Mit polskiego stulecia

9 maja 2023

9 maja Rosjanie świętują zwycięstwo nad Niemcami w II wojnie światowej. W okolicach tego dnia na terenie Polski zawsze zwiększają swoją aktywność środowiska prorosyjskie, rusofilskie, powielając mity o wyzwoleniu Polski. Czas wojny ukraińsko-rosyjskiej i powstanie „Ruchu Antywojennego” w Polsce sprawiają, że rusofile rozochocili się do prowadzenia własnej intensywnej i krzykliwej narracji w internecie.

Niniejszy artykuł stanowi kontynuację moich rozważań z lutego – dlatego najlepiej przeczytać najpierw artykuł Realizm, wojna, imperium.

Zanim jednak przejdę do dalszych rozważań podkreślę jedną rzecz – mój stosunek do rosyjskiej kultury, rosyjskiego narodu oraz rosyjskiego państwa jest różny. Rosyjska kultura rozumiana jako dzieła Dostojewskiego, Czajkowskiego czy Szostakowicza to arcydzieła i jestem ich entuzjastą. Do narodu rosyjskiego mam stosunek ambiwalentny – szanuję to, że dalej mają jakąś imperialną wolę i są narodem mimo wszystko wytrwałym, ale właśnie – co jest powiązane ze stosunkiem do rosyjskiego państwa – państwo jest wyrazem woli politycznego istnienia, a co jest powiązane z faktem, że Rosjanie nie porzucili dążeń do bycia mocarstwem i imperium – traktuję ich jako naszego wroga.

Zarys historyczny stosunków polsko-rosyjskich

Kamraci, Komarenko, profesor Wielomski, doktor Sykulski, Marcin Rola, Sebastian Pitoń, Piotr Panasiuk, Król Lechii Sandżaja, Jachacy, Praca Polska i tak można by wymieniać dalej – wszyscy mają jeden mianownik – sieją defetyzm i uprawiają mniej lub bardziej oczywistą i bezpośrednią rusofilię. Niektórzy wprost mówią o wyzwoleniu Polski przez żołnierzy spod czerwonej gwiazdy i powielają narrację o potrzebie denazyfikacji świata, inni wchodzą na wyżyny intelektualne rozprawiając o politycznym realizmie. 9 maja to idealny dzień by wskazać jednoznacznie, że:

Polska i Rosja od pięciu wieków są w nieustannym sporze. Sporze prowadzącym nas w każdym stuleciu do walki na śmierć i życie o dominację w Europie Wschodniej. Państwo polskie i rosyjskie nie mogą istnieć jednocześnie jako dwie potęgi, bez podporządkowania sobie jednej przez drugą. Jesteśmy skazani na permanentną rywalizację i wojny, co wynika z naszego położenia.

Polskie „Lebensraum” i rosyjskie „Lebensraum” ze sobą kolidują. Historycznie sięgaliśmy daleko za Bug, bo za Dźwinę i Dniepr. Rosyjskie imperium z kolei sięgało Łaby. Zauważalny jest konflikt interesów. Jednym okresem względnego pokoju był okres PRL, gdy ustanowiono „przyjaźń między narodem polskim a narodem rosyjskim”, ale cóż to była za przyjaźń? Moskwa trzymała Warszawę pod butem. Wniosek z tego jest prosty – pokój może zaistnieć gdy Rosjanie sobie podporządkują Polaków, lub… Polacy podporządkują Rosjan.

