„Propaganda istnieje wszędzie wokół nas i zmienia nasz sposób postrzegania rzeczywistości” – pisał już prawie 100 lat temu Edward Bernays. Jeżeli więc propaganda była „wszędzie” już sto lat temu, gdy większość współcześnie dostępnych mediów jeszcze nie istniała, to co takiego stało się, że społeczeństwa zachodnie XXI wieku pozbawione są świadomości tego, że każdego dnia partie polityczne, koncerny czy też banki toczą walkę o ich głosy, portfele i kredyty używając… technik propagandowych?
Za wielki sukces demoliberalizmu można uznać fakt, że społeczeństwom na szeroką skalę udało się wmówić, że zjawisko propagandy w systemie demokratycznym nie istnieje, gdyż „wolne i demokratyczne media” same doskonale potrafią zadbać o to, by do obywateli docierały rzetelne i prawdziwe informacje. Masy łatwo tym złudzeniom się poddają – nikt bowiem nie chciałby przyznać, że propagandzie ulega. Stąd też pojęcie propagandy na ogół kojarzy się z systemami totalitarnymi i autorytarnymi, a także – jak to szczególnie uwidoczniło się w ostatnich czasach – z politycznym wrogiem. Tak oto, choć społeczeństwo w swojej masie pod wpływem propagandy pozostaje w erze wszechobecnych mediów praktycznie przez cały czas swojej egzystencji (zgodnie z klasycznym propagandowym hasłem „cała prawda, całą dobę”), zdecydowana większość spośród „urabianych” nie potrafi nawet przyjąć do wiadomości, że ma na co dzień z jakąkolwiek propagandą styczność.
Nic więc dziwnego, że establishment, będący w dzisiejszych czasach na pasku wielkiej finansjery i potężnych koncernów, tak chętnie „fetyszyzuje” demokrację, gdyż „istotną cechą społeczeństwa demokratycznego jest świadome i inteligentne sterowanie zachowaniami oraz opiniami tłumu. Ci, którzy manipulują tymi zachodzącymi w społeczeństwie procesami, tworzą niewidoczny rząd sprawujący rzeczywistą władzę nad krajem. Rządzą nami – naszymi umysłami, upodobaniami i wyborami – ludzie, o których nigdy nie słyszeliśmy. Jest to logiczny skutek sposobu, w jaki ukształtowane jest społeczeństwo demokratyczne”.
Powyższy cytat dla przeciętnego demokratycznego odbiorcy brzmi zapewne niczym zalążek jednej z wielu absurdalnych teorii spiskowych. Słowa te nie są jednak wykwitem wyobraźni współczesnego „płaskoziemca”, a cytatem z książki Propaganda wspomnianego już wcześniej Edwarda Bernays’a, któremu ciężko zarzucić ignorancję w kwestiach, które z tak dokładnymi szczegółami potrafił opisać. W tych kilku bardzo precyzyjnie sformułowanych zdaniach, ten amerykańsko-żydowski pionier w dziedzinie public relations i propagandy, niezwykle trafnie ujmuje prawdziwy charakter współczesnych systemów demokratycznych, a robi to z tak znakomitą precyzją, gdyż poprzez własne doświadczenia poznał ten system od środka, od strony niedostępnej dla przeciętnego, urobionego quasireligijnymi, demokratycznymi bujdami zjadacza chleba.
„Nasi przywódcy oraz media, których używają, aby dotrzeć do opinii publicznej, dostarczają nam informacji, wyodrębniając te, które mają stać się przedmiotem dyskusji” – pisze dalej Bernays. Z jego rozważań wywnioskować można, że już wtedy, czyli w czasach XX-lecia międzywojennego w Ameryce, to wąska grupa ludzi decyzyjnych dokonywała selekcji informacji oraz decydowała o tym jaka narracja zostanie narzucona ludziom poprzez media – prasę i radio.
System selekcji informacji został przez ten czas doprowadzony do perfekcji. Zważywszy na to, że w przypadku największych globalnych koncernów medialno-rozrywkowych pośród udziałowców pojawiają się praktycznie wszędzie te same fundusze inwestycyjne (czyli wpływ na treści emitowane w różnych mediach posiadają ci sami ludzie), koordynowanie narracji na masową skalę zdaje się dzisiaj żałośnie proste.
