Niewydolność krążenia elit

7 września 2024

Na grafice wykorzystano kadr z archiwalnego zapisu filmowego z rozmów w Magdalence w roku 1989. „Selekcjoner” nowej elity III RP Czesław Kiszczak (z prawej) wznosi toast wraz z Adam Michnikiem i Lechem Wałęsą. Jest to symboliczny moment ustanowienia przyszłej elity III RP.

III Rzeczpospolita to niezdolne do prawidłowego funkcjonowania państwo, pogrążone w rozlicznych chorobach przewlekłych. Część z nich byłaby zapewne uleczalna, ale pacjentowi definitywnie brakuje woli do podjęcia leczenia. Jak mawia przysłowie: „ryba psuje się od głowy”, dlatego w pierwszej kolejności przyglądamy się właśnie głowie III RP, czyli jej elitom.

Diagnoza w tym przypadku jest bardzo prosta. Jest to głowa niezdolna do myślenia, ze względu na przewlekłą niewydolność krążenia mózgowego, spowodowaną niedrożnością naczyń doprowadzających krew do mózgu. Co to w praktyce oznacza?

Nie będę ukrywał, że inspiracją do zdiagnozowania tej przypadłości była dla mnie lektura rozważań Adama Doboszyńskiego na temat teorii autorstwa Vilfredo Pareto określanej mianem „krążenia elit”. Otóż zgodnie z tą teorią w każdym społeczeństwie, w każdej warstwie społecznej pojawiają się jednostki wybijające się zdolnościami, które we właściwie funkcjonującym państwie powinny mieć możliwość awansu społecznego i dołączenia do grona narodowej elity. Ta z kolei, na skutek ciągłego dopływu „świeżej krwi”, uzyskiwałyby ożywiający ją bodziec i właściwie wypełniałyby swoją rolę przewodnią w narodzie. Krew nie może jakkolwiek płynąć tylko w jedną stronę. Jeżeli jednostka przynależąca do elity zdegeneruje się, staje się dla elity tym, czym skrzeplina dla żywego organizmu – blokuje swobodny przepływ krwi, powodując szereg poważnych i nieprzyjemnych dolegliwości. W takiej sytuacji mózg przestaje funkcjonować prawidłowo, co przekłada się na zaburzenie funkcjonowania całego organizmu. Ignorowanie objawów prędzej czy później przynosi opłakane skutki. Udar niedokrwienny może przecież skutkować nieodwracalnym paraliżem, a nawet śmiercią.

Pareto dzieli elitę na dwie zasadnicze grupy: elitę rządzącą i nierządzącą (polityczną i apolityczną). Do tej drugiej zaliczamy jednostki cieszące się w społeczeństwie ze względu na swój zawód większą estymą i autorytetem. Są to (lub powinni to być) m.in. naukowcy, nauczyciele, lekarze, twórcy kultury, inżynierowie, duchowni. Naturalnie – jak zauważa Doboszyński – jest zjawiskiem bardzo częstym, że członkowie elity apolitycznej przenikają do elity politycznej, ale w wielu przypadkach kończy się to totalnym fiaskiem, gdyż nie zawsze ludzie apolityczni odnajdują się w specyficznych realiach polityki. Przykładów tego typu znaleźlibyśmy bez trudu bardzo wiele nawet na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. W tym tekście jednakże skupiamy się na elicie politycznej.

Polub nasz profil na Facebooku i śledź naszą działalność na bieżąco.