Za początek tej rywalizacji pomiędzy Polską a Rosją uznaję XVI wiek, a konkretnie nałożenie się na siebie dwóch wydarzeń – powstanie Unii Lubelskiej oraz panowanie cara Iwana IV „Groźnego”. Rosjanie parli ku miastom portowym położonymi nad niezamarzającymi zimą wodami Morza Bałtyckiego. Był to zwiastun nadchodzącego okresu licznych wojen między Polską a Rosją o dominację w Europie Wschodniej. Zarówno my jak i Rosjanie, staraliśmy się wykorzystać wszelkie korzystne okoliczności do osłabienia rywala. Wiek XVII to okres licznych wojen nie tylko z Rosją, bo też ze Szwecją i Turcją Osmanów. W tym wieku popełniliśmy też błąd pozwalający na sformalizowanie się unii personalnej między Brandenburgią a Prusami, który ostatecznie okazał się dla nas tragiczny w skutkach. Wskutek osłabienia wojnami siedemnastego stulecia oraz coraz bardziej niewydolną formą rządów, podczas gdy ościenne mocarstwa kształtowały nową formę monarchii – monarchię absolutną – staliśmy się państwem podatnym na wpływy, co postanowili wykorzystać uzdolnieni przywódcy Rosji jak car Piotr I oraz caryca Katarzyna II. W wieku XVIII staliśmy się państwem zdanym na łaskę sąsiadów – co zakończyło się zaborami. Dziewiętnaste stulecie zaczęliśmy u boku Rewolucyjnej Francji i Napoleona licząc na pogrzebanie zaborców i odzyskanie niepodległości. Francja ostatecznie przegrała, a Polska została podzielona pomiędzy zaborców – ustanowiono namiastkę polskiej państwowości zwaną Królestwem Polskim u boku Rosji i przez nasze ziemie przetoczyły się dwa narodowowyzwoleńcze zrywy. W XX wieku, w roku 1918 odzyskaliśmy niepodległość na 21 lat – wrogiem naszej niepodległości stale była Moskwa, która podporządkowała nas sobie kolejny raz w wyniku II wojny światowej. W roku 1989 zerwaliśmy się ze smyczy Moskwy, ale nie wykorzystaliśmy szansy do pójścia własną drogą i szybko z wręcz uśmiechem na ustach staliśmy się zależni politycznie od Zachodu w podobnym wymiarze co byliśmy zależni od Wschodu.

Czytaj także: Co nam dał Krzysztof Karoń

(Nie)polski realizm

Zwolennicy wskazanych wyżej „realistów” lubią podkreślać, że Litwa, Białoruś, a także Ukraina okupują polskie ziemie – chodzi o Kresy Wschodnie. Zapominają jednak, że wyżej wymienione 3 państwa nie zabrały nam ich w wyniku prowadzonych przez nie działań wojennych, ale przez działania Moskwy. Federacja Rosyjska jest sukcesorem Związku Radzieckiego, istniejące w 1939 Białoruska oraz Ukraińska SRR (później jeszcze Litewska SRR) nie były niepodległymi i suwerennymi bytami. Nawoływanie do zajęcia Lwowa i Wołynia obecnie również wyklucza się z narracją o budowaniu „Ukropolin” – skoro tak bardzo ci ludzie obawiają się powstania tego mitycznego Ukropolinu to dlaczego postulują zajęcie zachodnich ziem Ukrainy i wcielenie ich wraz z milionami obywateli tego państwa? Czy wówczas takie rozszerzenie granic nie byłoby najbardziej transparentnym krokiem ku budowie koszmaru rusofili? Brauniści na warunki polskie przekładają hasła stosowane kilka lat temu w kontekście napływu imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu – wówczas było „stop islamizacji Europy”, a obecnie „stop ukrainizacji Polski” – jednakże Ukraińcy nie są żadnymi najeźdźcami. Uciekają do nas przed Rosją i jeśli kogoś za ten napływ należy winić to nie Ukrainę, lecz właśnie Rosję.

Następnym absurdem jest stwierdzenie, że lepiej byśmy wyszli na opuszczeniu NATO i przeprowadzeniu rozbiorów Litwy, Białorusi oraz Ukrainy razem z Rosją. Pozytywów takiego rozwiązania nie widać, ale wad jest mnóstwo. Przeprowadzenie rozbiorów tych państw z Rosją sprawiłoby izolację na arenie międzynarodowej, a także przysporzyło nam kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt milionów (zależy od granicy) jawnie wrogo nastawionych wobec nas przedstawicieli trzech narodowości zdeterminowanych do walki z nami. Istnienie tego państwa byłoby zależne tylko i wyłącznie od Rosji, która by nas sobie podporządkowała „pomagając” utrzymać porządek i stanowiąc jedynego silnego partnera na arenie międzynarodowej, z którym moglibyśmy w takiej sytuacji prowadzić jakiekolwiek relacje. Powtórzyłaby się historia z XVIII wieku gdy Rosja bez użycia siły czyniła Rzeczpospolitą Obojga Narodów coraz bardziej zależnym od siebie państwem, gdyż my byliśmy słabi i coraz bardziej niezdolni do samodzielnej egzystencji.

To by nie zrealizowało naszego interesu narodowego czy państwowego w żadnym ich znaczeniu. To by pomogło tylko i wyłącznie Rosji, która by wykorzystała sytuację do przesunięcia strefy wpływów i ustanowienia zachodniej granicy na Odrze. To jednak nie dziwi ze strony „realistów”, którzy decydują się na wyżyny własnego intelektu i ich chcą zabłysnąć myśląc „globalnie” – czyli tworząc porządek świata w oparciu o koncert mocarstw – czyli wyłonienie kilku państw z prawami do ich własnych stref wpływów – a reszta nie miałaby prawa do budowania własnej potęgi.