W jaki sposób tworzy się dzisiaj medialne narracje? W tym miejscu warto przypomnieć głośną przed dwoma laty sytuację w Stanach Zjednoczonych, która idealnie obrazuje faktyczne mechanizmy działania współczesnych mediów. W kwietniu 2021 roku do Internetu wyciekło nagranie z ukrytej kamery, na którym dyrektor techniczny stacji CNN (jeden z gigantów na rynku medialnym USA, należący – podobnie jak TVN – do koncernu Warner Bros. Discovery, Inc.) przechwalał się, że za pomocą propagandy udało się doprowadzić CNN do porażki Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Co jednak ważniejsze w interesującym nas kontekście, dziennikarz przyznał otwarcie, że po zakończeniu kampanii wyborczej i znudzeniu publiki tematem koronawirusa, media uruchomią machinę strachu związaną z rzekomo nadciągającą katastrofą klimatyczną (poprzez nacisk na wzmożone emitowanie nagrań tzw. „zdarzeń” klimatycznych, takich jak pożary, trzęsienia ziemi, powodzie, tornada). Cynicznie skwitował tę strategię słowami „strach się dobrze sprzedaje”. Na taśmach pada też cytat, że „zmiana klimatu będzie naszym następnym koronawirusem”.
Nagrane rozmowy miały miejsce dwa lata temu, więc na własne oczy możemy przekonać się, że informacje przekazywane wówczas przez dyrektora technicznego CNN sprawdziły się w 100% nie tylko w Ameryce – histeria klimatyczna jest dzisiaj kreowana przez praktycznie wszystkie media mainstreamowe na świecie i jest to rezultat opracowanej sprytnie już dawno temu strategii.
Jedyne czego demokracja nie opanowała (jeszcze) w pełni to system cenzury. Dla wielu tefauenoidów, czyli ludzi, dla których podstawowym źródłem informacji o świecie jest telewizja mainstreamowa, cenzura szalejąca w ostatnich latach w Internecie to temat całkowicie nieznany, gdyż mainstream o sprawie tej milczy. Fakty są jednak takie, że tak potężne portale jak Youtube czy Facebook w coraz większym stopniu za sprawą ciągle udoskonalanych algorytmów stosują cenzurę (a nawet cenzurę prewencyjną, uniemożliwiającą upublicznienie określonych treści), do czego przyznał się ostatnio sam Mark Zuckerberg. Założyciel Facebooka oznajmił, że w czasach tzw. pandemii jego portal „cenzurował treści, które z perspektywy czasu okazały się prawdą”. Zuckerberg w tej samej rozmowie przyznał zresztą, że zjawisko „próśb” o cenzurę na portalach społecznościowych ze strony bliżej nieokreślonych „przedstawicieli establishmentu” jest w gruncie rzeczy zjawiskiem występującym na porządku dziennym.
Cenzura nie jest jakkolwiek problemem jedynie wielkich, globalnych portali internetowych. Pod pretekstem „walki z dezinformacją” po eskalacji konfliktu zbrojnego na Ukrainie w lutym 2022 roku, w Polsce ocenzurowany został szereg portali, które arbitralnie (bez sądowych wyroków) zostały uznane za prorosyjskie. Najgłośniejszym przypadkiem cenzury w naszym kraju (o którym nie raczyły jednak wspomnieć tzw. „wolne media”) stał się casus nczas.com. Ten popularny, generujący miliony wyświetleń w skali miesiąca portal, z niewyjaśnionych do końca przyczyn został na terytorium Polski zablokowany i nic nie wskazuje na to, by sytuacja w najbliższym czasie się zmieniła. Jak mają się tego typu działania władzy do kolejnego „totemu” demoliberalizmu, czyli wolności słowa?
Czytaj także: Agonia demoliberalizmu
Bernays pisze wprost, że ludzie prezentowani społeczeństwu jako wpływowi w określonych dziedzinach są tak naprawdę kierowani przez pozostających na zapleczu „doradców”, a za sznurki pociągają w gruncie rzeczy „niewidzialni władcy, którzy kontrolują losy milionów”. Kim są więc ci władcy? Z wywodów Bernays’a można się domyślać, że chodzi o ludzi kształtujących propagandę, czyli propagandystów, doradców i specjalistów od PR, a sięgając jeszcze dalej – ludzi, którzy tych specjalistów promują i finansują. Na czym jednak polega władza tych niewidzialnych władców? To oni kreują narracje, to oni tworzą propagandę, to oni decydują o tym czym zajęte są umysły mas, a od tego w systemie demokratycznym zależy przecież, które tendencje w danym momencie wezmą górę. Jako że – zdaniem Bernays’a – sterowanie masami jest, przynajmniej do pewnego stopnia, możliwe poprzez wykorzystanie znajomości mechanizmów i motywów myślenia zbiorowego, media dysponujące wiedzą w tym zakresie są w warunkach współczesności siłą najpotężniejszą.