Elita polityczna III RP początkowo dzieliła się na dwie dominujące grupy: post-komunistyczną oraz post-solidarnościową. Grupy te ukształtowały się jeszcze w latach funkcjonowania PRL, a wydarzeniami sankcjonującymi ich rolę przewodnią w „nowym” ustroju były rozmowy w Magdalence w latach 1988–1989, odbywające się pod dyktando o wiele lepiej przygotowanej do niej strony komunistycznej. Kluczowa z punktu widzenia dalszych wydarzeń była eliminacja z rozmów o kształcie przyszłego ustroju tych działaczy solidarnościowych, którzy reprezentowali twarde stanowisko antykomunistyczne. Nic więc dziwnego, że zarówno w Magdalence, jak i przy okrągłym stole znaleźli się jedynie politycy reprezentujący stronę koncyliacyjną. Odpowiedzialny za ich dobór był przecież główny architekt „nowego” ustroju, czyli ówczesny minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, w tym przypadku pełniący rolę selekcjonera. Rdzeń „nowej” elity mieli w wizji Kiszczaka stanowić przede wszystkim ludzie bezpieczni z punktu widzenia PZPR, czyli tacy, którzy zagwarantują, że po ustrojowej transformacji nie dojdzie do rozliczenia zbrodni poprzedniego systemu: tajni współpracownicy służb bezpieczeństwa, osoby legitymujące się wieloletnią kolaboracją z systemem komunistycznym, byli działacze koncesjonowanych organizacji opozycyjnych jak m.in. składający się z wielu post-PZPRowców i dawnych „staliniątek” KOR.

Szczególnie ten ostatni przypadek powinien dawać do myślenia wszystkim zwolennikom narracji o cudownej i triumfalnej transformacji, która rzekomo odbyła się w sposób „spontaniczny”. Dlaczego komunistyczna władza tolerowała działalność „antykomunistyczną” osób, które teoretycznie mogły jej odebrać polityczne wpływy, a nie była już tak tolerancyjna choćby wobec antykomunistycznych kapłanów jak ks. Stanisław Suchowolec, ks. Stanisław Niedzielak (zamordowani w styczniu 1989 r.) czy ks. Sylwester Zych (zamordowany w lipcu 1989 r.)? Dlaczego szeregowi księża stanowili takie zagrożenie dla systemu, że trzeba było ich mordować, nawet gdy było już wiadomo, że system się wali, kiedy w tym samym czasie wyselekcjonowani opozycjoniści pili sobie wódkę z Kiszczakiem w iście braterskiej atmosferze?

Korzenie elity III RP wyrastają więc w linii prostej z PRL, a pamięć o tym powinna ułatwić nam zrozumienie, dlaczego zbudowano system, taki jaki zbudowano. Podział sceny politycznej pomiędzy post-komunę a post-Solidarność został ostatecznie zabetonowany zmianą ordynacji wyborczej w roku 1993. Oficjalnym powodem zmiany ordynacji i wprowadzenia 5-procentowego progu wyborczego był chaos i rozdrobnienie na polskiej scenie politycznej, które nastąpiły po wyborach w roku 1991. Jednakże to, do czego faktycznie doprowadziło wprowadzenie od razu tak wysokiego progu, to całkowite wyeliminowanie z czynnego życia politycznego małych, dopiero co organizujących się partii, stanowiących częstokroć przejaw odradzającej się po dekadach komunistycznego uwiądu samoorganizacji społecznej. Partie te w warunkach wczesnych lat 90. nie miały szans, by konkurować na uczciwych zasadach z dysponującymi rozbudowanymi strukturami i ogromnymi budżetami partiami post-komunistycznymi – SLD (PZPR) i PSL (ZSL). Mało kto o tym pamięta, ale w wyborach parlamentarnych z roku 1993 aż 4,7 mln z 13,7 mln wszystkich wyborców oddało głosy na partie, które nie przekroczyły progu wyborczego, a ponadto oddano aż 619 tys. (4,3%) głosów nieważnych. Oznacza to, że 37% wyborców nie miało swojej reprezentacji w polskim Sejmie! W rezultacie nowy Sejm składał się de facto jedynie z lewicy post-komunistycznej i lewicy post-solidarnościowej, a był to przecież Sejm, który odegrał kluczową rolę w kształtowaniu nowej konstytucji państwa. Ze świecą szukać w czasach współczesnych większej demokratycznej patologii niż to, co stało się w III RP w roku 1993, a jednak wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego, tylko dlatego, że odgórnie ustalona narracja przekonała ludzi, że taki rozwój wypadków był konieczny dla zapewnienia stabilizacji polskiemu parlamentaryzmowi.