Polski realizm nie powinien wpisywać się w rozważania betonu-teoretyków stosunków międzynarodowych, którzy snują różne scenariusze rywalizacji pomiędzy Stanami, Rosją i Chinami o wpływy na świecie, ale skupić się na Polsce. W tej sytuacji, nasz realizm powinien skupić się na wyrównaniu potencjału Niemiec i ograniczenia im możliwości zdominowania naszego regionu Europy, a przy tym na osłabieniu, a nawet zniszczeniu rosyjskiej państwowości, która stanowi dla nas aktualnie o wiele większe zagrożenie niż Niemcy.

„Realiści” wynoszący Rosję na ołtarze nie dostrzegają również faktu, że rosyjskie działania od lutego 2022 roku odbudowały pozycję Stanów Zjednoczonych w Europie. Od lat 90. XX wieku NATO poszukiwało dalszego sensu istnienia i z biegiem czasu, dalszy sens istnienia tego sojuszu bywał coraz częściej kwestionowany. Państwa w Europie zaczęły prowadzić politykę zbrojeniową z nastawieniem, że wojny już prawdopodobnie nigdy nie będzie i obecnie w Europie prawie nikt nie byłby gotowy do wielkiej wojny. Skutkiem inwazji Rosji na Ukrainę jest odbudowa pozycji Stanów Zjednoczonych, która potrwa zapewne kolejne kilka dekad. Ci co walczą z NATO i dominacją Stanów na świecie, aktualnie powinni wręcz modlić się o upadek Rosji, gdyż to wydarzenie doprowadzi do kolejnego rozprężenia w Europie i Waszyngton przestanie być aż tak bardzo potrzebny – nie ma wroga w Europie – nie ma zagrożenia.

Czytaj także: Baza i nadbudowa

Risorgimento, krew i żelazo

Droga do zbudowania polskiej potęgi nie leży na trupie Ukrainy, Białorusi i Litwy, ale na trupie Rosji. Rosja to anty-Polska, a Polska to anty-Rosja. Bez względu jakie barwy przybierze Rosja – carskie, bolszewickie, autokratyczne, demokratyczne, czy jakiekolwiek inne – będzie ona wroga Polsce. Wynika to ze wspomnianej wyżej kolizji naszych historycznych wpływów w Europie – nasz wschód to rosyjski zachód, my sami zresztą należymy do rosyjskiego zachodu. Konsekwencją tego jest trwająca od pięciu wieków walka.

Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze i Estończycy razem stanowią około 100 milionów ludzi. Jest to siła liczebnie wyprzedzająca Niemcy i nie posiadająca dużej straty wobec Rosji. W pojedynkę wypadamy o wiele gorzej – łatwiej nas podporządkować, a ostatecznie mierzymy się z podobnymi zagrożeniami. Aktualna wojna ukraińsko-rosyjska, zwłaszcza jeśli się przedłuży, stworzy dla nas szansę zacieśnienia współpracy, a nawet stworzenia fundamentów pod wytworzenie neosłowiańskiej (uzupełnionej o Bałtów) tożsamości.

Niemcy pozbawieni Królewca nie stanowią dla nas zagrożenia militarnego. Wspomniany przeze mnie wcześniej błąd tj. dopuszczenie do unii między Brandenburgią a Prusami, jest bezpośrednią przyczyną naszych wszystkich konfliktów z Niemcami po kilkusetletnim spokoju na zachodniej granicy wskutek pokonania Zakonu Krzyżackiego. Królewiec to przyczynek parcia Niemców na wschód – czyli na nasze ziemie – od XVIII wieku. Utrata tych ziem przez Niemcy wskutek II wojny światowej, a także wysiedlenie Niemców z „Ziem Odzyskanych”, położyła kres zagrożeniu militarnemu ze strony tego państwa. Mogą oddziaływać na nas wyłącznie ekonomicznie, co nawet w przypadku posiadania przewagi przez jedną ze stron, jest bronią obusieczną. Ta sytuacja może zostać porównana do zawarcia małżeństwa pośród rodów arystokratycznych – bo tak wypada przez interesy, chociaż miłości tu z żadnej ze stron nie ma.

Stosunki rosyjsko-niemieckie również nie są jakąś wielką przyjaźnią. Niemiecki imperializm od XIX wieku coraz bardziej zmierzał ku parciu na wschód, a więc nie tylko przeciw Polsce, ale głównie przeciw Rosji. Dlatego też Niemcy zmierzyli się z Rosjanami w obu wojnach światowych, a pakt Ribbentrop-Mołotow przetrwał wyłącznie niespełna 2 lata.  

