wierzący w to, że przekaz Telewizji P to prawda objawiona, żyją w przekonaniu, że przekaz Telewizji N to kłamstwo absolutne.
Naturalnie taki sposób postrzegania medialnej rzeczywistości przez obie grupy jest błędny. Jak łatwo wykazać poprzez najprostsze analizy codziennych serwisów informacyjnych, praktycznie niemożliwe jest znalezienie pojedynczej informacji, która przez jedną i drugą telewizję nie zostałaby w jakikolwiek sposób zmanipulowana (nie wspominając już o perfidnych kłamstwach wytworzonych na potrzeby własnego obozu politycznego). Niemniej długotrwały stan takiej polaryzacji medialnej wzmaga stan polaryzacji społeczeństwa, a dzieje się to przecież w okolicznościach całkowicie irracjonalnych. Zjawisko „fanatyzmu” politycznego w Polsce jest bowiem bardzo silnie związane z „fanatyzmem” medialnym, a istnienie tego drugiego zjawiska jest w linii prostej rezultatem braku wystarczającej wiedzy społecznej w zakresie funkcjonowania świata medialnego.
Istnieje jeszcze jeden mechanizm, którego przeciętny wyborca w systemie demokratycznym nie bierze pod uwagę. Jest to system rządowych dotacji dla prasy ukryty w formie reklam wykupowanych przez spółki skarbu państwa. W gruncie rzeczy wystarczy pójść do kiosku i przejrzeć jakąkolwiek gazetę prorządową, aby bardzo szybko zorientować się, że zajmujące często kilka stron materiały reklamowe w danej gazecie to przede wszystkim reklamy spółek skarbu państwa. Tylko co w tym patologicznego – zapytać mógłby przypadkowy wyznawca formacji rządzącej? Czy Orlen lub PGNiG nie mają prawa do tego, aby wykupować przestrzeń reklamową w dowolnej gazecie?
Tak jak już wspomniałem, spółki skarbu państwa służą w tym procesie za „przykrywkę”. Dziwnym trafem, wykupują one zawsze przestrzeń reklamową tylko lub przede wszystkim w tych gazetach, które aktualnie rządzącej partii są najbardziej przychylne.
Za rządów Platformy Obywatelskiej wielomilionowe dotacje spadały z nieba na prasę o charakterze liberalno-lewicowym (z „Gazetą Wyborczą” na czele). Dzisiaj, za rządów Prawa i Sprawiedliwości, pieniądze publiczne może bez końca przejadać redaktor Sakiewicz z „Gazety Polskiej” (co zresztą czyni chyba całkiem sumiennie). Jego gazeta w 2021 wzbogaciła się w ten sposób o 14,84 mln zł, a jeszcze więcej otrzymały „Sieci” braci Karnowskich – 26 mln zł.
Dotacje rządowe (bo nie ma sensu określać tego procederu inaczej) dla prasy uruchamiają więc pewien skrajnie patologiczny proces, jakże sprzeczny z ideą tzw. „wolnych mediów”, którą mordę wyciera sobie demoliberalny salon – uzależniają prasę od pieniędzy rozdysponowywanych przez czynniki rządowe. Oczywiście nie wykluczam, że nadworny pitbull Prawa i Sprawiedliwości, redaktor Karnowski (obojętnie który) czy niewychodzący z ekranu telewizora wspomniany wyżej redaktor Sakiewicz uprawiają tę swoją siermiężną pro-PiSowską propagandę, bo w gruncie rzeczy ślepo w tę partię wierzą. Niemniej jednak jeżeli wyobrazimy sobie, że budżet danej gazety prorządowej uszczupliłby się o te łatwe miliony spływające pod postacią reklam na skutek zmiany władzy, logiczną konsekwencją byłaby natychmiastowa i bolesna redukcja apanaży całych redakcji.
Spłacanie „długu wdzięczności” wobec obozu rządzącego najbardziej uwidacznia się w okresie „kotła” przedwyborczego. Wówczas to prorządowe jaczejki propagandowe atakują ze szczególną zaciętością wszystko i wszystkich, którzy stanowią dla partii-matki zagrożenie. Partia-matka musi bowiem za wszelką cenę władzę utrzymać, ponieważ jej oderwanie od koryta przyniosłoby opłakane skutki dla budżetów gazet prorządowych. Stąd też czasami zaobserwować można zjawisko gdy prasa, której na co dzień zdarza się nawet raz na jakiś czas rząd skrytykować celem kreacji wizerunku prasy „niepokornej i niezależnej”, gdy tylko przychodzi do kwestii „rozstrzygnięć ostatecznych” stwierdza, że owszem – ta partia zdradziła ideały, rozkradła co się dało i generalnie wszystkich zawiodła, ale przecież tamci są jeszcze gorsi, więc idźcie i głosujcie, ale się nie cieszcie.
Żeby nie było, że uwziąłem się tutaj na jedną stronę to spieszę z przypomnieniem, że system dotacji patologizuje w stopniu nie mniejszym media opozycyjne. Zajadłość i bezwzględność ataków jakie czynniki tego typu przypuszczają na stronę przeciwną bardzo często narusza fundamentalne standardy etyki dziennikarskiej. Mówiąc wprost – świnie, aby dorwać się do koryta gotowe popełnić są każde świństwo. Stąd żenujące ataki personalne, ohydne kłamstwa i manipulacje. Od wyników wyborów zależy bowiem czy następne 4 lata trzeba będzie przebiedować bez rządowych dotacji, czy może uda się wyrwać stołki „tamtym”, a wtedy i byle redaktor po ogólniaku będzie za swoje gadzinowskie wypociny pławił się morzu nigdy niekończących się pieniędzy publicznych.
To zjawisko nie dotyczy tylko i wyłącznie prasy. Podobnie sytuacja ma się z telewizją czy radiem publicznym. Kogo zatrudniają będące w posiadaniu władzy stacje telewizyjne i radiowe? Naturalnie propagandyści mediów publicznych nie biorą się znikąd. Są to przede wszystkim osoby w mniejszym czy większym stopniu powiązane z układem rządzącym — publicyści zaprzyjaźnionych dzienników i tygodników, przed którymi nagle otwiera się szansa na dorobienie się pieniędzy o jakich do tej pory mogli jedynie pomarzyć.
Nikt nie chciałby więc tracić wypłaty na poziomie 500 tysięcy złotych miesięcznie za krytykę obozu, któremu się zaprzedał. Skoro już się sprzedał raz to sprzedawać może się i bez końca, a 500 tysięcy złotych miesięcznie zmieni się w 6 milionów złotych rocznie.
Stąd też zjawisko dziennikarzy „niezależnych” i „niepokornych”, którzy swoją „niezależność” i „niepokorność” jakoś szybko zatracają, gdy okazuje się, że obóz aktualnie rządzący dokonuje takich czy innych przekrętów, forsuje kretyńskie prawo czy robi inne durne rzeczy. Wówczas swoją „niezależnością” i „niepokornością” gotowi są wszystko heroicznie przemilczeć, a nawet jeszcze to postępowanie uzasadnić moralnie…
W Toruniu na jednym z murów przy Szosie Lubickiej widniał przez 40 lat duży, zapisany drukowanymi literami napis TV KŁAMIE. Rok temu mur usunięto i napis zniknął. Warto jednak tę starą ludową prawdę zachować w pamięci, bo nadal jest i jeszcze długo będzie aktualna. I nie odnosić jej jedynie do jednej strony politycznego sporu. Media mainstreamowe tak już po prostu mają, że reprezentują interesy wszystkich… z wyjątkiem obywateli.