Kolejną cezurą w historii elity politycznej III RP był rok 2005. Stary podział na post-komunę i post-Solidarność zastąpił podział na dwa główne obozy post-solidarnościowe: PiS i PO. Oficjalna narracja głosi, że był to podział wynikający z przyczyn ideowych. Jakkolwiek przeczą temu liczne przykłady przepływu polityków między jedną a drugą partią w pierwszych (i nie tylko) latach ich funkcjonowania, a nawet koalicja zawiązana przez nie na szczeblu samorządowym w 2002 roku. „Ideowy” podział pomiędzy PiS i PO wykreowano dopiero w późniejszym okresie na potrzeby bieżącej walki politycznej, wprowadzając społeczeństwo w stan politycznego amoku i pełzającej do dnia dzisiejszego wojny domowej między wykarmionymi wzajemną nienawiścią plemionami. W praktyce rządy zarówno jednej, jak i drugiej z powyższych partii realizowały ten sam program – stopniową dekonstrukcję państwa polskiego (2005-2023) i gwałtowną dekonstrukcję państwa polskiego (od 2023).

Ostatecznie przez te 35 lat istnienia III RP doszło do stopienia się elity post-komunistycznej z post-solidarnościową, czego świadectwem może być, chociażby aktualnie rządząca koalicja, składająca się z dwóch tworów post-solidarnościowych i dwóch tworów post-komunistycznych. Transfery pomiędzy partiami „liberalnymi” a „lewicowymi” stały się normą już dobre kilkanaście lat temu (symboliczną „fuzję” zapoczątkował w tym względzie Ruch Palikota). Patologie związane z niewydolnością krążenia elit dotykają dziś w takim samym stopniu wszystkich partii współtworzących i podtrzymujących system polityczny III RP, dlatego też zjawiska te można analizować zbiorczo. W roku 2024 mamy do czynienia z jedną, zabetonowaną i równie spatologizowaną elitą polityczną, bez względu na to, z jakiego politycznego skrzydła wywodzą się jej przedstawiciele.

Na podstawie obserwacji i analizy 35 lat funkcjonowania systemu demoliberalnego możemy stwierdzić, że krążenie elit politycznych w Polsce nie przebiegało, nie przebiega i nie będzie przebiegać prawidłowo. Wręcz przeciwnie – to, co powszechnie nazywamy „zabetonowaniem” systemu, pokazuje, że mamy do czynienia z tym samym co Pareto i Doboszyński opisywali jako „zahamowanie” krążenia elit. Zabetonowanie – podobnie jak zahamowanie – prowadzi bowiem do tego, że polska elita polityczna pozostaje praktycznie niewymienialna, bez względu na nawarstwiające się w jej obrębie procesy degeneracyjne.

Niemożliwe jest dzisiaj utworzenie niezależnej, obywatelskiej ani antysystemowej partii politycznej, która miałaby jakiekolwiek uczciwe szanse na wprowadzenie do elity politycznej III RP świeżej krwi – ludzi, którzy nigdy się w politycznym szambie III RP nie babrali. Dlaczego? Po pierwsze subsydiowanie partii z budżetu państwa tworzy przepaść finansową pomiędzy partiami systemowymi a tymi, które w nim nie uczestniczą. Po drugie partie systemowe mają swobodny dostęp do mediów, za pośrednictwem których mogą docierać do milionów potencjalnych wyborców. Partie pozasystemowe, aby zaistnieć na scenie politycznej, musiałyby w pierwszej kolejności posiadać własne media, gdyż niemożliwe byłoby dla nich przeniknięcie do mediów głównego nurtu. Bez tych dwóch fundamentalnych dla sukcesu politycznego czynników w systemie demoliberalnym – pieniędzy i mediów – nie jest możliwa żadna rywalizacja z systemową hydrą i nieustannie zadziwia mnie, jak pomimo ponad trzech dekad doświadczeń, wielu antysystemowych działaczy nie jest w stanie tej prostej prawdy pojąć. Zamiast nieustannie zakładać nowe partie, które często kończą swój żywot, zanim zdążą w ogóle wystartować w jakichś wyborach, w pierwszej kolejności należałoby zbudować porządne i trwałe struktury, zgromadzić kapitał oraz stworzyć skuteczny aparat propagandy. Przynajmniej tak nakazywałaby logika, ale być może to z nią właśnie miłośnicy strategii „pospolitego ruszenia” mają dzisiaj największy problem.