Realiści najchętniej by stworzyli „mocarstwo”, które by się przerodziło w przerośnięty bantustan w sercu Europy na łasce Rosji, „krwią i żelazem” – odbijając Kresy i przesuwając granice być może trochę poza nie. Takie rozwiązanie by nas uczyniło jednak państwem, co wspomniałem wcześniej, na łasce Rosji, co jest sprzeczne z interesem narodowym jak i interesem państwowym (chyba, że zbieżne z interesem państwa rosyjskiego).

Zdecydowanie bardziej pożądane byłoby przeprowadzenie neosłowiańskiego risorgimento – czyli zjednoczenia tych ziem na tożsamości antyrosyjskiej. Tak jak Mosley proponował paneuropę trzeciej drogi, stwierdzając, że europejskie państwa narodowe nie są w stanie rzucić osobno wyzwania Stanom oraz Rosji, tak i należy nadać wymiar alternatywny idei jagiellońskiej, bo my nie jesteśmy w stanie samemu rzucić wyzwania Rosji. Obszar między Niemcami a Rosją powinien być objęty naszą „doktryną Monroe”, stać się naszym „Grossraum”, w którym to my jesteśmy siłą przewodnią, a Niemcy, Rosjanie, czy Anglosasi nie powinni na niego oddziaływać i w jego losy ingerować. My nie jesteśmy ani Zachodem ani Wschodem. Jesteśmy sercem Europy. To na zachód od nas leżą Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone, a na wschód Rosja i Chiny. Obszar ten powinien być wolny od demoliberalnego uniwersalizmu oraz quasi-eurazjańskiego postkomunizmu opartego na rządach skorumpowanych oligarchów trzymanych na wątłych filarach – jak w Rosji na micie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Utkwienie w formie państwa narodowego pozbawionego ambicji imperialnych lub chociaż przewodnich dla regionu uczyni nas zależnym bytem od innych i wówczas rzeczywiście będziemy stale rozgrywani przez Waszyngton, Brukselę, Moskwę czy Pekin. Będziemy jednym z pionków na szachownicy mocarstw. A gra nie polega na pozostaniu pionkiem, lecz awansowaniu do roli gracza i dysponowania na szachownicy własnymi pionkami.

Wojna rosyjsko-ukraińska pokazuje, że Francja oraz Niemcy nie rozumieją specyfiki naszego regionu. Nie rozumieją stosunku do Rosji naszego, Bałtów czy Ukraińców, co nie wynika z naszego zacietrzewienia rusofobią, jak to implikują nam realiści, ale po prostu drogi kolizyjnej jaką my i Rosjanie mamy. Analogicznie, my możemy stale mówić o zacietrzewieniu rusofilią w Berlinie i Paryżu. Jeśli zdamy się na Paryż i Berlin, będziemy rozgrywani. Dlatego tak ważne jest wybicie się na lidera regionu i zrównoważenie potencjału ekonomicznego, ludnościowego i politycznego Niemiec.

Niemcy w regionie Europy Wschodniej szukają sojusznika z reguły doraźnie, bo wobec regionu mają mniej lub bardziej sprecyzowane plany z dominacją Berlina. Francuzi z kolei szukają sojusznika. Stąd też Niemcy znaleźli doraźnie sojusznika w postaci ZSRR w latach 1939-1941, a Francuzi, bez względu na opcję polityczną, mogą zostać określeni mianem prorosyjskich. Francuzi widzą swoją strefę wpływów w innym obszarze świata, dlatego zdają się na wschodzie Europy na najsilniejszego, a więc na Rosję. Zrzucenie Rosji z pozycji najsilniejszego w regionie by położyło kres francuskiej rusofili i związało Francję z nami, tak jak obecnie z Rosją.

Wybicie się na lidera regionu jak i dążenia do zacieśnienia współpracy z Polską jako siłą przewodnią oraz dążenia imperialne wymierzone w Rosję są tak ważne. Neosłowiańskie Grossraum obejmujące Ukrainę, Białoruś, republiki bałtyckie z siłą przewodnią – Polską – stanie się siłą równoważącą i definitywnie blokującą niemieckie wpływy oraz realizacją naszej powinności dziejowej, jaką jest dominacja w Europie Wschodniej.