Książka, z której pochodzą powyższe cytaty, wspomniana już wcześniej Propaganda, wydana została w roku 1928. Jeżeli więc Bernays już wtedy charakteryzował społeczeństwo demokratyczne jako – z definicji – sterowane w inteligentny i świadomy sposób przez wąską grupę ludzi decydujących o tym jak ma wyglądać dominująca narracja propagandowa, to co dopiero powiedziałby o demokracjach XXI wieku – totalnie zdominowanych przez zalewające społeczeństwo informacjami najrozmaitsze media, gdzie wiedza w dziedzinie socjocybernetyki i psychologii społecznej poczyniła wielkie postępy, umożliwiające rozwój jeszcze bardziej wyrafinowanych metod inżynierii i kontroli społecznej?
Czytaj także: Ukryte cele seksualizacji
Bernays pisze dalej: „Trotter i LeBon (autor Psychologii tłumu – przyp. DL) doszli do wniosku, że myślenie zbiorowe nie polega na myśleniu w ścisłym tego słowa znaczeniu. Myślenie zastępowane jest przez impulsy, nawyki i emocje. W formowaniu opinii pierwszym odruchem jest zazwyczaj naśladowanie przykładu zaufanego przywódcy. Jest to jedna z najbardziej pewnych zasad ustalonych w zakresie psychologii tłumu”. Jeżeli więc masy reagują impulsywnie, politykę należy kształtować tak, by wywoływała wśród tychże mas pożądane reakcje.
„Podstawowym zadaniem kierownika kampanii jest kształtowanie emocji grupowych. W dzisiejszych czasach ludzie w większości nie są zainteresowani polityką i ich uwaga, jeśli chodzi o kampanię, musi być przykuwana poprzez zgranie jej tematu z ich osobistymi interesami” – pisze Bernays w odniesieniu do wykorzystania propagandy w walce politycznej.
Słowa te dla współczesnych polityków brzmią niczym banał. Kiedy spojrzymy na polską scenę polityczną ostatnich dwudziestu lat dostrzeżemy, że emocje praktycznie w każdej kampanii wyborczej brały górę nad jakąkolwiek próbą debaty racjonalnej. Sukces polityczny Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska oparł się właśnie na tym, że najlepiej spośród polskich polityków XX wieku potrafili oni wykorzystywać emocje do uprawiania polityki, aby pociągnąć za sobą masy (na wzbudzaniu intensywnych emocji bazowały też chwilowe sukcesy Andrzeja Leppera czy Pawła Kukiza, którzy nie potrafili jednak napięcia podtrzymać dłużej).
Polityczna wojna między PiS i PO z punktu widzenia politycznego i zgodności tych partii co do prawie wszystkich fundamentalnych zagadnień związanych z polską państwowością i systemem politycznym wydaje się absurdem. Jest ona możliwa tylko i wyłącznie dlatego, że przez ostatnie 18 lat nakręcono między zwalczającymi się obozami spiralę wzajemnej pogardy i nienawiści, którą manipulowane elektoraty tych partii żyją do dnia dzisiejszego.
Kiedy spojrzymy na główne tematy dzielące dwa dominujące w Polsce obozy polityczne na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, bez trudu zauważymy, że są to kwestie obłożone bardzo silnym ładunkiem emocjonalnym – Smoleńsk, aborcja, migracja, prawa mniejszości seksualnych. Jednocześnie we wszystkich kwestiach istotnych z punktu widzenia politycznego partie te szły ręka w rękę (polityka w kwestii koronawirusa, polityka w kwestii Ukrainy, rozdawnictwo socjalne, obecność Polski w UE, podnoszenie podatków, a także – wbrew medialnej narracji – polityka migracyjna o czym więcej przeczytają Państwo w jednym z ostatnich naszych tekstów). Jeżeli więc ktoś chce dzisiaj wbić klin między PiS i PO musi uderzyć w taki ton, który dogłębnie poruszy emocjami tych Polaków, którzy plemiennej walki POPiSu mają już dość – w systemie demokratycznym innej drogi do władzy nie ma. Wyborców demokratycznych nie interesują bowiem zawiłe kwestie podatkowe, kształt ustroju, polityka demograficzna czy wojskowość, gdyż nie są to tematy, które byłyby w stanie poruszyć emocjami mas.
Skoro mowa o polityce i emocjach, warto także wspomnieć o tym co Bernays pisze na temat metod propagandowej walki z wrogiem. Amerykanin wspomina w tym miejscu o bardzo dobrze znanej w polskiej polityce technice, czyli przylepianiu tzw. „łatki”. Według Bernays’a jest to doskonały przykład skutecznej metody niszczenia wizerunku. Stereotypy bowiem wywołują niechęć mas, które – co wynika z ich natury – potrzebują stereotypów jako uproszczeń, wyjaśniających im kto stoi po stronie dobra, a kto po stronie zła. Jakie łatki stosuje się współcześnie? Te najbardziej prymitywne to faszysta, nazista, rasista, homofob, antysemita. Jednocześnie nikt nie zadaje sobie trudu udowadniania komuś np. tego na czym polega jego rzekomy „faszyzm” czy „antysemityzm”. Jest to całkowicie zbędne, gdyż masy i tak pojęć tego typu nie rozumieją. Są to pojęcia stosowane tylko i wyłącznie w negatywnym kontekście, więc wystawienie „certyfikatu” ze strony określonego medialnego autorytetu, całkowicie wystarczy, by w oczach mas dany polityk zaczął uchodzić za „faszystę”, „ruskiego agenta” albo „antysemitę”.