O błędach strategicznych polskiego antysystemu pisaliśmy więcej w tekście:
Czas nowego antysystemu

A co z Kukizem, Nowoczesną, partią Hołowni? – zapytałby przechodni pelikan – przecież to nowe partie, którym udało przebić się do parlamentu, czyż nie? Zwróćmy uwagę, że jednorazowe sukcesy wszystkich tych pojedynczych przedsięwzięć politycznych były możliwe tylko i wyłącznie dzięki bardzo dużej ekspozycji medialnej ich liderów (Kukiz) lub nachalnej i długotrwałej promocji w mediach głównego nurtu (Nowoczesna, Polska 2050). Kukiz posłużył jako użyteczne narzędzie mediów liberalno-lewicowych do odbierania potencjalnych głosów Andrzejowi Dudzie w roku 2015 (rykoszetem odbierając je i Komorowskiemu), a kiedy spełnił już swoją rolę, media o nim zapomniały i w przeciągu paru miesięcy jego poparcie zjechało o kilkanaście procent (choć należy uczciwie oddać, że była to jedyna na przestrzeni ostatnich lat inicjatywa polityczna, za pośrednictwem której w Sejmie pojawili się pojedynczy posłowie spoza układu – to, że część z nich się później sprzedała, to już inna sprawa). Polska 2050 i Nowoczesna otrzymywały za to ogromną ilość czasu antenowego w mainstreamie od samego początku swojego istnienia, a nawet jeszcze zanim zaczęły na dobre istnieć. W tych dwóch przypadkach wykorzystano też najprostszą metodę manipulowania opinią publiczną, a mianowicie manipulację sondażami. Jak inaczej można nazwać sytuację, w której nieistniejąca jeszcze partia, o której wyborcy nie mieli nawet okazji się dowiedzieć, otrzymuje nagle kilkanaście procent poparcia w sondażu, a jej liderzy z marszu stają się postaciami zapraszanymi do wszystkich mediów, choć przecież nie posiadają żadnej reprezentacji parlamentarnej? W przypadku Nowoczesnej pamiętam nawet sondaż, w którym partia ta nie miała jeszcze ustalonej nazwy (roboczo widniała jako „Partia Balcerowicza”), a już rzekomo chciało na nią głosować kilkanaście procent wyborców! Pytanie o to kto zlecał i sklecał te sondaże, pozwolą Państwo, pozostawię bez odpowiedzi.

Niemożliwość przeniknięcia do sfery elity politycznej w sposób alternatywny powoduje, że jedyną możliwością kariery politycznej w warunkach III RP jest dołączenie do istniejącej już systemowej partii politycznej, a im większa partia, tym większa szansa na przynoszącą profity karierę. Biorąc z kolei pod uwagę wodzowski model sterowania wszystkimi partiami systemowymi, preferowanym stylem zarządzania personalnego staje się selekcja negatywna. Z punktu widzenia partyjnych dyktatorów pożądani są przede wszystkim mierni, bierni, ale wierni. W autokratycznie zarządzanych partiach „demokratycznych”, jednostki wybijające się zdolnościami lub intelektem odbierane są przez autokratycznych liderów partyjnych jako zagrażające ich władzy. Jednostki takie nie są też mile widziane w partiach przez wszelkiego rodzaju „szychy” lokalne, bo i oni widzą w nich konkurentów. Stąd też nawet jeśli jakiś ideowy i szlachetny człowiek zaplącze się przez przypadek w partyjnych strukturach to, o ile sam nie zniechęci się swoją niemocą i zrezygnuje, albo zniechęcony swoją niemocą w końcu zegnie kark i ulegnie wszechobecnemu skurwieniu, prędzej czy później i tak zostanie z polityki wypchnięty. Jeśli dziwi kogoś nadal bezideowość PiSu i PO to właśnie w tym zjawisku powinien upatrywać tej bezideowości źródeł. Tam po prostu nie ma komu tworzyć idei, bo wszyscy ideowi ludzie już dawno temu wylecieli na zbity pysk.