Problem insurekcjonizmu

Wszelkiej maści polityczni rupieciarze skoligowani ze środowiskami konserwatywnymi lubią zarzucać Polsce bycie „podpalaczem Europy”, który to obala tradycyjny porządek i służy Anglikom lub Francuzom. Insurekcjonizm historycznie był jednak wypadkową tego, że znaleźliśmy się pod zaborami i szukaliśmy sojuszników będących rywalami naszych zaborców. Z tego tradycyjnego porządku i tak nam wiele nie wynikło. Poza tym, autor jako zdeklarowany nacjonalista, uważa, że nacjonalizm powinien porzucić konserwatywną perspektywę i zerwać z rupieciarskim przywiązaniem do Ancien Regime oraz monarchii. Nacjonalizm powinien być rewolucyjny i ludowy – inaczej nie będzie go wcale. Insurekcja nie powinna być wyłącznie kojarzona z liberalizmem, lecz należy nadać jej nacjonalistyczny wymiar.  

Środowiska, o których w tekście mowa, lubią podnosić, że Amerykanie dążą do podporządkowania świata i niesienia ideologii demoliberalizmu powiązanej z kapitalizmem oraz prawoczłowieczyzmem w każdy zakątek świata. Jest to prawda i amerykańska dominacja doprowadza do zatarcia się tożsamości narodowych w Europie, co jest efektem procesów globalizacyjnych w strefie euroatlantyckiej. Jednakże z drugiej strony przeciwstawia się Ameryce Rosję i jej dążenia do wielobiegunowości, która to w ich przekonaniu filarem ideologicznym nie jest. „Ruski Mir”, tak jak cała Rosja Putina, nie jest zbudowany na solidnych filarach ideologicznych, ale wielobiegunowość świata, o jaką zabiega Rosja, nie wynika z jej dobroci, lecz jest jedną z prób odzyskania przez Moskwę statusu supermocarstwa.

Rosja Putina także zaczyna popadać w antyzachodni amok. Jak przez cały okres rządów Putina, Moskwa starała się stać częścią Zachodu, tak na przestrzeni ostatnich lat przeszła w skrajnie antyzachodnią retorykę, nie prezentując dla narodowego, czy szerzej prawicowego, punktu widzenia sensownej alternatywy. Rosja uprawia prymitywną antyfaszystowską propagandę odnosząc się bezpośrednio do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, powołuje brygady międzynarodowe odnoszące się do komunistycznych jednostek z czasów hiszpańskiej wojny domowej. Starała się także zdestabilizować Polskę i Litwę przy wykorzystaniu napływowej ludności murzyńskiej oraz arabskiej jesienią 2021 roku. Rosja stara się ukazać jako obrońca tradycyjnych wartości, tym samym wysyła do mordowania przedstawicieli białego europejskiego narodu, jakim są Ukraińcy, Azjatów z głębi Rosji, a także prowadzi ochotniczą rekrutację na Bliskim Wschodzie i Afryce. Mniejszości etniczne i narodowe, ludność napływowa z Azji Centralnej oraz wyznawcy islamu sprawiają, że Moskwa niczym nie różni się od Paryża czy Berlina pod tym względem. Rosja w żadnym aspekcie Europy oraz cywilizacji Białego Człowieka nie chroni i nie ma zamiaru jej chronić. Rosjanie lubią krzyczeć, że NATO okrąża Rosję, tymczasem w ostatnich latach rosyjska aktywność na Bliskim Wschodzie i Afryce pokazuje, że Rosja analogicznie chce okrążyć Europę.

W sytuacji, gdy Europa po 1945 zachorowała na wirusa demoliberalizmu, potrzebna jest iskra, która wyprowadzi Europę z mroku i przywróci jej należne miejsce w świecie. Europocentryzm jest efektem tego, że szczyt rozwoju ludzkości jest wypadkową przodownictwa Europy w rozwoju. Szczyt cywilizacji europejskiej to szczyt ludzkości. Propaganda rosyjska trafia też na podatny grunt, głównie państw w Afryce, w których stara się wzbudzić nastroje antyeuropejskie podkreślając obecność struktur euroatlantyckich gdziekolwiek na świecie jako kontynuację kolonializmu i tendencji europocentrycznych. Odpowiedzią na wirus demoliberalizmu nie są obce oraz wrogie cywilizacje (i do tego grona należy włączyć również Rosję, która przez azjatyckie wpływy jest Europie obca). Chorego należy wyleczyć, a nie go dobić – co proponują rusofile prosząc Rosję, Chiny oraz muzułmanów o ratunek.