Czytaj także: Czym jest faszyzm?
Znajomość mechanizmów propagandowych jest niezbędna do tego by nie dać się zmanipulować, a we współczesnym świecie nachalnej reklamy i marketingu (także politycznego) ludzie są narażeni na rozmaite manipulacje poprzez wszystkie możliwe środki masowego przekazu – oglądając telewizję w domu, słuchając radia w samochodzie, czy przeglądając Internet na przystanku autobusowym. Wiedza ta nie powinna być jednak używana tylko po to by się bronić. Środowiska, które chcą zmieniać rzeczywistość społeczno-polityczną nie mogą bać się tworzenia własnej propagandy, gdyż sukces polityczny w systemie demokratycznym (a można zaryzykować stwierdzeniem, że i w każdym innym) bez sprawnej machiny propagandowej jest niemożliwy. Największa miernota dysponująca potężnym aparatem propagandowym zmiażdży pozbawionego środków komunikacji z masami najszlachetniejszego z mężów stanu.
Miejmy więc świadomość, że propaganda ma – w mniejszym lub większym stopniu – wpływ na nas wszystkich, choć przecież w poczuciu wewnętrznej wyższości nikt nie chce się przyznać do tego, że jakiekolwiek wpływy zewnętrzne mogą kształtować jego poglądy, decyzje i działania. Miejmy też świadomość, że brak propagandy własnej, powoduje, że możemy tworzyć jedynie kontrpropagandę, która będzie demaskować realne intencje wroga, lecz nie zaoferuje niczego w zamian. Jest to szczególnie istotne w momencie, w którym nad polityką światową krąży ponure widmo globalizmu – relatywnie nowego politycznego trendu, który sztukę propagandy, korzystając ze wzorów swojego ideologicznego poprzednika – komunizmu, opanował do perfekcji. Do walki z taranem globalistycznym oferującym ludziom wizję świata, w którym „nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy” (sztandarowy slogan Światowego Forum Ekonomicznego) nie wystarczy jedynie antyglobalizm i kontrpropaganda.
W Polsce zmagamy się z jeszcze jednym istotnym problemem. Kiedy przyjrzymy się aktualnemu rynkowi medialnemu, możemy dostrzec, że jest on zdominowany przez dwa – szkodliwe dla państwa i społeczeństwa – przekazy propagandowe.
Pierwszy z nich – tj. przekaz prorządowy – to propaganda w najbardziej prymitywnym, północnokoreańskim stylu, propaganda sukcesu mająca utwierdzić w przekonaniach ludzi, którzy już dawno zostali przekonani. Z punktu widzenia państwa, które – nie oszukujmy się – potrzebuje swojej własnej propagandy, chociażby na użytek międzynarodowy, propaganda taka nie przynosi żadnych korzyści, a wpływa jedynie na pogłębienie się stanu społecznego ogłupienia. Z drugiej strony mamy do czynienia z przekazem opozycyjnym – jest to propaganda obca, formowana poza granicami naszego państwa, o wiele bardziej niebezpieczna z punktu widzenia długofalowych interesów państwa. Jest bowiem jedną z największych patologii III RP stan dominacji na rynku medialnym koncernów z obcym kapitałem – te, reprezentują interesy swoich mocodawców, a ich interesy siłą rzeczy nie są zbieżne z interesami narodu i państwa polskiego. Stan taki tworzy możliwość kreowania w umysłach szerokich mas społecznych postawy antypolskiej, postawy sprzecznej z polską racją stanu. To z kolei sprawia, że społeczeństwo, któremu poprzez konsekwentną, wieloletnią, antypolską propagandę wpojono fałszywe przekonania, popierać będzie najbardziej destrukcyjne dla niego samego rozwiązania w zakresie polityki, kultury i ekonomii.
Wniosek jest prosty – jeżeli Polska ma być niepodległym i suwerennym państwem, wpływ mediów z obcym kapitałem na kształtowanie rzeczywistości społeczno-politycznej w kraju musi zostać ograniczony do zera, a nowa propaganda musi być tworzona z myślą o tym by służyć nie partiom politycznym, międzynarodowym organizacjom i koncernom, lecz tylko i wyłącznie polskiej racji stanu.