W taki oto sposób scena polityczna III RP stała się areną, na której największe możliwości mają wszelkiego rodzaju pozbawieni kręgosłupa moralnego i poglądów karierowicze, którzy nie mają oporów przed wypełnianiem woli partyjnego wodza, byleby tylko zyskać jego przychylność i uzyskać szansę politycznego awansu. Schemat kariery w przypadku polityków wszelkich partii systemowych wygląda dziś bardzo podobnie – najskuteczniejsza droga wiedzie od partyjnej młodzieżówki, poprzez usłużne wykonywanie wszystkich poleceń w regionalnych strukturach partyjnych, aż po pokorne zapełnianie ostatnich miejsc na listach wyborczych swoim nazwiskiem, zbieranie podpisów i rozwieszanie plakatów. Po dobrych kilku latach tego typu upokorzeń wytrwały działacz partyjny w nagrodę za lojalność i udowodnienie swojej bezwarunkowej służalczości względem „góry”, otrzymuje miejsce „biorące”. Wówczas to wchodzi albo do którejś ze struktur samorządowych (np. do niepotrzebnego nikomu poza samymi politykami powiatu), albo (w przypadku partyjnych „pupilków”, czyli zazwyczaj najbardziej aroganckich buraków lub w wersji kobiecej agresywnych krzykaczek) do parlamentu.

W tym samym czasie, kiedy pasożyci rozpoczynają drogę na polityczne wyżyny, normalni ludzie, którzy faktycznie mogliby odgrywać w państwie rolę elity ze względu na realne kompetencje, które nabyli własnym wysiłkiem, zajmują się rzeczami produktywnymi z punktu widzenia społecznego, ale nie mającymi żadnego wpływu na rzeczywistość polityczną. Idą do pracy lub sami zakładają przedsiębiorstwa, zdobywają życiowe i zawodowe doświadczenie, zarabiają pieniądze i uniezależniają się w ten sposób od państwa. Partyjniacy przez ten sam proces nigdy nie przechodzą, gdyż już od czasów studenckich zajmują się przede wszystkim promowaniem swojej osoby i lizaniem dupy wyżej postawionym od siebie. Nie są zdolni do pracy pożytecznej, dlatego marzą jedynie o dorwaniu się do koryta – najpierw na poziomie samorządowym, a potem parlamentarnym. Politykowanie staje się ich jedynym źródłem dochodu – do niczego innego się przecież nie nadają – dlatego od utrzymania się przy korycie zależy poziom ich dalszej egzystencji. Taka sytuacja oczywiście podsyca wszelką skłonność do popełniania nikczemności, bo w przypadku politycznej porażki, politykierzy musieliby wreszcie zabrać się do roboty. Wielokrotnie zwracałem uwagę na to, jak wielkiemu obniżeniu pod względem intelektu i kultury uległ poziom polskiej debaty politycznej w przeciągu ostatnich 20 lat. Jest to logiczna konsekwencja powyżej opisanych zjawisk – jednocześnie z eliminacją z polityki jednostek myślących samodzielnie, niechętnych do podporządkowywania się woli partyjnego wodza, nastąpił przypływ politycznych zer na intelektualnym poziomie ameby, od których roi się w dzisiejszym Sejmie (co przy okazji stanowi silny argument za tym, aby liczbę mandatów poselskich radykalnie zmniejszyć – nie powinna ona wynosić więcej niż 200).

Paradoksalnie karierowiczów-pasożytów opisanego wyżej typu bardzo łatwo dałoby się wyeliminować z grona elity politycznej. Wystarczyłoby wprowadzić odpowiedni zapis konstytucyjny, który określałby warunki, które obywatel powinien spełnić, aby zostać posłem lub senatorem. W dzisiejszej konstytucji reguluje to Artykuł 99, który mówi:

  1. Wybrany do Sejmu może być obywatel polski mający prawo wybierania, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 21 lat.
  2. Wybrany do Senatu może być obywatel polski mający prawo wybierania, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 30 lat.
  3. Wybraną do Sejmu lub do Senatu nie może być osoba skazana prawomocnym wyrokiem na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego.