Europa jest kontynentem wielu narodów. Wiele tych narodów posiadało w historii własne imperia i miały duży wpływ na historię. Idąc od zachodu na wschód można wskazać Portugalczyków, Hiszpanów, Francuzów, Anglików, Holendrów, Włochów, Niemców, Szwedów, Polaków i Rosjan. Jesteśmy narodami drapieżników, ale współcześnie jesteśmy drapieżnikami pozbawionymi kłów i pazurów, przez co w Europie trwa walka o to, komu one szybciej odrosną i je zaprezentuje. Obecnie najbliżej tego jest Rosja, która chociaż od ponad 14 miesięcy tkwi w 3-dniowej operacji specjalnej, właśnie wojną może doprowadzić do odbudowy własnej pozycji. Rosjanie chociaż ponoszą duże straty to dalej posiadają duże możliwości do odbudowania potencjału sprzed wojny w przeciągu kilku lat. Liczba ludzi, którzy w trakcie tej wojny przewiną się przez okopy również sprawi, że Rosja będzie dysponowała doświadczoną w walce na froncie kadrą oficerską oraz szeregowymi. Tego aktualnie nie posiada NATO, co sprawi, że Rosja może uzyskać przewagę.

Wskutek kształtujących się zagrożeń, pojęcie insurekcji, do którego prawicowe środowisko ma stosunek ambiwalentny, może zyskać na nowym znaczeniu – jako iskry rozświetlającej mrok nad Europą, jako światopoglądowe tchnienie nie tylko w polski naród, ale nawet w Europę, sił, które przywrócą w nas wolę do realizacji historycznego przeznaczenia.

Pacyfizm i wojna

Środowiska „politycznego realizmu” w Polsce polubiły wymachiwać kartą antymilitaryzmu i pacyfizmu. Całkowicie pomijając fakt, że wojna w realizmie w stosunkach międzynarodowych stanowi jedną z metod kreowania nowego porządku. Chociaż w sumie zdają sobie z tego sprawę, nawołując do rozbioru Europy Wschodniej wraz z Rosją i popierając „krucjatę przeciw Zachodowi” prowadzoną przez Rosję. To też świadczy o tym, że ten pacyfizm i nastroje antywojenne są szatami zdobiącymi rusofilię.

W każdym stuleciu prowadziliśmy jakąś wojnę z Rosją. To, że w XXI wieku dojdzie do kolejnej wojny między Polską a Rosją to nie jest kwestia „czy?”, lecz „kiedy?”. Rusofile lubią wymachiwać „chorobą rusofobii” w Polsce, podkreślać, że elity III RP wzbudzają nienawiść do rosyjskiego narodu, ale w Rosji jest dokładnie to samo, o ile nie bardziej natężone. Po rozpoczęciu „operacji specjalnej” Rosjanie w badaniach wskazali Polskę jako następny cel „denazyfikacji”. Miedwiediew na twitterze pisze, że jesteśmy Rosji niepotrzebnym państwem, a ochotników walczących po stronie Ukrainy należy eksterminować. Grozili nam przywódcy separatystycznych republik w Donbasie, ale też Kadyrow. Rosyjska propaganda stale ukazuje Polskę jako państwo wrogie Rosji. Między Warszawą a Moskwą istnieje trwały antagonizm, który cyklicznie doprowadza do wojen.

Relacje pokojowe z Rosją są niemożliwe, bo Rosja wobec nas zawsze wystąpi z pozycji siły i potraktuje jak psa, którego może przypiąć na łańcuchu do budy i się nad nim pastwić głodząc go czy bijąc. Pokojowe i przyjazne relacje z Moskwą są wtedy gdy Rosja trzyma nóż na polskim gardle.

Obecna Rosja jest najsłabszą formą państwowości rosyjskiej od kilku wieków, ale dalej jest wystarczająco silna, by stanowić dla nas zagrożenie. Zaangażowanie w pomoc Ukrainie nie było wyjściem przed szereg, ale realizacją naszego interesu. Wojna z Rosją jest nieunikniona, ale obecnie toczy się nie na naszej ziemi i nie giną nasi ludzie. Kupujemy sobie czas na modernizację i rozbudowę sił zbrojnych, które będą zdolne do odstraszania, a nawet pokonania Rosji. Pisałem to już w lutym, więc mogę tylko się powtórzyć, że triumf Rosji nie pomoże nam w jakimkolwiek aspekcie. Graniczymy z Rosją na tę chwilę przez Obwód Kaliningradzki, ale Białoruś została praktycznie zwasalizowana przez Rosję i los Mińska jest w pełni zdany na wolę Moskwy. Włączenie Białorusi do Rosji to kwestia kilku lat i prawdopodobnie zależy od tego jak długo utrzyma się jeszcze Łukaszenka, którego władza jest i tak iluzoryczna. Podporządkowanie sobie Ukrainy przez Rosję by wywołało szereg konsekwencji dla naszego stylu życia i gospodarki – gdyż by zwiększyło jeszcze bardziej nakłady na armię oraz doprowadziło pewnie do przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej. To by stworzyło także strefę zgniotu w naszym kraju między Zachodem a Wschodem. Byłoby jeszcze więcej jednostek NATO i stalibyśmy się jedną wielką bazą wojskową, w którą byłoby wycelowane mnóstwo rakiet – ale od tego by zależała nasza egzystencja. Alternatywą by pozostało rozbrojenie i kapitulacja przed Rosją bez walki, ale nie jest to postawa jaką kiedykolwiek powinniśmy przyjmować, gdyż byłaby to rezygnacja z naszych dążeń mocarstwowych.

Spoglądając na historię – równowaga sił między Polską a Rosja występowała, gdy sięgaliśmy za Dźwinę i Dniepr. Zwycięstwo nad Rosją miałoby miejsce gdybyśmy sięgnęli Wołgi, bo to byłoby uderzenie w serce naszego wroga, kończące się jego pokonaniem. I wspólna strefa neosłowiańska obejmująca obszar między współczesnymi Niemcami a współczesną Rosją, byłaby w stanie do tego doprowadzić, niekoniecznie militarnie. Zduszenie Rosji doprowadzi do jej pęknięcia, a pozbawiając ją dostępu do mórz zablokujemy jej dążenia imperialne skierowane w nasz obszar. Pęknięcie Rosji nie jest naszym problemem, lecz Waszyngtonu i Pekinu, gdyż mogłoby zaburzyć porządek w Eurazji. Nie powinniśmy jednak się przejmować tym czy równowaga między USA a Chinami zostanie zaburzona. Na takie wyżyny intelektualne jakby to źle wpłynęło na porządek niech wchodzą wszelkiej maści „realiści” szkoły Mearsheimera i „polskiego Mearsheimera” – dra Sykulskiego. Mamy własny interes, który powinniśmy realizować, nie patrząc na to co pomyślą w Waszyngtonie i Pekinie. Polityczny realizm, który sprowadza się do zaspokojenia dążeń mocarstwowych kilku państw świata, odbiera prawo do budowania potęgi innym państwom, a wręcz odbiera im podmiotowość. A nasza droga do potęgi leży na trupie Rosji, a nie w koegzystencji z Rosją.

Wiązanie jakichkolwiek nadziei z Rosją na pokojowe współistnienie i sojusze jest wyrazem politycznej niedojrzałości. Popularyzacja geopolityki sprawiła, że jej entuzjaści przyjmują założenia wybranych teoretyków geopolityki jak dogmaty religijne i spoglądają na mapę świata wyłącznie uwzględniając uwarunkowania geograficzne, pomijając aspekt woli politycznej danego narodu, który wpływa w niemniejszym stopniu na jego dążenia i formę co położenie na globie. Dlatego też, spoglądając wyłącznie z punktu widzenia geograficznego, blok Berlin-Moskwa posiadałby bardzo duży potencjał i siłę, jest w rzeczywistości niemożliwe, gdyż strefy wpływów obu państw kolidują ze sobą i poza doraźną współpracą – ona się nie utrzyma. To samo dotyczy potencjalnego sojuszu Warszawy z Moskwą – geograficznie może być to atrakcyjne, ale politycznie by się skończyło trzymaniem przez Rosję buta na naszym karku.

Neosłowiańskie Grossraum, Neoslawia Trzeciej Drogi

Polska i Ukraina, a zwłaszcza Białoruś i republiki bałtyckie są za małe by samemu rzucić wyzwanie, wybić się na niezależność, przetrwać starcie (nie tylko militarne) z mocarstwami regionalnymi jak Rosja czy Niemcy. W naszym wspólnym interesie powinno być stworzenie obszaru zdolnego do możliwie jak największej autarkii pod przywództwem państwa o najsilniejszym potencjale ekonomicznym, politycznym i militarnym, rozumiejącym specyfikę Europy Wschodniej. Tym państwem jest oczywiście Polska.