Po pierwsze należałoby więc podnieść minimalny wiek posła i senatora o 10 lat. Nie oszukujmy się – w dzisiejszym skrajnie zinfantylizowanym społeczeństwie mało kto dojrzewa przed 30. rokiem życia, a jedyni 20-latkowie, którzy mają czas na politykowanie, to dotowane przez globalne instytucje bezrobotne aktywiszcza. Po drugie należałoby wprowadzić dodatkowy wymóg – posłem lub senatorem może zostać jedynie osoba, która najpóźniej w dniu wyborów legitymuje się min. 10 lat weryfikowalnego doświadczenia zawodowego! (Osobiście dodałbym do tego jeszcze wymóg, że minimum 5 z tych 10 lat powinno zostać przepracowane w sektorze prywatnym, co gwarantowałoby, że kandydat na posła nabył realne doświadczenie i nie „przepasożytował” całego okresu swojej kariery zawodowej.) W polskim parlamencie, który pełni przecież wyjątkowo ważną dla funkcjonowania całego państwa funkcję ustawodawczą, powinni w pierwszym rzędzie zasiadać ludzie o bogatym doświadczeniu życiowym, rozumiejący rzeczywistość, a nie pajacujący odklejeńcy, partyjni karierowicze i dotowane przez globalistyczne fundacje aktywiszcza, których do parlamentu wybrał ktoś – na własne podobieństwo – reprezentujący równie wysoki poziom odklejenia od rzeczywistości.

Zjawisko krążenia elit w III RP nigdy w zasadzie nie funkcjonowało właściwie, co w pewnym sensie stanowi ustrojową spuściznę i kontynuację tradycji obowiązujących w PRL. Rok 1993 stanowił ostateczną blokadę uniemożliwiającą zaistnienie tego zjawiska na poziomie politycznym poprzez definitywne zabetonowanie systemu 5% progiem wyborczym. Wraz z upływem lat i obniżaniem się ogólnego poziomu kultury społeczeństwa, następowało także obniżenie poziomu kultury osobistej i intelektualnej elity politycznej. To z kolei doprowadziło do stanu, w którym brakujące wakaty zaczęły być uzupełniane przez jednostki o niskim poziomie kultury i skandalicznie niskim ilorazie inteligencji. Jednocześnie jest to przykład, który doskonale ilustruje całkowitą niezdolność systemu demoliberalnego do wyłaniania elity politycznej. W demoliberalizmie działa zasada, że im bardziej prymitywne stają się masy, tym bardziej prymitywne stają się jego polityczne elity. Jest to stan całkowicie odwrotny względem pożądanego – we właściwie funkcjonującym państwie i systemie, reprezentująca wysoki poziom elita, stwarza masom warunki do osiągnięcia wyższego poziomu rozwoju.

Wniosek jest więc taki, że jeżeli chcielibyśmy zapobiec dalszej degrengoladzie polskiej elity politycznej, musielibyśmy stworzyć taki system, który przynajmniej w pewnym stopniu wprowadzałby element zapobiegania przedostawania się do elity jednostek do tego niepowołanych, a z drugiej strony stwarzałby rzeczywiste wymagania względem tego, jakim dorobkiem trzeba się legitymować, aby do elity politycznej przynależeć.

Dzisiaj kryteria takie nie istnieją, dlatego do politycznej elity przenikają wszelkiego rodzaju miernoty – zarówno moralne, jak i intelektualne. Poza tym obowiązująca ordynacja wyborcza skutecznie uniemożliwia rywalizację w wyborach na równych zasadach kandydatów niezależnych (z wyjątkami na poziomie samorządowym), co powoduje, że jedyną dającą szansę na powodzenie drogą dołączenia do elity politycznej jest dołączenie do którejś z największych politycznych partii. Brak jakichkolwiek poza wiekiem wymogów względem potencjalnego przedstawiciela elity politycznej to absurd – nie jest to przejaw „demokratycznej” wolności i równości obywatelskiej. To przejaw narodowo-państwowego samobójstwa poprzez oddawanie steru nad państwem ludziom, którzy potrafią sterować jedynie swoimi własnymi politycznymi karierami.

Więcej refleksji na temat III RP w ostatnich artykułach:
Dlaczego nie należy obalać III RP
Czy warto bronić III RP?
Co po III RP?

Wesprzyj portal
Budujmy razem miejsce dla poważnej debaty o społeczeństwie i państwie polskim
Wesprzyj