Niewłaściwe z naszego punktu widzenia byłoby tworzenie dwóch przeciwstawnych sobie form państw – państwa narodowego oraz federacji (europejskiej) w naszej sytuacji, gdyż – nasze państwo narodowe jest lepszym wyborem niż demoliberalna federacja, ale państwo narodowe jest za małe do realizacji naszych celów. Państwa Europy Zachodniej zaczęły tworzyć państwa wielokulturowe w granicach państwa narodowego i jest to forma jak najbardziej szkodliwa. Państwo zamiast stanowić narzędzie do obrony tożsamości narodowej przyjmuje całkowicie obce etnosy doprowadzające do rozmydlenia tożsamości narodowej.

W przeciwieństwie do miksu Francuzów, Murzynów i Arabów lub Niemców Murzynów, Arabów i Turków, my, w Europie Wschodniej mamy podobną historię, bieżące problemy, kulturę. Więcej nas łączy niż dzieli.

W związku z tym musimy stworzyć sobie warunki do przetrwania i zabezpieczyć się przed zachodnim demoliberalizmem i wschodnią bezpłciową autokracją postkomunistycznych oligarchów. Oczywistym jest, że Projekt Neosłowiański powinien być naszym projektem, w którym to my stanowimy jego siłę przewodnią i pilnujemy go przed ingerencją sił zewnętrznych. Powinien być też zbudowany na zasadach pokojowego współistnienia, wzajemnego szacunku i przestrzegania granic wewnętrznych. Nowa koncepcja imperialna nie powinna stawiać Białorusinów, Ukraińców i Bałtów w roli obywateli drugiej kategorii i naszych wyrobników, gdyż potrzebujemy ich, a oni potrzebują nas.

Spolonizowanie tych narodów byłoby niezwykle trudne i by wywołało antagonizmy. W konsekwencji stworzyłoby grunt podatny na oddziaływanie zewnętrzne i stworzenie separatyzmów sprzyjających naszym rywalom. Współpraca i jednocząca nas antyrosyjskość podbudowana światopoglądem neosłowiańskim w dłuższej perspektywie czasowej mogłaby umożliwić stworzenie nadbudowanej tożsamości słowiańskiej konsolidującej trwale nasze siły.

Halford Mackinder powiedział, że kto panuje w Europie Wschodniej, ten panuje w Eurazji, a kto panuje w Eurazji, ten ma władzę nad światową wyspą, a w konsekwencji – panuje nad światem. Mackinder to geopolityk, do którego podchodzę sceptycznie, ale w tej myśli jest sens. O panowanie w naszym regionie walczymy nie tylko my i Rosja, ale także Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Stany Zjednoczone i niewykluczone, że z biegiem czasu dojdą Chiny. Aktualnie, nasza walka jest dość nieporadna i bardziej stanowimy narzędzie jednej ze stron niż podmiot w tej rywalizacji. Celem powinno być awansowanie z roli pionka do roli gracza. Gdy sami staniemy się graczem tej rywalizacji i ustanowimy dominację w Europie Wschodniej polegającej nie na podporządkowaniu naszych sąsiadów, ale współpracy z nimi i blokadzie wpływów obcych, może nie zyskamy władzy nad światem, ale staniemy się relewantną siłą w Eurazji i to my, a nie Rosja, będziemy równym partnerem dla Francji i Niemiec.

Droga do naszej potęgi leży jednak na trupie Rosji i jakiekolwiek negocjacje i pokojowe stosunki z tym państwem są możliwe wtedy gdy zostanie rzucone na kolana. Inaczej będzie stale spoglądało na nas z pozycji siły i chciało nas podporządkować. Dlatego naszą misją powinno być pokonanie Rosji rozumiane przede wszystkim jako jej rozpad i podporządkowanie naszym wpływom obszaru na zachód od Wołgi.

Gdy wydawało się, że nastał „koniec historii” – ostatnie 10 lat pokazywało w naszym regionie, że nadchodzi „koniec końca historii”. To tworzy dla nas szansę na kolejne zawalczenie o miejsce w świecie i historii i odbudowę tego co straciliśmy w XVIII wieku w całkiem nowym wymiarze. Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych rozwiązań i wielkich oraz odważnych ludzi myśli oraz czynu. Sytuacja dla Polski robi się korzystna i być może stoimy u progu nowego polskiego stulecia, w którym to my ostatecznie rozdamy karty. W tej sytuacji równie ważne jest stworzenie podstaw teoretycznych i filozoficznych, ale też przejście do czynu, by nie oddać demoliberałom lub chadekom i neokonserwatystom pola do ustanowienia ich porządku, bo zmarnują otwierającą się dla nas szansę – a kolejna nie wiadomo kiedy się pojawi. W tym celu potrzebny jest mit polskiego stulecia, który będzie stanowił filar naszej pozycji.